26 kwietnia 2024

Czy czeka nas katastrofa zdrowotna?

Populacyjne zmęczenie sytuacją epidemiczną związaną z rozprzestrzenieniem się wirusa SARS-CoV-2 objawia się psychologicznym mechanizmem wyparcia – pisze dr Mieczysław Dziedzic.

Foto: Marta Jakubiak

Z niecierpliwością wszyscy oczekujemy na proklamację, że wygraliśmy z koronawirusem, a nawet zaczynamy udawać, że tak się stało. Ku zadowoleniu rządzących liczba zgonów znacznie zmalała… aż do kolejnej fali epidemii konfrontującej potrzeby społeczeństwa z realnymi możliwościami systemu ochrony zdrowia.

Profetyczne anonse niektórych epidemiologów nie są optymistyczne, a przedwczesne oświadczenia, wygłoszone w kilku krajach przez nieodpowiedzialnych prezydentów i premierów, przełożyły się już na wzrost liczby zgonów, bo oprócz pandemii wirusa mamy też pandemię dezinformacji na jego temat.

W medialnej wrzawie pierwsze skrzypce grają politycy, dziennikarze, firmy farmaceutyczne i samozwańczy, internetowi „eksperci”.

Lekarze bezpośrednio leczący chorych na COVID-19 i obsługujący respiratory są w publicznym przekazie celowo pomijani. No bo co mogliby powiedzieć? Że białko ACE2 wirusa odpowiada za skurcze drobnych naczyń tętniczych, a współczesna medycyna nie ma wpływu na wykrzepianie we włośniczkach pęcherzyków płucnych, że nie ma czegoś takiego jak leczenie respiratorem, więc śmiertelność pacjentów sztucznie wentylowanych wynosi 70-90 proc., że nie znamy leku na pełnoobjawowy COVID-19…

Czyli współczesna medycyna jest bezradna wobec nowego patogenu. To nie są informacje łatwo przyswajalne, bo w powszechnej świadomości nie ma miejsca na współodpowiedzialność pacjenta za stan swojego zdrowia, gdyż społeczeństwo scedowało sprawy zdrowia w całości na lekarzy. Hurraoptymistyczne informacje, że uratowano kogoś przez zastosowanie ECMO (pozaustrojowe utlenowanie krwi) czy przeszczep płuc, utwierdzają w przekonaniu, że jednak COVID-19 można wyleczyć.

Jako torakochirurg muszę stwierdzić, że dostępność tych metod jest ograniczona, ale takiego newsa nie przekażą środki masowego przekazu, bo dziennikarska sensacja zastępuje szarą rzeczywistość. Oczekiwania społeczeństwa nie mogą być zaspokojone niskim procentem PKB, który przeznacza się na ochronę zdrowia w naszym kraju.

Kolejna mutacja SARS-CoV-2, delta, okazała się bardziej zjadliwa i zakaźna, a wirusy przypisane następnym literom alfabetu łacińskiego, epsilon, lambda, już atakują. Prawdopodobnie koronawirus pozostanie z nami na dłużej, dopóki nie uzyskamy odporności populacyjnej, będącą sumą ozdrowieńców i zaszczepionych. Konieczność wprowadzenia kolejnego lockdownu będzie wynikała z niskiej liczby zaszczepionych, a nie liczby chorych. Niezależnie od prognoz dotyczących czwartej fali pandemii należy uwzględnić realia – brak odporności populacyjnej.

Czy czeka nas katastrofa w ogólnokrajowej ochronie zdrowia? Jedyną metodą obrony przed zachorowaniem na COVID-19 są bezpłatne szczepienia ochronne. Zatrważające są dane statystyczne wyszczepialności w niektórych gminach. Analizowanie przyczyn takiego stanu rzeczy nie napawa optymizmem – dominuje powszechny sceptycyzm wobec celowości i skuteczności szczepień, pomimo potwierdzonych faktów, że umierają tylko (99,2 proc.) niezaszczepieni.

Nikt nie protestuje wobec obowiązkowego szczepienia przeciwko gruźlicy bakterią Calmette-Guerin (BCG) wszystkich urodzonych w Polsce noworodków, ale pandemia SARS-CoV-2 stanowi novum, co wymaga ze strony oficerów służby zdrowia, czyli lekarzy, nowej mobilizacji i skutecznego oddziaływania na społeczeństwo.

Niska świadomość zdrowotna wynika z faktu, że zmiany systemowe w ochronie zdrowia zlikwidowały relacje pomiędzy lekarzem a pacjentem. Lekarz został sprowadzony do roli urzędnika. Rozmowa z pacjentem, poza wypełnieniem rubryk w formularzu wizyty (badanie podmiotowe, przedmiotowe), nie może zawierać cech bezpośredniości i empatii. W dalszym ciągu lekarz nie jest wynagradzany za efekty pracy, skuteczność leczenia, oświatę zdrowotną i więź opartą na wzajemnym zaufaniu. Lekarz utracił autorytet, bo pogrążony w biurokracji i realizujący procedury, kontrakt z NFZ, zrezygnował z przypisanego do zawodu obowiązku skłonienia pacjenta do partnerstwa w procesie leczenia oraz stosowania profilaktyki, w tym także szczepień.

Więcej porad zdrowotnych chory usłyszy w aptece na temat suplementów w ramach szerokiej oferty „zdrowotnej”. Między innymi dlatego, zamiast rozmowy z lekarzem, antyszczepionkowcy sięgają po informacje z niewiarygodnych źródeł, np. z internetu. Na efekty nie trzeba długo czekać – wyszczepialność jest jak w ciemnogrodzie. Niewiele zmienią akcje promujące szczepienia i wsparcie gospodyń wiejskich. Tylko nieliczni w obliczu nawrotu pandemii podejmują rzeczową dyskusję o wprowadzeniu obowiązku szczepień ochronnych.

Znamy liczbę osób zaszczepionych, zakażonych oraz zmarłych, lecz brakuje wiarygodnych danych co do liczby hospitalizowanych z powodu COVID-19 i chorób współistniejących. A właśnie ten wskaźnik jest istotny dla funkcjonowania systemu ochrony zdrowia i ostrzega przed jego paraliżem.

Płynność kadr w POZ i AOS wynikająca z poszukiwania lepszych warunków płacowych nie skłania do poczucia odpowiedzialności za zdrowie „zaopcjonowanej” populacji. Lekarzy, choćby z zagranicy, nagle nie przybędzie i nie należy oczekiwać, że wzrośnie liczba fachowego personelu medycznego. Wręcz przeciwnie, dostępność do lekarza może ulec pogorszeniu. Proponowane przez rząd podwyżki dla wykwalifikowanego personelu w kwocie 19 zł nie skłonią do pozostania w kraju absolwentów wydziałów lekarskich po uzyskaniu dyplomu. Niewystarczająca ilość personelu lekarskiego i pielęgniarskiego także zapowiada ciężką niewydolność systemu ochrony zdrowia, nawet niezależnie od tego, czy będzie czwarta fala epidemii.

Utworzenie nowej specjalności, asystenta lekarza, wiąże się ze spadkiem jakości usług medycznych, bo przypomina czasy, gdy zamiast czekolady proponowano wyrób czekoladopodobny. Nie zwiększy się też liczba anestezjologów obsługujących chorych wymagających wentylacji mechanicznej. W wyniku atomizacji specjalności lekarskich, obecnie jedynie anestezjolodzy zastępują na oddziałach intensywnej terapii nieosiągalnych specjalistów: internistów, kardiologów, neurologów…

Centralizacja tzw. szpitali covidowych, przy zamrożeniu działalności pozostałych, poza liczbą nadmiarowych zgonów (ok. 100 tys.), spowodowała destrukcję wielu dobrze funkcjonujących oddziałów. Młodzi, specjalizujący się lekarze, znaleźli miejsca pracy zgodne ze swoim planem rozwoju zawodowego i do oddziałów przekształconych na zakaźne już nie wrócą.

Kolejny sygnał zbliżającej się katastrofy to niewydolność w miarę dobrze funkcjonujących oddziałów kardiologii inwazyjnej, kardiochirurgii i onkologii, których działalność w czasie epidemii została drastycznie zredukowana. Zaniechanie diagnostyki i terapii chorych onkologicznych ujawni się w statystyce po pewnym okresie. To wynik „zamrożenia” oddziałów diagnozujących i leczących chorych z nowotworami, czyli przekroczenie czasowej granicy pomiędzy pozytywnym rokowaniem, a brakiem rokowania.

Nadumieralność chorych, którzy w tzw. normalnych warunkach funkcjonowania oddziałów kardiologicznych mieli szansę na skuteczną terapię, to tzw. preventable deaths, czyli zgony możliwe do uniknięcia. Brak zdecydowanych działań zapobiegawczych ze strony rządu wobec powyższych, narastających problemów w ochronie zdrowia, które częściowo są związane z oczekiwaną kolejną falą pandemii, zapowiada pandemonium.

Mieczysław Dziedzic, torakochirurg z Kliniki Specjalistycznej EuroMedic w Katowicach, członek Naczelnej Rady Lekarskiej