27 lipca 2024

A jeśli wybuchnie wojna?

Podczas pandemii wiele lekarek i wielu lekarzy przechodziło pospieszny kurs postępowania w niewydolności oddechowej. Dziś czas przygotować się na nowy kryzys, tym razem jednak zanim on się rozpocznie. Przygotujmy się na najgorsze. Oby nigdy się nie wydarzyło.

Fot. pixabay.com

Jest 16 marca 2025 r., czwarta siedem nad ranem. Nad sennymi Lublinem, Warszawą i Rzeszowem niebo jest wyjątkowo jak na późną zimę rozgwieżdżone. Mieszkańcy i mieszkanki tych trzech miast śpią miarowo i spokojnie.

O czwartej osiem niebo nad Lublinem i Rzeszowem przecina smuga jasnego, płonącego światła. Dwie minuty później to samo dzieje się na niebie warszawskim. Rosyjskie pociski, których nie udało się przechwycić polskiej obronie przeciwrakietowej, uderzają we wspomniane polskie miasta.

W „Russia Today” Władimir Putin rozpoczyna swoje przemówienie. Mówi, że w związku z powtarzającymi się prowokacjami NATO wobec Rosji i koniecznością ochrony ludności rosyjskiej przed faszystowskim rządem w Warszawie rozpoczął ograniczoną operację wojskową na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej.

Na Rzeszów spadają dwa pociski – jeden na dworzec autobusowy (o tej porze dość pusty), drugi na osiedle domków wielorodzinnych. Siedemnaście osób ginie, czterdzieści dziewięć jest rannych, z tego osiem jest w stanie bezpośredniego zagrożenia życia.

Do Lublina dolatuje tylko jeden pocisk, ale trafia w hotel, w którym nocuje dwieście dziewięć osób. Czterdzieści z nich nie przeżywa ataku, sto szesnaście kolejnych jest rannych, z tego trzydzieści cztery osoby ciężko (urazy kończyn, głowy, tułowia, ciężkie poparzenia).

Najbardziej dotknięta jest Warszawa, która stała się obiektem zmasowanego rosyjskiego ataku. Pierwszy pocisk trafił w jeden ze szpitali klinicznych. Dwa kolejne spadły na bloki mieszkalne na warszawskiej Woli. Ostatni uderzył w elektrownię. Łączny bilans poszkodowanych w Warszawie to sto pięć zabitych osób, czterysta dziewiętnaście rannych, w tym dziewięćdziesiąt dziewięć ciężko.

Szpital kliniczny, w którym jest ponad dwadzieścia wysokospecjalistycznych klinik, w zasadzie przestaje funkcjonować. Trzeba ewakuować z niego wszystkich chorych, którzy przeżyli – w tym dwudziestu dwóch nieprzytomnych, wentylowanych mechanicznie, trzech w trakcie terapii ECMO.

Na bloku operacyjnym (szczęśliwie nieuszkodzonym) trwa zabieg przeszczepienia wątroby oraz operacja ewakuacji krwiaka śródczaszkowego. Zespoły operacyjne otrzymują informację, że światło będzie działać jeszcze tylko przez dwadzieścia minut oraz że uszkodzony został główny zbiornik z tlenem. Federacja Rosyjska zaatakowała Rzeczpospolitą Polską.

Zaczyna się wojna – pierwsza na terytorium naszego kraju za życia znacznej większości czytelników tego tekstu. Gdybym napisał taki wstęp do artykułu dziesięć, może nawet pięć lat temu, uznano by mnie za niepoważnego fantastę. Od dwóch lat sytuacja jest zupełnie inna. W Dnipro, Odessie i Kijowie też pewnie do końca nie wierzono w to, że Rosja odważy się na pełnoskalową inwazję. Zimą 2022 r. niebo nad wszystkimi tymi miastami przecięły jednak rosyjskie pociski. Od tamtego czasu zginęło ponad dziesięć tysięcy ukraińskich cywilów.

W prawdziwym świecie 29 lutego 2024 r. szef Pentagonu powiedział: „Szczerze mówiąc, jeśli Ukraina upadnie, naprawdę wierzę, że NATO będzie walczyć z Rosją”. Dziewięć dni wcześniej polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski zapytany o to, czy dojdzie do wojny, odpowiedział: „Putin może mieć subiektywne przeświadczenie, że nie ma nic do stracenia”.

W portalu gazeta.pl powstał natomiast cykl bardzo ciekawych rozmów „Co z tą wojną?”, w których ekspertów do spraw geopolityki i wojskowości pyta się o możliwy rozwój sytuacji. Opinie w sprawie możliwej inwazji na Polskę są podzielone.

Kiedy myślę o atmosferze społecznej, która obecnie panuje, przychodzi mi do głowy cytat z powieści mojego ukochanego pisarza – Węgra Sándora Máraiego (tłum. Irena Makarewicz):

„I naraz rozumie: wojna zaczyna się tak, że ludzie, wszędzie na świecie, siedzą w pokojach, rozmawiają o swoich codziennych kłopotach, o ambicjach, a potem nagle ktoś wymawia to słowo: >wojna< – a wtedy nie milkną, nie patrzą sztywno przed siebie, w niemym przerażeniu, lecz w sposób naturalny, nie podkreślając tego specjalnie, odpowiadają: >wojna< – i rozmawiają o tym, czy to możliwe i kiedy, w jakim stopniu: tak się zaczyna. Kristóf teraz nagle to rozumie. Wojna zaczyna się gdzieś daleko, daleko przed widocznymi wydarzeniami; w sposób naturalny zaczyna się w ludzkich duszach i nim jeszcze stanie się terenem walk, z poległymi i z armatami, z dymiącymi zgliszczami domów, ludzie już się z nią pogodzą w duszy. Emma szyderczym tonem i szkalującymi słowami opowiada porywczo, że trafiają się już tchórzliwi ludzie, którzy gromadzą w domu wodę mineralną, salami, mąkę i naftę; i inni, którzy wynajęli dom na prowincji, z dala od miast, ponieważ boją się gazu; i wszystko to jest całkiem niemożliwe i głupie. Kristóf kiwa głową jak ktoś, kto uważa to mędrkowanie za bezsensowne, ale mimo wszystko je rozumie; wydaje się, że tak się zaczyna, od salami i nafty w spiżarni, i od tego, że tchórzliwi i przestraszeni ludzie wynajmują domek na prowincji, z dala od miasta”.

Powyższy fragment pochodzi z powieści „Rozwód w Budzie”. Marai wydał ją w 1937 r. Wiedząc, co działo się z Europą, w tym jego ojczyzną, kilka lat później, można uznać ten akapit za proroczy.

Marai twierdzi, że zaczyna się od oswojenia słowa „wojna”, od tego, że jej wizja przestaje być niedorzeczna i niemożliwa, od rozmów na temat tego, czy, a jeśli tak, to kiedy. Jesteśmy w tym punkcie. Sobie, swojej rodzinie i przyjaciołom oraz każdemu z Państwa życzę, żeby na rozmowach się skończyło. Jeśli jednak czegoś nauczyło mnie ponad trzynaście lat praktykowania anestezjologii, to tego, żeby w razie spodziewanych kłopotów przygotować się na najgorszy możliwy scenariusz, omówić go z zespołem, mieć pod ręką cały potrzebny sprzęt.

Kolegom, którzy zaczynają specjalizację, lubię pokazywać dawne logo American Society of Anesthesiologists. W jego centrum jest tylko jedno słowo: „vigilance”, czyli „czujność”. To być może najważniejsza cecha dobrego anestezjologa – bycie czujnym, przygotowywanie się na duże kłopoty.

„Jeśli chcesz pokoju, przygotuj się do wojny” – mówi znana łacińska maksyma. Chcę pokoju jak niczego na świecie. Jednocześnie wiem, że po raz pierwszy w moim życiu scenariusz inwazji obcego kraju na moją ojczyznę nie jest wykluczony. Uważam, że powinniśmy się na to przygotować. My, czyli polska opieka zdrowotna. Przeżyliśmy cztery lata temu już jedną katastrofę, na którą nie byliśmy przygotowani.

Było trochę jak we wspomnianym fragmencie książki Máraiego – zaczęło się od drwin z tych, którzy postanowili z powodu tajemniczego „wirusa z Wuhan” nosić maseczki, myć częściej ręce, rezygnować z wakacji czy nie wychodzić z domu.

Pamiętam tę atmosferę mniej więcej z przełomu stycznia i lutego 2020 r. – mówiliśmy o tym, że albo wszyscy żeśmy już przez tę łagodną infekcję przeszli i nie ma co rozdzierać szat, albo cała sprawa jest dęta i trzeba by się bardziej skupić na grypie, która co roku zbiera swoje żniwo. W scenariusz lombardzki czy chiński nie wierzył wówczas prawie nikt, z ministrem zdrowia włącznie. A potem to, przed czym ostrzegał nas cały świat, się wydarzyło. Byliśmy na początku bezradni jak dzieci.

Nie wiem, czy Władimir Putin zaatakuje Polskę. Umiem przeprowadzić resuscytację albo wykonać blokadę splotu ramiennego, jestem jednak w tej (być może nielicznej) grupie Polaków, która nie ma opinii eksperckiej w każdej sprawie będącej przedmiotem gorącej debaty publicznej. Opinie o geopolityce i wojskowości zostawiam geopolitykom i wojskowym, z uwagą zapoznając się z ich przewidywaniami (często przeciwstawnymi).

Wiem jednak, że skoro scenariusz, w którym na moje miasto – Warszawę – spadają cztery pociski, nie jest już wyłącznie opowieścią z gatunku science fiction, to powinniśmy się jako system ochrony zdrowia do tego przygotować. To jest ten moment – czas na wypracowanie procedur, szkolenia, ćwiczenia, plany awaryjne. Podczas pandemii wiele lekarek i wielu lekarzy przechodziło pospieszny kurs postępowania w niewydolności oddechowej, w tym wentylacji mechanicznej.

Dziś czas przygotować się na nowy kryzys, tym razem jednak zanim on się rozpocznie. Trzeba uczyć każdego pracownika medycznego tamowania krwotoków, używania staz taktycznych, masywnego przetaczania płynów i preparatów krwiopochodnych. Zabiegowcom trzeba przypomnieć zasady damage control surgery. Trzeba stworzyć trauma teamy, ćwiczyć w ich obrębie.

Trzeba ustalić zasady ewakuacji szpitali. Trzeba przygotować na masowy napływ poszkodowanych szpitalne oddziały ratunkowe, stworzyć procedury ewentualnego wzmocnienia ratownictwa medycznego. Trzeba ćwiczyć postępowanie w zdarzeniach masowych. Trzeba spotykać się z ukraińskimi kolegami i koleżankami, czerpać z ich doświadczeń.

Trzeba wreszcie rozmawiać z setkami polskich medyków, którzy pracowali na ukraińskim froncie – ich wiedza jest bezcenna. I trzeba ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć – tak, teraz, to dobry moment. Bądźmy mądrzy przed szkodą. Przygotujmy się na najgorsze. Oby nigdy się nie wydarzyło.

Jakub Sieczko, anestezjolog

Napisz do autora: sieczko.gazetalekarska@gmail.com