Prezes NRL: Maski, tarcze, maskarada
Jeśli ktoś myśli, że tytuł tego felietonu ma związek z zakończonym karnawałem, to jest w błędzie. Gdy się wsłuchać w opinię środowiska, to tymi trzema słowami można podsumować mijający rok pandemii – pisze prezes NRL prof. Andrzej Matyja dla „Gazety Lekarskiej”.
4 marca mija rocznica potwierdzenia pierwszego w Polsce zakażenia SARS-CoV-2. 20 marca ub.r. ogłoszono stan epidemii, a 25 marca wprowadzono w naszym kraju lockdown.
Jeszcze kilka tygodni wcześniej, mimo nadchodzących ze świata i Europy niepokojących wiadomości o niebezpiecznym wirusie, lekceważono sytuację i w niewybredny sposób kpiono z obaw. Jeśli komuś się wydawało, że „nasza chata z kraja”, to szybko został sprowadzony na ziemię.
Wirus nie zatrzymał się na granicy. Mimo prężenia muskułów przed kamerami, władze oblały egzamin z zarządzania kryzysowego. Brak podstawowych środków ochrony indywidualnej, testów, jasnych wytycznych, wykluczające się decyzje i te z kategorii absurdalnych (jak zakaz wstępu do lasów), brak otwartej komunikacji, wiarygodnych danych i merytorycznego uzasadniania podejmowanych działań.
Zamykanie ust lekarzom i personelowi medycznemu, ignorowanie opinii środowiska medyków, kompetencyjna szamotanina, łącznie z naruszaniem praw obywatelskich i pracowniczych lekarzy. Brak zabezpieczenia finansowego dla personelu medycznego kierowanego do walki z COVID-19 i brak bezpieczeństwa prawnego. Za to dużo wzniosłych słów o bohaterstwie, poświęceniu, heroizmie, a wszystko to w świetle kamer i w narodowym anturażu. Jednocześnie unikanie decyzji o ogłoszeniu stanu klęski żywiołowej lub stanu wyjątkowego.
Przesądziła o tym polityka. Konsekwencje są długofalowe i jeszcze trudne do oszacowania ze względu na brak podstaw prawnych dla decyzji administracyjnych, co – koniec końców – kompromituje państwo i pozwala obywatelom z przymrużeniem oka traktować różne epidemiczne obostrzenia. Ma to też poważne konsekwencje prawne, ale to nie miejsce, by się na ten temat rozwodzić. Rok temu społeczeństwo stanęło na wysokości zadania. Spontaniczna pomoc medykom, sąsiadom, gesty solidarności – to było bardzo budujące i pozostanie w naszej pamięci.
W tle jednak zaczęła narastać agresja wobec naszego środowiska, podsycana przez rządzących, którzy skutkami swoich błędnych decyzji lub opieszałości próbowali obarczyć lekarzy. A to, że są źródłem rozprzestrzeniania zakażeń, że uchylają się od obowiązków i ignorują skierowania wojewodów do wybranych placówek; to znów, że w panice przed zakażeniem kryją się za teleporadami… Socjotechniczny zabieg z przekierowaniem na medyków ostrza społecznej krytyki za niepowodzenia walki z pandemią jak dotychczas nie powiódł się. Boleśnie – po raz kolejny – przekonaliśmy się jednak, że przez dekady zaniedbywana ochrona zdrowia dla pacjenta ma twarz konkretnego lekarza, i to na niego spada frustracja naszych współobywateli.
Środowisko medyczne stało się – nazwijmy rzecz po imieniu – obiektem manipulacji. Za osłoną kolejnych tarcz dla gospodarki wprowadzono zaostrzenie przepisów karnych, obejmujących również lekarzy. Nasza propozycja wprowadzenia tzw. klauzuli miłosiernego samarytanina w procesie legislacyjnym została zredukowana do karykaturalnej postaci. Na nas nałożono zaostrzone rygory karne za możliwe błędy, a w tym samym czasie urzędnicy otrzymali glejt bezkarności za nietrafione decyzje w czasie pandemii.
Takich uwłaczających nam posunięć było więcej, choćby niedawne szerokie otwarcie granic dla lekarzy i lekarzy dentystów z dyplomami spoza UE. Nie udało się przepchnąć niebezpiecznych przepisów w ustawie o zawodach lekarza i lekarza dentysty, to zrobiono to przy okazji projektu poselskiego pod hasłem wypełniania braków kadrowych w czasie COVID-19. Zaproponowano drogę na skróty, niebezpieczną dla pacjentów, dyskryminującą polskich adeptów sztuki medycznej i jednocześnie narażającą na poważną odpowiedzialność doświadczonych polskich lekarzy, którzy mieliby opiekować się kolegami z zagranicy o niezweryfikowanych kwalifikacjach i bez znajomości jęz. polskiego.
Zadziwiała determinacja, z jaką w toku prac sejmowych forsowano ustawę o zatrudnieniu cudzoziemców, niezależnie od siły argumentów i liczby osób, które krytycznie wypowiadały się na ten temat, i trudno się dziwić, że nową regulację nazwano ustawą o rozwoju agencji pośrednictwa pracy. Jakby tego było mało, wręcz skrajną liberalizację w dostępie do polskiego pacjenta zaoferowano anestezjologom, co jest przejawem wyjątkowej nieodpowiedzialności.
Cyniczne jest to, że przepisy tarcz wprowadzane są rzekomo na czas pandemii, ale konia z rzędem temu, kto w to uwierzy. Nie przyniosą one chwały rządzącym. Podobnie jak wątpliwe inwestycje w maseczki, respiratory, szpitale polowe. Podatnicy wcześniej czy później o to zapytają. Rok zmagań z pandemią zamykamy upokarzającymi nas sporami o dodatki covidowe, przewlekłymi dyskusjami o wynagrodzeniach, upominaniem się o możliwość dokończenia specjalizacji przez kolegów, którzy zdecydowali się na wolontariat.
Do tego jeszcze doszedł chaos szczepionkowy – mimo zapewnień Ministra Zdrowia o możliwości szczepień lekarzy w dowolnych punktach, spora rzesza naszych koleżanek i kolegów z grupy „0” nie została zaszczepiona, ustępując miejsca innym, a do kolejki medykom pozwolono wrócić dopiero 7 marca. Opóźnienia w dostawach dotykają wszystkie kraje i nie jesteśmy wyjątkiem, ale po roku zarządzania w kryzysie mamy prawo oczekiwać sprawnej komunikacji, by nie dezinformować medyków i nie prowokować dodatkowych sytuacji konfliktowych między „białym personelem” a pacjentami.
W rocznicę pandemii można by też spodziewać się, że przedstawiciele władz państwowych gotowi są do poważnych rozmów o teraźniejszości i przyszłości ochrony zdrowia, zwłaszcza że różne gremia i środowiska zebrały pokaźny materiał na temat ich doświadczeń walki z pandemią oraz dramatycznych skutków dla całej ochrony zdrowia i zagrożeń populacyjnych. Takiej debacie mogłaby patronować głowa państwa.
Tymczasem na spotkanie, które odbyło się 22 lutego br. – jak czytamy na stronie Kancelarii Prezydenta RP – „z przedstawicielami służby zdrowia zaangażowanymi w walkę z pandemią koronawirusa (…), którzy są na pierwszej linii walki”, zaproszenia kierowano zapewne według klucza politycznego, bo raczej nie po to, by poznać pełny obraz sytuacji. To dziwi, skoro – i tu znów cytat z wypowiedzi szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego Pawła Solocha, zaczerpnięty ze strony internetowej Kancelarii Prezydenta – „celem [tego typu] spotkań jest zapoznanie się przez Prezydenta z działaniami podejmowanymi w ciągu minionego roku przez struktury państwa, struktury pozarządowe i sektor prywatny. (…) Dla Prezydenta istotne jest zebranie wniosków i rekomendacji, które będziemy następnie przedstawiać i omawiać ze stroną rządową”.
„Nigdy nie marnujcie dobrego kryzysu” – mawiał Winston Churchill. Jedni powiedzą: nasi decydenci wciąż się uczą. Inni uznają, że – wprost przeciwnie – lekcję fałszywie rozumianego „piaru” opanowali w stu procentach. Wiedzą, że sprawdza się gra na emocjach i bezwzględne wykorzystywanie inteligenckiego etosu. Lekarz to misja, powołanie, kodeks etyki, przysięga Hippokratesa, a więc zaciśnie zęby i stawi się tam, gdzie go potrzebują. Jeśli się zbuntuje, będzie mieć przeciwko sobie gniew ludu. Ten moralny i emocjonalny szantaż stosowany jest wobec nas od dawna, ale jego siła słabnie.
Jeszcze w ramach akcji Porozumienia Organizacji Lekarskich mówimy #LeczymyMimoWszystko. Mówią to też młodsi koledzy, ale tak, jak ich pokolenie, mają coraz mniej cierpliwości i tolerancji dla maskarady, jaką się nam funduje. I nie tylko oni, o czym świadczą wpisy w naszych samorządowych komunikatorach.
Andrzej Matyja, prezes NRL