Nowoczesne oddziały i… jałówki. O historii szpitala im. Żeromskiego
„Żeromski” był pierwszym szpitalem wybudowanym w Nowej Hucie i dla Nowej Huty. Choć powstał na obrzeżach Krakowa, nigdy nie był drugorzędnym szpitalem na peryferiach, a wręcz przeciwnie – tworzył konkurencję dla klinik uniwersyteckich przy Kopernika, jak wówczas rozpisywały się lokalne media.
Foto: arch. „Żeromskiego”
Nic w tym dziwnego, gdyż był lecznicą w wyrastającym na polach podkrakowsiej wsi „mieście socjalistycznym”.
Oddziały na osiedlu Na Skarpie 66 budowano w tempie stachanowskim: inwestycję rozpoczęto w 1951 r., a już w 1954 r. oddano do użytku pierwszy pawilon – dokładnie pięć lat po wybudowaniu kombinatu metalurgicznego.
W stołecznych szpitalach pacjenci wciąż leżeli na materacach ze słomy i siana. W „Żeromskim” coś takiego było nie do pomyślenia: pielęgniarki kładły chorych na supernowoczesnych materacach gąbczastych w komplecie z kilkoma wymiennymi pokrowcami.
W l. 70 ubiegłego wieku na Skarpę 66 dostarczano najnowszy sprzęt, najwygodniejsze łóżka, wszelkie nowinki medyczne były w zasięgu ręki lekarzy, dyrekcja nawet nie musiała o nie prosić. Sytuacja i dziś do pozazdroszczenia. – Ówczesnym władzom zależało, aby ten szpital był najlepszy, wzorcowy – wspomina Danuta Kita, była dyrektorka ds. pielęgniarskich, zaczęła pracę w „Żeromskim” w 1973 r. – W tych okolicznościach inaczej być nie mogło: szpital socjalistyczny musiał być chlubą i dumą – dodaje.
Innych ośrodków medycznych w Nowej Hucie nie było. Trafiali tu zatem osoby z banalnym przeziębieniem, i ciężko poparzeni w „wielkich piecach” hutnicy, chorzy na gruźlicę, dzieci z grypą czy złamaną nogą. Za każdego pacjenta, który był pracownikiem Huty im. Lenina, płaciło nie tylko Ministerstwo Zdrowie, dodatkowe ubezpieczenie zapewniał także pracodawca. Zabiegi wykonywano bez zbędnej zwłoki, na konsultację specjalisty też nie trzeba było czekać. Chociaż trzeba przyznać, że kolejki jednak się zdarzały. Na przykład do porodu.
Kolejka do porodu
Józefa Jasek, pielęgniarka oddziałowa oddziału noworodkowego (pracuje od 1979 r.) pamięta takie dni, gdy na oddziale miała pod opieką 80 noworodków! Dla porównania teraz w „Żeromskim”, który wciąż jest liderem Małopolski w liczbie porodów, miesięcznie rodzi się ok. 200 dzieci. Pół wieku temu w tym samym miejscu 200 dzieci pojawiało się na świat w ciągu kilku dni! Co prawda, pojedynczych sal porodowych wtedy jeszcze nie wymyślono. Kobiety rodziły „hurtowo”, po pięć w jednym pomieszczeniu. Rotacja na salach była błyskawiczna.
– Pamiętam mój ośmiogodzinny dyżur, podczas którego przywitałam 13 nowonarodzonych. Ledwo trzymałam się na nogach, windy jeszcze nie wybudowano, co chwilę musiałam latać z porodówki na oddział i z powrotem. Ostatni maluszek, który urodził się na moim dyżurze, wcale maluszkiem nie był. Ważył 5 kg. To już była ostatnia runda, ze zmęczenia mało nie runęłam na schodach z tym moim pięciokilogramowym gigantem na rękach. Minęło tyle lat, a ja wciąż to pamiętam – śmieje się Józefa Jasek.
Ludzie „Żeromskiego”
Pracowali tu wyjątkowi ludzie. Większość ordynatorów do Huty była „zesłana” z klinik uniwersyteckich przy Kopernika. To oni tworzyli znakomite zespoły lekarsko-pielęgniarskie, wyznaczali poziom i standardy opieki dla pozostałych krakowskich szpitali. – Dzięki nim „Żeromski” zaliczano do najlepszych, dzięki nim chcieli się tu leczyć nie tylko mieszkańcy Nowej Huty, ale i całego Krakowa – podkreśla prof. Aleksander Skotnicki, były szef Kliniki Hematologii w Szpitalu Uniwersyteckim.
Doc. Jadwiga Miklaszewska, doc. Stefan Sokołowski, prof. Romuald Drop, dr n. med. Eugeniusz Kubatka, dr n. med. Stanisław Kownacki, dr Jan Deszcz. – To byli wybitni lekarze, znakomici praktycy i diagności, inteligencja krakowska z krwi i kości – zaznacza dr n. med. Jerzy Friediger, obecny dyrektor Szpitala Specjalistycznego im. Stefana Żeromskiego SP ZOZ w Krakowie. – Nie tylko zasłużeni specjaliści, ale też wychowawcy wielu pokoleń lekarzy – dodaje.
Ścisła selekcja obowiązywała także wśród pielęgniarek i sanitariuszek: nie każda otrzymywała na Skarpie etat, musiała wykazać się nie tylko wiedzą czy sumiennością, ale też wyjątkową empatią. – Wówczas panowała wspaniała atmosfera, mieliśmy niesłychanie zgrany zespół, wspieraliśmy się nawzajem bez względu na to, czy ktoś był lekarzem czy pielęgniarką – wspomina Halina Gniadek, wieloletnia pielęgniarka oddziałowa Bloku Operacyjnego (pracowała w szpitalu od 1969 r.)
Warto też wspomnieć m.in. o doc. Jadwidze Miklaszewskiej, która była jedną z tych „zesłanych” z klinik do Nowej Huty. Tworzyła Oddział Chorób Wewnętrznych w „Żeromskim”, by mógł konkurować ze Szpitalem Uniwersyteckim. – Zjednała sobie wkrótce zaufanie i szacunek chorych. Nic dziwnego: procent jej błędów diagnostycznych, potwierdzonych przez sekcje, wynosił o,8 proc. – przy polskiej średniej – 11 proc. – napisał Krzysztof Miklaszewski w nocie biograficznej książki „Po omacku” autorstwa doc. Jadwigi Miklaszewskiej.
– Tworząc od postaw funkcjonowanie samego oddziału wraz z zapleczem gospodarczym, powołała do życia zapewniające oddziałowi diagnostyczną samodzielność i praktyczną samowystarczalność pracownie: elektrokardiograficzną, hematologiczną, analityczną, endoskopową oraz radiologiczną. Od 1958 roku wprowadziła po raz pierwszy w Polsce duński system ratowania zatruć na oddziale, który w ciągu kilku lat liczył 125 łóżek – dodaje.
Dwa knury i jeden pies podwórkowy
Szpital im. Stefana Żeromskiego w l. 60-80 to nie tylko nowoczesne oddziały i pracownie. Jako jeden z nielicznych ośrodków medycznych w kraju mógł się pochwalić własnym gospodarstwem. Nie byle jakim, o czym świadczy dokument: „stan inwentarza żywego z 1970 r.”.
Andrzej Gurgała, ówczesny kierownik Pomocniczego Gospodarstwa Rolnego, mieszczącego się przy ul. Dobrego Pasterza 121 (w pobliżu obecnie Parku Wodnego), wymieniał, iż inwentarz żywy na dzień kontroli – 9 września 1970 r., stanowią:
- krowy dojne – 29 sztuk,
- jałówki – 16 sztuk,
- cielęta – 19 sztuk.
Skład trzody chlewnej:
- knury – 2 sztuki,
- maciory – 25 sztuk,
- konie robocze – 4 sztuki,
- pies podwórkowy – 1 sztuka.
Produkcja roślinna w „Żeromskim” też nie najgorzej się trzymała: jak wynika z raportu struktura upraw uległa zwiększeniu na przestrzeni lat. Jedno nie ulega wątpliwości, że pacjenci z Nowej Huty na pewno nie mogli narzekać na marne posiłki szpitalne.
W końcu były przygotowywane z produktów z własnej uprawy – ekologicznych, zdrowych, lepszych by już się nie znalazło. W l. 80 co prawda gospodarstwo zaczęło podupadać, ale to już inna historia, zresztą nie tylko szpitala, lecz całej Polski.
„Gazeta Lekarska” jest patronem medialnym obchodów jubileuszu 65-lecia Szpitala Specjalistycznego im. Stefana Żeromskiego SP ZOZ w Krakowie