17 grudnia 2025

Komu rózgę, komu gwiazdę? Nagrody i antynagrody Gazety Lekarskiej

Kto najwięcej zepsuł, a kto wniósł nadzieję na normalność? Kto buduje pozycję na konflikcie, a kto wspiera najsłabszych? W tym roku „Gazeta Lekarska” postanowiła przyznać nagrody i antynagrody – rózgi i gwiazdy za działalność związaną z szeroko rozumianą ochroną zdrowia i medycyną.

Fot. freepik.com

Przełom roku to tradycyjny czas podsumowań, rozliczeń i sprawdzania, czy obietnice dane wcześniej zostały zrealizowane. Podsumujmy więc i my – w wydaniu wieńczącym mijający rok i zarazem otwierającym nowy postanowiliśmy wytknąć przewiny i nagrodzić działania dobrze służące społeczności lekarzy i pacjentom.

Od razu chcemy też zaznaczyć, że jest to wybór redakcji – a dokładniej kolegium redakcyjnego, a zatem całkowicie subiektywny. Do tego i gwiazdy, i rózgi są jedynie symboliczne. I jeszcze jedna ważna uwaga: przyznajemy je konkretnym osobom (z jednym wyjątkiem), a nie całym instytucjom.

Lekarze jako kozioł ofiarny

Zacznijmy od rózg. Przyznajemy od razu – decyzja była trudna. Nie byliśmy jednomyślni. Długo na ten temat dyskutowaliśmy. I nie powinno to być zaskoczeniem, bo każdy patrzy na świat z trochę odmiennej perspektywy. Walka trwała do ostatniej chwili, a kandydaci prześcigali się w coraz groźniejszych dla funkcjonowania systemu ochrony zdrowia zapowiedziach. Niektórzy nawet przeszli od zapowiedzi do działań.

Powiedzieć, że sytuacja w ochronie zdrowia jest zła, to nic nie powiedzieć. Sypie się wszystko, finansowa dziura w NFZ obnażyła niesprawne mechanizmy funkcjonowania szpitali, rozliczeń i wycen procedur. Wydaje się, że wielkimi krokami nadchodzi dalsza prywatyzacja usług medycznych – przed jej skutkami przestrzega zresztą samorząd lekarski. Ten zabieg jest przeprowadzany w białych rękawiczkach, ponieważ łatwo o wybuch społecznego niezadowolenia.

„Trafione” zostały nawet nietykalne oddziały onkologiczne, które są zmuszone do odsyłania pacjentów do innych placówek. Te mniej krytyczne oddziały przesuwają procedury na następny rok, na czym w sposób oczywisty cierpią pacjenci. Pojawiają się zdumiewające propozycje przyjmowania porodów na szpitalnych oddziałach ratunkowych. Kolejki do wielu specjalistów zamiast się skracać – rosną. O kondycji finansowanej przez NFZ stomatologii, psychiatrii czy pediatrii nie ma nawet co wspominać.

Rządzący próbują przykryć niekorzystne dla siebie fakty a to wojną z lekarzami rzekomo zarabiającymi krocie, a to ściganiem polityków opozycji. Odwracanie uwagi nie przyniesie jednak spodziewanych skutków, skoro kryzys, w jakim znalazł się system ochrony zdrowia w Polsce, w nieunikniony sposób dotknie wszystkich. Komisje śledcze słabo ogląda się, czekając w kolejce do gabinetu. Trudno też kibicować władzy, która kombinuje, jakby tu obciąć zarobki lekarzy, i przez ostatnie miesiące blokowała wszelkie próby dialogu. Tym bardziej że działania te stoją w jaskrawym kontraście do przedwyborczych obietnic.

Winni czarodzieje

Wszyscy pamiętamy zapewnienia byłej minister zdrowia Izabeli Leszczyny, że „wszystkie problemy Polaków znikną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki”. Pamiętamy też Szymona Hołownię perorującego, że „każdy z Was będzie miał lekarza odpowiedzialnego, w którego interesie będzie dzwonić i sprawdzać, czy jesteście zdrowi”. Dziś mamy „czarodziejską różdżkę chorego Pottera”, jak to określili publicyści polityczni i kabarety pytające: „panie Szymonie, czy pan się na pewno dobrze czuje”.

Pamiętamy również niedawne słowa premiera Donalda Tuska o tym, „żeby dobrze działo się pacjentom, a nie lekarzom”, które napędzają hejterów i pogłębiają podział między pacjentami i medykami. Tak jakby agresji i nieszczęść nią wywołanych było jeszcze mało. Do tego dochodzi obojętność, a czasem wręcz arogancja polityków z każdego obozu – nie tylko obecnie rządzącego. Udzielają się one również „bezpartyjnym fachowcom”, obecnie kierującym Ministerstwem Zdrowia.

Oddzielną kategorią są działania szarlatanów i polityków ich wspierających, szerzących antynaukowe (głównie antyszczepionkowe) teorie i obrażających lekarzy. Kandydaci w tym obszarze nie tylko podkręcali nastroje, ale niekiedy sami uczestniczyli w tego typu działaniach. Wybór był więc trudny, tym bardziej że listę „laureatów” ograniczyliśmy do pięciu. Kto zostanie z rózgą? Przeczytacie Państwo już za chwilę.

Za odwagę, konsekwencję i dobre decyzje

Z gwiazdami „Gazety Lekarskiej” było nieco łatwiej, choć i tu się spieraliśmy. O ile antynagrody przypadły politykom, to słowa uznania kierujemy do osób, które swoją pracą poprawiają sytuację pacjentów i nie starają się na siłę szukać konfliktów ze środowiskiem lekarskim.

Postanowiliśmy nie nagradzać wybitnych specjalistów – lekarzy, którzy przeprowadzili pionierskie, skomplikowane zabiegi. Nie dlatego, że ich nie szanujemy albo nie doceniamy. Wręcz przeciwnie, ale… od tego są inne konkursy o wielkiej renomie i zapleczu naukowym. Nasze gwiazdy trafiają natomiast do osób sumiennie i ze współczuciem wypełniających najważniejszą powinność lekarza, walczących o zdrowie i życie pacjentów. W tym gronie znalazły się również osoby będące bardzo blisko polityki, jednak same nieangażujące się w nią bezpośrednio.

Zarezerwowaliśmy też miejsce dla grupy lekarzy, którzy jako whistleblowerzy nagłośnili jeden z najistotniejszych problemów polskiej psychiatrii. Wywołali też dyskusję, która zresztą do dziś nie znalazła odpowiedniej konkluzji. A że wśród uhonorowanych nie ma polityków? Nic dziwnego, to przecież właśnie oni odpowiadają za bałagan, w którym przyszło lekarzom, lekarzom dentystom i wszystkim innym przedstawicielom zawodów medycznych funkcjonować.

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia oraz Nowego Roku redakcja życzy laureatom gwiazd cierpliwości i wytrwałości. Zdobywcom rózg zaś refleksji i otwartości, tak abyśmy za rok z czystym sumieniem mogli przenieść ich do zupełnie innej kategorii.

Piotr Kościelniak, Lidia Sulikowska, Mariusz Tomczak


Bartłomiej Chmielowiec, Rzecznik Praw Pacjenta

Fot. gov.pl

Wlewy z witaminy C albo terapia jodem na raka? Odczulanie biorezonansem? Leczenie plazmoterapią? „Holistyczne programy” dla pacjentów z autyzmem? A może bardziej kompleksowe i uniwersalne uzdrawianie przez wizualizację?

Raz po raz słyszymy o pseudomedycznych praktykach proponowanych i uprawianych przez różnej maści „znachorów i uzdrowicieli”, którzy mamią ludzi wizją szybkiego powrotu do zdrowia, a swoimi działaniami zagrażają ich zdrowiu i życiu. Takie oferty są szczególnie niebezpieczne w erze mediów społecznościowych, za pomocą których te absurdalne pomysły przemieszczają się z prędkością światła, szerząc tym samym dezinformację medyczną.

Doceniamy postawę Rzecznika Praw Pacjenta Bartłomieja Chmielowca, który intensywnie angażuje się w walkę z tym zjawiskiem, czego najlepszym przykładem jest jego wkład w powstanie projektu ustawy określanej jako „lex szarlatan”. Projektowane regulacje prawne mają wzmocnić ochronę pacjentów przed praktykami pseudomedycznymi. Obecnie trwają prace nad ich ostatecznym kształtem.

Jeden z ich głównych elementów dotyczy umożliwienia RPP podejmowania działań wobec osób, które nie wykonują zawodu medycznego ani działalności leczniczej, a mimo to proponują metody, którym przypisują właściwości lecznicze, a które w rzeczywistości nie mają z nimi nic wspólnego. Chodzi o bardzo szeroki zakres „terapii” na niemal każdą chorobę, a w zasadzie jedynym ograniczeniem działań takich „specjalistów” jest ich własna wyobraźnia. Często dotyczą one leczenia boreliozy, chorób autoimmunologicznych i pasożytniczych, nowotworów, schorzeń przewlekłych, alergii.

RPP ma także m.in. zyskać uprawnienia do prowadzenia postępowań dotyczących medycznej dezinformacji oraz skuteczniejszego reagowania na działalność podmiotów leczniczych oferujących terapie niezgodne z aktualną wiedzą medyczną. Życzymy Barłomiejowi Chmielowcowi niesłabnącego entuzjazmu w walce z szarlatanami i uchwalenia projektu ustawy w kształcie, którzy rzeczywiście umożliwi ukrócenie praktyk szkodzących pacjentom.


Jolanta Sobierańska-Grenda, minister zdrowia

Fot. gov.pl

Pół roku pełnienia urzędu to wystarczająco dużo, aby ocenić, czy kierunek zmian wprowadzanych w ministerstwie zmierza ku rozwiązaniu podstawowych problemów systemu ochrony zdrowia, czy też niekoniecznie.

Z miesiąca na miesiąc, a ostatnio z tygodnia na tydzień, coraz więcej osób ma co do tego wątpliwości. A już z pewnością poważne obiekcje ma środowisko lekarskie. Jeszcze kilka miesięcy przed wejściem do rządu Jolanta Sobierańska-Grenda mówiła w czasie jednego z kongresów: „musimy się nauczyć pracy zespołowej”.

Kiedy stanęła na czele resortu zdrowia to – nie bójmy się nazwać po imieniu – odwróciła się bokiem, a złośliwi powiedzieliby, że plecami, do środowiska lekarskiego i nie chce rozmawiać z przedstawicielami Naczelnej Rady Lekarskiej m.in. na temat zasad ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego pracowników podmiotów leczniczych. W efekcie dyskusje o lekarzach są prowadzone de facto bez lekarzy.

Zmiana na stanowisku szefowej Ministerstwa Zdrowia, do której doszło w lipcu 2025 r., miała być zupełnie nowym otwarciem, wręcz rewolucją, bo całe kierownictwo resortu zostało obsadzone spoza partyjnego klucza. Tymczasem szumnie reklamowane „odpolitycznienie” stało się zasłoną, za którą realizowane są te same utarte schematy. A może to po prostu polityczna gra na przeczekanie, by opinia publiczna za szybko nie dowiedziała się, że rządowi nie chodzi o realne reformy?

Nieprzypadkowo kilka tygodni temu w pobliżu resortu pojawił się ogromny baner zamówiony przez Naczelną Izbę Lekarską z napisem: „Zamiast strategii – likwidacja 1/3 szpitali?”. Od wielu lat ministrowie zdrowia tuż po wręczeniu nominacji osobiście uczestniczyli w posiedzeniu NRL. Jolanta Sobierańska-Grenda nie znalazła na to czasu. W serwisie społecznościowym LinkedIn za to chętnie klika „lubię to” ze swojego prywatnego profilu w liczne posty. Lekarze to przecież widzą.

Ponadto zostały zawieszone regularne konsultacje z przedstawicielami samorządu lekarskiego, które odbywały się za czasów jej poprzedniczki. Przeczucie podpowiada nam, że to jeszcze nie koniec negatywnych zaskoczeń, choć oczywiście chcielibyśmy się pomylić.


Barbara Nowacka, minister edukacji narodowej

Fot. gov.pl

Zdrowie i edukacja nie mają barw partyjnych, a jednak w 2025 r., o zgrozo, stały się osią sporu politycznego. W dużej mierze za sprawą Barbary Nowackiej dyskusja o edukacji zdrowotnej przerodziła się w ideologiczne przepychanki.

Nie powinno zaskakiwać, że wprowadzenie nowego przedmiotu do szkół we wrześniu br. okazało się klapą. I przyznają to praktycznie wszyscy od lewa do prawa. W szkołach podstawowych w zajęciach uczestniczy ponad 40 proc. uprawnionych, w liceach ogólnokształcących ok. 10 proc., a w technikach ok. 7,8 proc. (dane Ministerstwa Edukacji Narodowej z połowy listopada 2025 r.).

Dramatycznie niska frekwencja to osobista porażka Barbary Nowackiej. Jako szefowa MEN odpowiada m.in. za niewystraczający stopień przygotowania nauczycieli do prowadzenia zajęć, za brak materiałów dydaktycznych, co utrudnia skuteczne nauczanie, za brak realnego dialogu społecznego, za lekceważenie obaw wyrażanych przez tysiące osób, a nade wszystko za niepotrzebne podgrzewanie emocji w sprawie przedmiotu, który powinien łączyć, a nie dzielić. Minister Nowacka zrobiła wiele, by stało się inaczej.

Szefowa MEN oczywiście nie ma sobie nic do zarzucenia. – Pełna złości i kłamstw kampania przeciwko edukacji zdrowotnej nie odniosła skutku – mówiła kilka tygodni temu, odnosząc się do dramatycznie niskiej frekwencji na lekcjach edukacji zdrowotnej. A może gdyby sama nie stanęła na czele krucjaty, która z edukacją i zdrowiem nie miała wiele wspólnego, sprawa wzbudziłaby znacznie mniejsze emocje? Nawet sprzyjający jej środowisku kpią, że oskarżanie innych o niepowodzenie projektu, którego była twarzą, to „totalne delulu”.

Choroba nie wybiera, a pomocy medycznej potrzebują zarówno osoby popierające obecny rząd, jak i będące w opozycji. Roztropny minister nie antagonizuje społeczeństwa, a Barbara Nowacka wybrała polityczne show. Ma szansę zapisać się w historii jako jeden z najgorszych ministrów edukacji w III RP.


Lekarze rezydenci Mazowieckiego Specjalistycznego Centrum Zdrowia w Pruszkowie

Fot. freepik.com

29 września w Wirtualnej Polsce ukazał się reportaż autorstwa Dariusza Farona i Michała Janczury przedstawiający wstrząsające relacje siedmiorga rezydentów psychiatrii, którzy po wielomiesięcznych bezowocnych rozmowach z dyrekcją MSCZ w Pruszkowie zdecydowali się opowiedzieć, co miało się dziać w tej placówce.

Lektura tekstu wymownie zatytułowanego „Granica została przekroczona” jeży włos na głowie.

Kilkuset pacjentów pod opieką dwóch lekarzy dyżurnych podczas dyżurów w nocy, kilometr z izby przyjęć do najodleglejszego oddziału, brak możliwości konsultacji ze specjalistami z innych dziedzin medycyny, kilka godzin oczekiwania na wyniki pilnych badań laboratoryjnych, ograniczanie badań EKG, lata proszenia o analizator parametrów krytycznych, a nawet brak tlenu i… papieru toaletowego – lista niebezpiecznych sytuacji, o których opowiadają lekarze, jest długa.

Ich świadectwo jest bezsprzecznym aktem odwagi, bo niełatwo opowiedzieć publicznie o patologiach w miejscu pracy, ale przede wszystkim wyrazem odpowiedzialności i troski o bezpieczeństwo pacjentów.

Po publikacji materiału NFZ wszczął kontrolę w MSCZ w Pruszkowie. Na doniesienia zareagował również samorząd lekarski, Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego oraz Rzecznik Praw Pacjenta, który uruchomił postępowanie w sprawie stosowania praktyk naruszających zbiorowe prawa pacjenta w szpitalu. Reportaż odbił się szerokim echem w mediach i zapoczątkował ożywioną dyskusję na temat realiów pracy w szpitalach psychiatrycznych i potrzebnych zmian systemowych w zakresie organizacji pracy w tych placówkach.

Pod koniec października ukazał się kolejny tekst dziennikarzy z WP, tym razem o swoich trudnych doświadczeniach zdecydowali się opowiedzieć lekarze ze szpitala psychiatrycznego im. Józefa Babińskiego w Łodzi. W listopadzie sprawą dyżurów całodobowych w psychiatrii zajęła się sejmowa Komisja Zdrowia.

Lekarzom ze szpitala w Pruszkowie gratulujemy wytrwałości w walce o lepsze warunki pracy i opieki nad pacjentami.


Prof. Tomasz Banasiewicz, kierownik Katedry i Kliniki Chirurgii Ogólnej, Endokrynologicznej i Onkologii Gastroenterologicznej Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu

Fot. arch. prywatne

Zazwyczaj konferencje edukacyjne kojarzą się z budynkiem wypełnionym salami wykładowymi, w których odbywają się prelekcje poprzeplatane przerwami na obiad, kawę i ciastko.

Jednak w takich warunkach nawet najbardziej zainteresowanego słuchacza dopada w końcu zmęczenie, a co dopiero ludzi młodych, którzy niedawno weszli do zawodu lub jeszcze studiują. Dlatego prof. Tomasz Banasiewicz postanowił zorganizować chirurgiczne spotkanie edukacyjno-merytoryczno-szkoleniowe w iście campingowym wydaniu. Impreza plenerowa Chicamp w Grodźcu okazała się strzałem w dziesiątkę.

Nie zabrakło merytorycznych sesji z udziałem znamienitych ekspertów i gości, trudnych rozmów o przyszłości chirurgii, a także tego, co każdy lubi najbardziej, czyli warsztatów praktycznych o bardzo różnorodnej tematyce – od chirurgii laparoskopowej po kreatywne symulacje. Do tego noclegi w namiotach i camperach, koncerty rockowe, ognisko, zabawa pod gołym niebem. Nie można się było nudzić.

Organizatorowi udało się to, o co w takich spotkaniach chodzi najbardziej – przekazać mnóstwo pożytecznej i unikatowej wiedzy oraz doświadczeń w formie, która otwiera przestrzeń na bezpośrednie rozmowy i kruszy formalne bariery. To było coś, co połączyło i rezydenta, i profesora kliniki.

O tym, jak bardzo potrzeba takich spotkań, świadczy frekwencja. Wydarzenie zgromadziło ponad 800 uczestników z całej Polski i zagranicy, w tym mnóstwo młodych osób, które są na początku ścieżki zawodowej i muszą zdecydować, czy faktycznie chcą być chirurgami. Jesteśmy przekonani, że Chicamp ułatwił im ten wybór, a Polska dzięki temu zyska nowych specjalistów.


Katarzyna Kęcka, podsekretarz stanu w Ministerstwie Zdrowia

Fot. gov.pl

Pani wiceminister to była szefowa Szpitalnego Centrum Medycznego w Goleniowie. Jest doktorem nauk o zdrowiu i magistrem pielęgniarstwa specjalizującą się w dziedzinie pielęgniarstwa kardiologicznego.

W bardzo obszernym biogramie na stronie Ministerstwa Zdrowia przytoczone są liczne przykłady świadczące o bardzo aktywnym zaangażowaniu w proces kształcenia podyplomowego pielęgniarek i położnych.

Wspominamy o tym nieprzypadkowo, bo Katarzyna Kęcka z całą pewnością zdaje sobie sprawę, że przez długie lata problemy tych grup zawodowych były przez kolejne rządy marginalizowane, o czym chyba najlepiej świadczy średni wiek pielęgniarek pracujących w zawodzie. Decydenci z różnych stron politycznej barykady unikali rozmów ze środowiskiem szmat czasu, a jeszcze bardziej bali się podejmować ważne, choć odważne decyzje. A problemy narastały.

Mając niewątpliwie szeroką wiedzę w tym zakresie, Katarzyna Kęcka – od niedawna jako jedna z kluczowych mocodawczyń w ochronie zdrowia w Polsce – chce, by decyzje dotyczące wynagradzania medyków, na razie głównie lekarzy na kontraktach, zapadały bez ich głosu. I jak ognia unika rozmów z samorządem lekarskim.

W oficjalnym piśmie skierowanym w listopadzie br. do prezesa NRL napisała, że nie przewiduje możliwości uczestnictwa przedstawicieli NIL w obradach Trójstronnego Zespołu ds. Ochrony Zdrowia, ponieważ jedyną formą obecności przewidzianą w regulaminie prac tego gremium jest zgłoszenie eksperta przez jedną z kilku uprawnionych organizacji.

Warto dodać, że pod koniec października to właśnie Katarzyna Kęcka w czasie posiedzenia prezydium Trójstronnego Zespołu ds. Ochrony Zdrowia zaprezentowała propozycje zmian w ustawie regulującej minimalne wynagrodzenia w podmiotach leczniczych.

Górne ograniczenie wynagrodzenia dla lekarzy zatrudnionych na kontraktach, określane z języka angielskiego jako CAP, miałoby wynieść ok. 36,5 tys. zł miesięcznie, a w uzasadnionych przypadkach mogłoby zostać podwyższone do 10-krotności minimalnej płacy, czyli ok. 48 tys. zł.


Stanisław Karczewski, senator

Fot. Kancelaria Senatu

Pod koniec października Stanisław Karczewski, były marszałek i wicemarszałek Senatu RP, który od 2005 r. nieprzerwanie zasiada w izbie wyższej parlamentu, uczestniczył w konwencji programowej Prawa i Sprawiedliwości.

Zaprezentował wówczas kilka propozycji na uzdrowienie systemu ochrony zdrowia. Jedna z nich to rozdzielenie sektora publicznego od prywatnego. – Chcesz pracować prywatnie, to pracuj, zarabiaj, rób kasę, lecz jak najlepiej – powiedział Stanisław Karczewski, swego czasu trzecia osoba w naszym państwie. W jego opinii najwięcej patologii jest na styku prywatnej i państwowej ochrony zdrowia i dochodzi tam do największych malwersacji.

– To musi być oddzielone – podkreślił były marszałek. Jego zdaniem po ponownym przejęciu władzy przez jego ugrupowanie trzeba będzie to zrobić, nawet jeśli – stwierdził Stanisław Karczewski – „Naczelna Izba Lekarska wyjdzie na ulicę”. I nie należy się zbytnio przejmować takimi protestami, bo jeśli do nich dojdzie, to „z tej ulicy zejdą i pójdą do pracy”.

Abstrahując od pomysłu przedstawionego na konwencji partyjnej, warto panu marszałkowi przypomnieć, że w ciągu ostatnich dwóch dekad PiS rządziło dekadę (lata 2005-2007 i 2015-2023). To dość długo, by pokazać swoją sprawczość w ochronie zdrowia, tym bardziej że za drugim razem były to dwie kadencje z rzędu.

Czy w tym okresie zmniejszyła się niewydolność publicznej opieki zdrowotnej, brak pieniędzy przestał być poważnym problemem, a nadmierna biurokracja, na którą solidarnie skarżą się wszyscy lekarze, została ograniczona?

Kilka lat temu Stanisław Karczewski zasłynął wypowiedzią, w której namawiał młodych lekarzy do pracy dla idei, wskazując, że pieniądze nie są najważniejszym celem w życiu. W tym samym czasie, mimo że jako senator pozostawał na godnym utrzymaniu wszystkich podatników, dorabiał w szpitalu. Po nagłośnieniu tej sytuacji w mediach były marszałek skarżył się na „nagonkę”. Czy identycznie odbierze to, co napisała „Gazeta Lekarska”?


Grzegorz Braun, poseł do Parlamentu Europejskiego

Fot. arch. KE

O kontrowersjach związanych z liderem Konfederacji Korony Polskiej można by długo pisać. Dla wielu to idealny kandydat do otrzymania rózgi w różnych obszarach, my jednak skupimy się na tych związanych z ochroną zdrowia.

Hejtowi wobec lekarzy, postawie antyszczepionkowej i obronie osób, które publicznie głoszą informacje niezgodne z aktualną wiedzą medyczną, mówimy stanowcze nie. Europoseł znany jest od lat ze swoich skandalicznych wypowiedzi dotyczących szczepień i innych zagadnień związanych z medycyną. W mijającym roku ten temat również nie był mu obcy.

Przypomnijmy, że Grzegorz Braun jako kandydat na prezydenta w swoim programie wyborczym napisał, że będzie „zabiegać o wskazanie i ukaranie winnych śmierci ćwierci miliona Polaków w czasie tzw. pandemii, żeby nie powtórzyły się czasy systemowego zakazu leczenia pacjentów” oraz że sprzeciwi się „bezprawnej segregacji ludzi, dyskryminacji sanitarnej i przymusowi szczepień”.

W Zaduszki na swoim profilu na Facebooku nie omieszkał napisać: „Pamiętajmy o co najmniej ćwierci miliona ofiar zabójczej polityki covidowej”. A oto kilka innych jego cytatów: „Nie było żadnej pandemii”, „Musimy złamać monopol NFZ i izb lekarskich, które prześladują lekarzy chcących leczyć”, „WHO do kosza”. Europoseł od dawna stosuje hejterski język antynaukowy i przeciwny lekarzom.

Idzie też o krok dalej, próbując promować swoje poglądy agresywnym zachowaniem. 16 kwietnia wraz z grupą innych osób wtargnął do Powiatowego Zespołu Szpitali w Oleśnicy i próbował dokonać „zatrzymania obywatelskiego” pracującej tam lekarki.

„Zakłócanie pracy lekarzy i narażanie przez to na utratę życia lub zdrowia leczonych tam pacjentów nie ma i nie może mieć żadnego wytłumaczenia czy usprawiedliwienia” – podkreśliło Prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej w apelu skierowanym do marszałka Sejmu oraz ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, odnosząc się do tej sytuacji.

W piśmie dodano, że oczekuje się zdecydowanej i natychmiastowej reakcji minister zdrowia na spowodowanie zagrożenia zdrowia i życia hospitalizowanych pacjentów. Nic dodać, nic ująć. Szczęść Boże i ratuj się kto może!


Paweł Grabowski, Fundacja Hospicjum Proroka Eliasza

Fot. Lidia Sulikowska

Gdy chcemy zmienić swoje życie, jedziemy w „Bieszczady”. W przypadku specjalisty medycyny paliatywnej Pawła Grabowskiego wybór padł na Podlasie. Miał już za sobą doświadczenie pracy w dużych miastach, to jednak nie było to, czego szukał w życiu.

Wiedział, że istnieją w Polsce białe plamy opieki hospicyjnej, gdzie trudno o bezpłatne systemowe wsparcie ciężko chorych osób. Jednym z takich zapomnianych miejsc były wsie położone na wschodzie Podlasia.

W 2009 r. z jego inicjatywy powstała fundacja, dwa lata później zaczęło działać wiejskie hospicjum domowe, które wzięło pod swoją opiekę ciężko chorych mieszkańców wsi z pięciu podlaskich gmin: Michałowa, Gródka, Zabłudowa, Narwi i Narewki.

Od początku hospicjum działało społecznie, przez pierwszych kilka lat tylko dzięki darczyńcom, potem udało się podpisać kontrakt z NFZ. Było trochę łatwiej, ale doktor Grabowski nie ograniczył się do prowadzenia hospicjum wyłącznie takiego, jakim go widzi publiczny płatnik.

Chciał dawać opiekę hospicyjną każdemu, kto jej potrzebuje, a nie tylko tym, którzy spełniają wymogi formalne funduszu. Zaangażował też lokalne społeczności i medyków w opiekę nad osobami zależnymi i nieuleczalnie chorymi.

W lipcu 2022 r. spełniło się jego kolejne wielkie marzenie – uruchomił w Makówce hospicjum stacjonarne, pierwszą taką placówkę na terenach wiejskich w Polsce. Inwestycja została sfinansowana z datków. To nie tylko miejsce całodobowej opieki medycznej. Pacjenci obchodzą tutaj urodziny, święta, odbył się nawet ślub. Do tej pory z pomocy hospicjum domowego skorzystało 750 osób, a stacjonarnego – około 600.

Paweł Grabowski podkreśla, że nie ma rzeczy niemożliwych, a wszystko, co osiągnął, to efekt pracy zespołowej. Życzymy mu, aby dobrzy ludzie zawsze byli przy nim i aby nigdy nie brakowało mu sił i determinacji w działaniu.


Prof. Piotr Czauderna, doradca społeczny Prezydenta RP

Fot. Przemysław Keller/KPRP

Oceniając pozytywnie działania na rzecz ochrony zdrowia, łatwiej odnaleźć osoby, które nie są blisko polityki. Ten obszar w naszym zestawieniu mocno się trzyma w sekcji „rózg”. Mamy jednak wyjątek.

Postanowiliśmy docenić prof. Piotr Czaudernę, doradcę społecznego Prezydenta RP, za głos zdrowego rozsądku, konsensusu i zdolności do przezwyciężania podziałów, jeśli chodzi o sprawy związane z opieką zdrowotną.

Koniec roku obfitował w doniesienia o ogromnej dziurze budżetowej w NFZ, a sygnały płynące z Ministerstwa Zdrowia wymownie sugerowały społeczeństwu, że to w dużej mierze wina zarobków lekarzy.

Tymczasem prof. Piotr Czauderna pragmatycznie oceniał sytuację, czemu dał wyraz chociażby w wywiadzie udzielonym w telewizji wPolsce24. Podczas rozmowy tłumaczył, że kłopoty finansowe NFZ są wynikiem problemów, które narastały od dłuższego czasu, w tym braku równowagi między wpływami ze składki zdrowotnej a wydatkami w NFZ.

Podkreślił, że trzeba zacząć uczciwie rozmawiać z Polakami o kwestii kosztów leczenia i związanych z tym potrzebach zwiększenia składki na zdrowie. Dodał, że należałoby wspiąć się ponad podziały politycznie, jeśli chcemy poprawić sytuację w ochronie zdrowia.

Wydaje się, że Pałac Prezydencki jest na to gotowy. Wyrazem tego jest zaangażowanie w prace nad zmianami w ustawie o Funduszu Medycznym, dotyczącymi zasilenia budżetu NFZ tymi pieniędzmi, czy spotkanie prezydenta Karola Nawrockiego z prezesem NRL Łukaszem Jankowskim w związku z trudną sytuacją w ochronie zdrowia oraz deklaracja zorganizowania szczytu medycznego z udziałem różnych środowisk medycznych.

Należy też docenić, że prof. Piotr Czauderna zwraca uwagę na potrzebę przystosowania systemu ochrony zdrowia do sytuacji kryzysowych, w tym działań wojennych. Chodzi m.in. o szkolenia dla medyków z medycyny pola walki.

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 12/2025-1/2026