9 maja 2024

Umowa kontraktowa daje tylko złudzenie równowagi stron

Z punktu widzenia lekarza różnica pomiędzy udzielaniem świadczeń zdrowotnych w ramach umowy cywilnoprawnej i umowy o pracę nie polega tylko na innym zakresie odpowiedzialności prawnej.

Foto: Mariusz Tomczak

Komentuje dr Ryszard Mońdziel, prezes ORL w Płocku:

– Umowa kontraktowa daje złudzenie równowagi stron, często zachowując pozory negocjacji warunków.

Najbardziej cynicznym jej elementem jest powiązanie wynagrodzenia z ilością „wypracowanych punktów”. Nie ocenia się wtedy wartości profesjonalisty, jego mądrości i doświadczenia, a jedynie przydatność pod względem szybkości przyjęć pacjentów i, najłagodniej mówiąc, sprytnego kodowania.

Wizyta poszpitalna – słabo punktowana, ale już badanie z biopsją – bardziej opłacalne. Leczenie kilku schorzeń podczas jednej hospitalizacji – niemądre. Rozwiązanie kilku problemów podczas jednego znieczulenia często okazuje się niewykonalne, choć w innych krajach jest możliwe, ale w ramach usług w pełni komercyjnych, także u nas, jest dostępne bez kłopotu.

Po zmianach wprowadzających w ochronie zdrowia rachunek ekonomiczny, co od 1999 r. stało się codziennością, niektórzy zauważyli możliwość zwiększania przychodów poprzez „delikatne” przeciąganie struny. Szczególnie w AOS, gdzie finansowanie było i nadal jest związane z ilością „wyrobionych”, zakontraktowanych punktów. To wszystko powoduje, że zamiast szpitala czy przychodni mamy coś na kształt banku.  

Czyż pacjent nie staje się „bankomatem”? Mniej lub bardziej świadomie, ale tak się dzieje i praca na kontrakcie do tego się przyczynia. Kontrakt rozumiany jako umowa dwóch firm nie zwraca uwagi na innych członków wykonujących ten sam zawód. Nie znam kontraktu, w którym umowa byłaby zawierana przez więcej niż dwie strony. Gdzie zatem pomoc i współpraca z innymi lekarzami i profesjonalistami medycznymi? Szpitale mają po kilkaset łóżek, liczną strukturę oddziałów i poradni, a umowy są tylko dwustronne. Czy nie jest to zbiór atomów?

Z perspektywy 30 lat pracy wiem, że solidarność zawodowa polega m.in. na przekazywaniu „tajników” wypracowywanych przez pokolenia lekarzy swoim następcom, dla dobra ich i pacjentów, bez oczekiwania zapłaty dla tych, którzy je przekazują. Robi się to w imię rozwoju medycyny, dla sprawniejszego i skuteczniejszego leczenia. Lekarz to wolny zawód, a bycie lekarzem to powołanie. Powinniśmy być wolni od ewentualnych nacisków wynikających z konsekwencji finansowych, potrąceń z wynagrodzeń, zerwania kontraktu. Kontrakt z pewnością rozwiązuje wiele problemów, z którymi borykają się dyrektorzy, prezesi i minister zdrowia, ale zmienia mentalność pracujących. Nie możemy zapominać, że beneficjentem pracy lekarza jest pacjent, czyli potencjalnie każdy z nas.