25 października 2024

Burza. Prequel

Starzejemy się nie tylko dlatego, że przybywa nam lat, ale także z uwagi na rosnący dystans, a może wręcz międzypokoleniowy dysonans pojęciowy. Niczym Prospero z szekspirowskiej komedii, wciąż próbujemy podbić zasługi przeszłości, ale świat biegnie dalej, izolując i zapominając weteranów.

Fot. pixabay.com

Zobaczyć dobre wystawienie „Burzy” to wielka gratka. Nie miałem dotychczas takiego szczęścia. Genialny tekst Stradfordczyka nie przełożył się w moich podróżach teatralnych na sceniczne dzieło, które zostaje w pamięci na dłużej. Oczekiwania są każdorazowo ogromne, a zapowiedzi najczęściej magiczne, ale nadal nie powstało nic ponadprzeciętnego.

Ot historia, w której czasem zachwyca scenografia, innym razem efekt wiatru urywającego rozbitkom głowy, kilka wpadających w ucho fraz do cytowania, aktorska etiuda, jak diament znaleziony w błocie. Kto nie czytał, nie dostrzeże z widowni niuansów, które wiodą na wyspę ludzkiej samotności, fantasmagorii pomieszanej z rzeczywistością, labilności umysłów zamkniętych w stereotypach prostych rozwiązań i wiary, że wszystko dobrze się zakończy i będzie jak dawniej.

Gdański Teatr Szekspirowski postanowił trudne frazy „Burzy” przełożyć na język współczesności, wspomóc się piosenką i tańcem, ekologicznym przesłaniem i edukacyjnym zadęciem o relacji ojca i córki, zamykając bohaterów w sieci nielogicznych kontekstów. Powstał koszmar, który dobitnie udowodnia, jak traktujemy młodego widza, nie szanując jego inteligencji i karmiąc przeżutą papką skojarzeń.

Zachwyt części publiczności obniżył stan mojego ducha. Mimo to, nie żałuję spędzonego czasu, choć byłem zawiedziony, że zapisany w tytule prequel, który mógłby pokazać Prospera, jako władcę Mediolanu wraz z jego chwałą, upadkiem i wygnaniem, nie został wymyślony. Zaprzepaścić taką ideę, mając środki i narzędzia, to już naprawdę było twórcze marnotrawstwo.

Nie raz, nie dwa służę radami, co można byłoby obejrzeć w teatrze, a później spotkać się ze znajomymi przy kolacji. Zamówienie brzmi zawsze tak samo: „Doradź nam coś dobrego i lekkiego. Wiesz, wszyscy chcą odpocząć, pośmiać się, zapomnieć, a potem zjeść i napić”. Cóż, wtedy zostaje w ofercie: musical, farsa, kabaret i restauracja obok, co na szczęście nie jest trudne, ale najczęściej wymaga wczesnej rezerwacji.

Ale już wybór ambitniejszego spektaklu staje się ruletką, bo nawet Teatr Narodowy potrafi uderzyć w fałszywe tony. Aż strach pomyśleć, co będzie dalej, gdy nieodwracalnie zamienimy „Wieczór Trzech Króli” w śpiewogrę, a sceny dramatyczne zaczną celować w „Zemstę nietoperza”, zabierając dobrą sławę operetce. I wtedy warto wyjechać poza metropolie. Tegorocznego Złotego Yoricka podczas Festiwalu Szekspirowskiego w Gdańsku odebrali twórcy… „Burzy. Regulaminu wyspy”, której realizacji nie obejrzałem – jeszcze. Być może właśnie spektakl z Opola spełnia kryteria, których brakowało wcześniejszym inscenizacjom.

Warto w takim razie umówić się w Teatrze im. Jana Kochanowskiego, tak doskonale znanym wykonawcom i widzom Kongresu Kultury i Historii Lekarskiej z ubiegłorocznego, wrześniowego weekendu integrującego wokół pasji artystycznych środowisko medyków. W Opolu są też dobre restauracje, muzea i galeria Panaceum, prowadzona przez Agnieszkę Kanię – stomatolożkę z burzą pomysłów literackich i niezwykłym wyczuciem współczesnego malarstwa.

Na mapie podróży teatralnych polecam także Kalisz. Szymon Kaczmarek wystawił na scenie im. Wojciecha Bogusławskiego rzadko oglądane „Wszystko dobre, co się dobrze kończy”. Tytuł nawet optymistyczny. Ciekawa scenografia i namiot tlenowy dla króla. Cudowne uzdrowienie i dramat odrzucenia miłości. Kilka dobrze zadanych pytań i pokaz siły tkwiącej w manipulacji. Świetne role młodych aktorek. Konsekwentna reżyseria. Oryginalny tekst w translacji Barańczaka nie zaskakuje pomysłami występów w konkurencji „śpiewać każdy może”.

Nie zmienia to jednak faktu, że przejście od tragedii do finałowej komedii, jak piszą doświadczeni recenzenci, jest możliwe tylko dzięki konwencji absurdu. W prawdziwym życiu nieprawdopodobny jest taki happy end. Zaklinanie, że rany zagoją się same, poprawia nastrój widza, ale nic ponadto. Ślad po zadrze, zdradzie, podchodach, braku lojalności, ośmieszeniu, odrzuceniu, jałowej krytyce i koniunkturalnej życzliwości ulotnej zawsze zostaje na dłużej i jest wstępem do burzy, która prędzej czy później rozpęta się nad naszymi głowami.

Jarosław Wanecki, pediatra, felietonista

William Szekspir, „Burza. Prequel”, reż. Joanna Zdrada, Gdański Teatr Szekspirowski, prapremiera 25 lipca 2024