27 kwietnia 2024

Nie łam się, medyku

Na stoku nietrudno o uraz, zwłaszcza nieprzygotowanemu narciarzowi. Specjaliści radzą, jak zadbać o bezpieczeństwo swoje i innych miłośników białego szaleństwa – piszą Karolina Kowalska i Anna Wojda.

Fot. shutterstock.com

Wyjazd już za chwilę. Zaczynamy odliczanie. Jeszcze tylko musimy dotrwać do końca dyżuru, potem szybko przyjąć wszystkich zapisanych do poradni pacjentów, zapakować samochód i już można myśleć o śmiganiu.

Z Warszawy do Zakopanego jest około pięciu godzin jazdy. Przy pomyślnych wiatrach można się jeszcze załapać na kilka zjazdów przed zamknięciem stoku. Jeśli jedziemy z Gdańska, Olsztyna czy Szczecina, zjedziemy już następnego dnia.

Podobnie gdy na narty jedziemy do Austrii, Szwajcarii lub do Włoch. Czeka nas dużo dłuższa trasa. Na stoku pojawimy się po odespaniu godzin spędzonych na autostradach. I z samego rana wskoczymy w narciarskie bądź snowboardowe buty. Drobna rozgrzewka, wyciąg, a potem zjazd i… trzask.

Od zadraśnięcia po zgon

– W sezonie na stoku zdarza się przeciętnie od jednego do dwóch wypadków dziennie, w zależności od obciążenia stoku, tras i liczby ludzi, którzy w danym momencie korzystają z wyciągu. Są to urazy różnej ciężkości – od złamania palca u ręki, gdy ktoś podeprze się przy zjeździe, czy zadraśnięć, gdy wjedzie w siatkę, po urazy miednicy, obojczyków czy kręgosłupa – mówi Dominik Mikołajczyk, ratownik Grupy Podhalańskiej Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego (GOPR).

– Przyczyną tych wypadków najczęściej jest niedostosowanie umiejętności do warunków panujących na stoku, czyli liczby ludzi albo ukształtowania terenu. Zdarza się, że ktoś wjedzie w muldy i nie będzie w stanie opanować nart. Nierzadkie są zderzenia samych narciarzy, gdy jeden z impetem wjeżdża w drugiego – dodaje Mikołajczyk.

Naczelnik GOPR Jerzy Siodłak mówi, że rocznie pogotowie interweniuje w przypadku 3-4 tys. zdarzeń. – Najczęstsze są urazy kończyn, ale przy dużych prędkościach, gdy jeździmy w poprzek stoku, dochodzi do urazów wielonarządowych, często bardzo poważnych, włącznie z wypadkami śmiertelnymi. Na szczęście ze śmiercią na stoku mamy do czynienia stosunkowo rzadko. W zależności od zimy, liczby ludzi i warunków narciarskich od 8-9 do 12-13 przypadków w ciągu roku – tłumaczy naczelnik Siodłak.

Z analizy kart wypadków GOPR wynika, że najczęściej dochodzi do nich między godz. 14 a 16 wśród mężczyzn w wieku od 27 do 35 lat, którzy częściej doznają urazu prawej kończyny dolnej. – Godziny nie są przypadkowe. Następuje wtedy zmęczenie po całym dniu jazdy, ruch na trasie jest większy, a śnieg zdążył zmienić swoją strukturę i nie jest optymalny – mówi Jerzy Siodłak.

Kolana narciarzy, złamania snowboardzistów

Statystyczny narciarz, a często również snowboardzista, zostaje zwieziony przez GOPR (za granicą przez lokalne służby) do miejscowego szpitala, gdzie trafia na ortopedyczny szpitalny oddział ratunkowy. Za granicą niekoniecznie musi być w danej miejscowości szpital. Wtedy możemy trafić do lokalnej kliniki, zwykle prywatnej, gdzie lekarz udzieli nam pomocy, a jeśli stwierdzi, że jesteśmy w ciężkim stanie, zostaniemy przetransportowani do szpitala (karetką lub śmigłowcem – w zależności od rodzaju doznanych urazów).

– A tam najczęściej rozpoznaje się urazy stawów kolanowych – mówi dr. n. med. Tomasz Jopek, ortopeda na co dzień pracujący w Oddziale Chirurgii Ogólnej i Obrażeń Wielonarządowych Wielospecjalistycznego Szpitala Miejskiego im. Józefa Strusia w Poznaniu. – Urazy skrętne kolan częściej dotyczą narciarzy, rzadziej snowboardzistów. W mojej codziennej praktyce osoby wracające ze stoków najczęściej mają zerwane więzadła krzyżowe przednie (ACL – anterior cruciate ligament), uszkodzenia łąkotek oraz uszkodzenia więzadeł pobocznych stawu kolanowego. Urazy mogą zdarzyć się zarówno podczas upadku, jak i podczas zderzenia, gdy ktoś wjedzie w nas z boku lub od tyłu. Sporadycznie pojawiają się pacjenci z tzw. kciukiem narciarza, czyli zerwaniem więzadła pobocznego łokciowego (UCL) w stawie śródręczno-paliczkowym kciuka – wylicza dr Jopek.

Filip Płużański, ortopeda z Oddziału Ortopedycznego Poddębickiego Centrum Zdrowia w województwie łódzkim, dodaje, że urazy dotyczą nie tylko narciarzy, ale także snowboardzistów.

– Najczęściej mamy do czynienia ze skręceniem stawu kolanowego i uszkodzeniem czy to więzadła krzyżowego przedniego, czy to łąkotek, a niekiedy więzadła krzyżowego tylnego, do którego dochodzi w mechanizmie klękania. Uszkodzenie więzadła krzyżowego tylnego zdarza się na przykład u narciarzy biegowych, którym blokują się narty, a oni uklękną z dużym impetem. Typowym dla urazów na stoku jest też złamanie wyrostka bocznego kości skokowej, zwane złamaniem snowboardzisty. Działa tu podobny mechanizm jak przy zwykłym urazie skrętnym, ale ponieważ kończyny ustabilizowane są w butach snowboardowych i przytwierdzone do w miarę sztywnej deski, stopom coś się musi poddać. Nie podda się wiązanie buta ani but, tylko jakiś element w stawie, w tym wypadku wyrostek boczny kości skokowej – opisuje doktor Płużański.

Dodaje, że u snowboardzistów, szczególnie początkujących, ze względu na podpieranie się przy upadku dochodzi też do złamania w obrębie dalszego końca kości promieniowej. – To złamanie, które najczęściej spotykamy u osób starszych w wyniku potknięcia i podparcia się ręką osłabioną przez osteoporozę. U snowboardzistów do złamania dalszego końca kości promieniowej dochodzi na skutek dużego impetu. Taki uraz zazwyczaj wymaga zabiegu operacyjnego nawet u osób młodych – zaznacza.

Snowboardziści przodują również w urazach kręgosłupa, najczęściej szyjnego. To zwykle urazy typu „whiplash” (smagnięcie biczem), gdzie głowa leci do tyłu, a kręgosłup szyjny cofa się i szybko wraca do przodu. Dochodzi wówczas do naderwania więzadeł kręgosłupa i może dojść do utraty jego stabilności. W przypadku naciągnięcia tych więzadeł nie trzeba robić nic, wystarczą leki przeciwbólowe i ćwiczenia, a nie unieruchomienie na siłę w gorsecie czy kołnierzu. Jak zapewnia Tomasz Szymański, neurochirurg kierujący Oddziałem Klinicznym Neurochirurgii w Mazowieckim Szpitalu Specjalistycznym w Radomiu, odcinki piersiowy, lędźwiowy i krzyżowy są bardziej odporne i żeby je uszkodzić, uraz musi być potężny.

Kiedy operować

Przywiezieni do lokalnego szpitala często zastanawiają się, czy dać się zoperować na miejscu, czy nalegać na przewiezienie do szpitala blisko miejsca zamieszkania. Praktyka bywa różna, szczególnie jeśli chodzi o urazy za granicą.

– Na co dzień pracuję na oddziale chirurgii urazowej i urazów wielonarządowych, więc uważam, że wszelkie złamania należy zaopatrywać możliwie jak najszybciej. Z reguły złamania kwalifikujące się do leczenia operacyjnego zaopatruje ośrodek, do którego pacjent trafia bezpośrednio po urazie. Natomiast uszkodzenia więzadłowe oraz uszkodzenia łąkotek mogą, a nawet powinny zaczekać. W przypadku uszkodzenia ACL i innych zabiegów artroskopowych z reguły najlepiej wykonać zabieg co najmniej sześć tygodni po urazie – mówi dr Tomasz Jopek.

I dodaje, że natychmiastowa operacja, gdy jest jeszcze obecny stan zapalny, może dać gorsze wyniki, a nawet powikłania w postaci artrofibrozy, czyli powstawania zrostów utrudniających ruch.

Gdyby kózka poskakała…

Nasi rozmówcy z GOPR nie mają wątpliwości: na urazy bardziej niż warunki atmosferyczne wpływa fantazja, umiejętności i przygotowanie samego snowboardzisty czy narciarza, a ściślej ich brak. Ludzie biorą z domu narty, które cały sezon stały w schowku, w ogóle ich nie przygotowując, nie sprawdzając wypięcia i nie dostosowując ślizgu, co jest niezbędne, by narta jeździła, a nie szarpała po stoku. Zdarza się, że ktoś przez rok znacznie przytył, a narty ma wymierzone do niższej wagi, albo pożycza narty od dużo lżejszego lub cięższego kolegi.

– Częstym powodem urazów jest brak fizycznego przygotowania ludzi, którzy wstają zza biurka i myślą, że po roku braku aktywności można tak po prostu zacząć jeździć – mówi Dominik Mikołajczyk z Podhalańskiej Grupy GOPR. Na brak przygotowania pomstują też ortopedzi: – Do wyprawy na narty czy na snowboard trzeba się przygotowywać. Nie chodzi o rehabilitację czy zabiegi fizjoterapeutyczne, tylko o regularną aktywność fizyczną. W przypadku snowboardzistów i narciarzy trzeba ćwiczyć cały organizm, nie tylko nogi, bo ogólna sprawność pomaga nam nie tylko w skrajnych położeniach stabilizować stawy za pomocą więzadeł, a dużo wcześniej za pomocą mięśni. Ważne, by robić to, na co pozwala nam czas, ale ruszać się regularnie. Lepiej ruszać się regularnie nieintensywnie, niż od wielkiego dzwonu rzucać się na maraton. Można codziennie chodzić na spacer – radzi Filip Płużański.

Dr Tomasz Jopek uważa, że przygotowania do wyjazdu zimowego powinno się rozpocząć już pod koniec letnich wakacji. – Nasz organizm potrzebuje czasu, by zaadaptować się do odmiennych form wysiłku. Jeśli mówimy o amatorskim uprawianiu sportu, optymalnie powinno to być 12 tygodni przygotowań. Byłby to idealny czas, żebyśmy w pełni sprawni pojawili się na stoku. Sześć tygodni to moim zdaniem absolutne minimum. Dobrze, gdybyśmy przez te sześć tygodni ćwiczyli w schemacie 3-30-130, czyli co najmniej trzy razy w tygodniu przez 30 minut przy tętnie ok. 130. Większość z nas pracuje i ma problem ze znalezieniem czasu na trening. Gdy nie ma możliwości systematycznego ćwiczenia, powinniśmy pamiętać o jeszcze ważniejszej rzeczy, jaką jest regeneracja. Bez niej nie zrobimy dobrego treningu. Jeżeli przygotowujemy się do wysiłku fizycznego i mamy postawiony długofalowy cel, w planie treningowym powinniśmy uwzględnić aktywności dnia codziennego. Stanie przy stole operacyjnym, praca w poradni są przecież bardzo wyczerpujące psychofizycznie! Po ciężkim dniu warto czasem odpuścić i dopiero następnego dnia, kiedy jesteśmy mniej zapracowani, trenować. Pamiętajmy, że to, jaką pracę wykonujemy, ma wpływ na nasze samopoczucie i na nasze zdolności do podejmowania wysiłku fizycznego – zaznacza dr Jopek.

Zabieg i czas na odzyskanie sprawności

Jedno jest pewne: kto nie ćwiczył przed wyjazdem, będzie ćwiczył po urazie. Rzadziej sam, częściej z fizjoterapeutą. – Lekarze zazwyczaj nie mają na nic czasu, więc nie ćwiczą, a po urazie i rekonstrukcji aparatu więzadłowego bardzo szybko chcą wrócić na dyżury. To zrozumiałe, bo tego wymaga od nich kontrakt i brak możliwości wzięcia urlopu czy zwolnienia – mówi Filip Płużański.

– Dlatego tym bardziej powinniśmy ćwiczyć, zarówno po to, żeby zapobiec urazom, jak i po nich, by szybciej odzyskać sprawność. Spodziewam się, że lekarze lepiej niż pacjenci bez studiów medycznych rozumieją, że zabieg powinien być tylko przerwą w ćwiczeniach. Ale miałem tylko jedną pacjentkę – lekarkę, kardiolożkę, która w dwa tygodnie po zabiegu wróciła na dyżury. Co do joty stosowała się do moich zaleceń. Była to osoba, która regularnie biegała i chciała jak najszybciej wrócić do sprawności. Ćwiczyła zarówno przed zabiegiem – w domu i z fizjoterapeutą, jak i przez pierwsze dni po operacji, kiedy ból był naprawdę silny. Kolano wygoiło się błyskawicznie, a kiedy weszła do mojego gabinetu, oniemiałem. Powrotu na dyżur dwa tygodnie po operacji nie polecam nikomu innemu. To był po prostu wyjątkowy, bardzo zmotywowany i zdyscyplinowany pacjent, ale też wyjątkowy organizm – podkreśla dr Płużański.

Według dr. Tomasza Jopka większość pacjentów, którzy mają odpowiednio postawione rozpoznanie, są leczeni, a także odpowiednio rehabilitowani, wraca do sprawności sprzed wypadku. – To oczywiście zdanie bardzo ogólnikowe, bo wszystko zależy od rodzaju urazu, od sposobu zaopatrzenia itp. Nie wszyscy pacjenci, którzy do nas przyjeżdżają, kończą z pełną sprawnością i będą nadal mogli brać udział w aktywnościach sportowych. Myślę jednak, że znacznie większa dostępność rezonansu magnetycznego i jego lepsza przystępność cenowa są tym, co pozwala skrócić proces diagnostyki i przyspieszyć leczenie – mówi dr Jopek.

Doktor ma pacjentów, którzy kończyli sezon narciarski z urazem, byli operowani w okolicach kwietnia, maja a nawet czerwca, i zdążyli na końcówkę kolejnego sezonu. To ci niezwykle zdyscyplinowani, jak kardiolożka – rekordzistka od dr. Płużańskiego. Większość pacjentów musi jednak odpocząć co najmniej jeden sezon.

Jak się zachowywać na stoku

Jak w każdej dziedzinie medycyny i w ortopedii łatwiej zapobiegać, niż leczyć. GOPR-owcy podkreślają, jak ważne jest odpowiednie przygotowanie sprzętu. Trzeba też pomyśleć o kasku. Choć jazda w nim obowiązuje osoby do 16. roku życia, naczelnik GOPR Jerzy Siodłak zaleca ją wszystkim – od najmłodszych do najstarszych. Zgadza się z nim neurochirurg Tomasz Szymański: – Po narciarskim wypadku mistrza Formuły 1 Michaela Schumachera nikomu nie powinno nawet przyjść do głowy, by jeździć bez kasku. Zresztą osoby jeżdżące bez kasku łatwiej spotkać na stokach w Polsce, za granicą to się w zasadzie nie zdarza.

Samo zabezpieczenie sprzętu to jednak za mało, by móc bezpiecznie jeździć. Trzeba jeszcze, gdy już dotrzemy na stok, zrobić rozgrzewkę. – Należy się rozciągnąć, wykonując część ćwiczeń, które wcześniej wypróbowaliśmy w naszym domowym zaciszu albo z trenerem personalnym – radzi dr Tomasz Jopek. – Powinniśmy odpowiednio rozgrzać zarówno nogi, ręce, jak i cały tułów. Ważne są wszystkie stawy, ale to staw kolanowy jest tym, który przenosi największe obciążenia podczas jazdy na nartach. Zacząłbym od rozciągania, potem kilka pajacyków, przysiadów, wymachów ramion, kręcenia szyją oraz całym tułowiem tak, żebyśmy mieli delikatnie podwyższone tętno, w momencie gdy zaczynamy nasz pierwszy zjazd. Jeśli tętno wyraźnie przyspiesza już podczas zapinania butów narciarskich, nie jest to dobry znak. Nasza kondycja jest zbyt słaba, by bezpiecznie spędzić cały dzień na stoku – ostrzega dr Jopek.

Do bezpiecznej jazdy konieczne jest jeszcze jedno. Jak radzi Jerzy Siodłak, odświeżenie zasad zachowania na stoku i dostosowanie prędkość do naszych umiejętności i warunków jazdy. – Tylko tyle i aż tyle, ale wiele osób wciąż o tym zapomina – mówi naczelnik GOPR. I przypomina dwa numery ratunkowe obowiązujące w polskich górach: 985 i 601 100 300.

– Jeżeli wybieramy się w góry, warto ściągnąć aplikację Ratunek, która pozwala bardzo szybko połączyć się z ratownikami górskimi. Naciskając przycisk dwukrotnie, łączymy się z najbliższą jednostką ratowniczą i tym samym wyrażamy zgodę na podanie ratownikom naszych współrzędnych geograficznych – tłumaczy Jerzy Siodłak.

Karolina Kowalska, Anna Wojda