Być pielęgniarką to ogromne wyzwanie
Za 7 lat liczba pielęgniarek i położnych w Polsce zmniejszy się o 54 tys., a blisko jedna trzecia będzie w okresie dochodzenia do emerytury. Czy to oznacza, że przetrwają najbogatsi i najzdrowsi? Z dr n. med. Grażyną Rogalą-Pawelczyk, prezes Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych, rozmawiają Ryszard Golański i Marta Jakubiak.
Co znaczy być dziś pielęgniarką?
Pielęgniarka musi być profesjonalistką, lubić pracę z ludźmi i mieć szacunek dla pacjentów oraz współpracowników, pracować w zespole. To osoba, która rozumie miejsce chorego i każdego członka zespołu terapeutycznego. To nie zmieniło się od lat.
Jednak dziś bycie pielęgniarką oznacza także, że jest się nie tylko osobą wykształconą, ale także zarządzającą, pracownikiem gospodarczym i urzędnikiem. Pielęgniarka musi być również osobą bardzo cierpliwą, o zdrowych nerwach, by sprostać coraz większym wymaganiom, mieć dużo siły i niesamowitą odporność na to, co funduje resort, system opieki zdrowotnej i urzędnicy.
Być pielęgniarką to tak, jak być lekarzem: wykonywać jak najlepiej swoją pracę w coraz trudniejszych warunkach zagrożenia ekonomicznego, społecznego, socjologicznego i politycznego. To ogromne wyzwanie.
Czy pielęgniarki również mają poczucie, że robią rzeczy, których nie powinny robić?
Podobnie jak lekarz pracuje za informatyka, statystyka i administratora danych, pielęgniarka wykonuje czynności, które powinien wykonać ktoś inny. Narasta bunt wobec takiej sytuacji: jestem dla pacjenta i nie chcę mieć poczucia winy, że poświęcam mu zbyt mało czasu.
I nie jest to przesunięcie w grupach medycznych, bo to od biedy jakoś byśmy sobie uporządkowali, ale zostały obciążone zadaniami administracyjnymi, organizacyjnymi i technicznymi, kosztem realizacji opieki nad pacjentem, diagnostyki i leczenia, nie wspominając już o prewencji i promocji zdrowia.
Czy mimo tego pielęgniarki mają poczucie, że zajmują godne miejsce w systemie?
Niestety nie. Rola i miejsce pielęgniarki zostały praktycznie zmarginalizowane. Przejawia się to przede wszystkim w decyzjach zarządczych: jeśli trzeba oszczędzać, to na pielęgniarkach. Można je zastąpić opiekunami albo pielęgniarkami z Ukrainy. Decydenci nas dzielą, przesuwają tak, jak będzie oszczędniej.
Gdzie ta marginalizacja się zaczyna?
Już na poziomie rządu. Przykład idzie z góry. Premier, a także resort, nie zauważają problemów dotyczących tej grupy zawodowej, jak zbyt niskie wynagrodzenia, zbyt mała i malejąca liczba pielęgniarek w obliczu starzejącego się społeczeństwa, odchodzenie od zawodu na emeryturę i niewchodzenie nowych osób do zawodu, emigracja.
Także na poziomie organów założycielskich chce się na pielęgniarkach zaoszczędzić i pozostaje ślepym na problemy tej grupy zawodowej. Pomimo odgórnego obniżania pozycji tego zawodu, społeczeństwo wciąż ceni pracę pielęgniarek, aczkolwiek spotkałam się już z opiniami, że pielęgniarki źle się uczą i nic nie robią, a lekarze tylko chcą dobrze zarabiać.
Zaczynają być widziane także przez pryzmat wynagrodzenia: jeśli tak marnie zarabiasz, to jesteś marnym, niepotrzebnym specjalistą, hydraulik to jest fachowiec – za 20 minut pracy bierze 150 zł.
Jak wyobraża sobie pani kadry pielęgniarskie w Polsce za 15 lat?
Jeśli nic się nie zmieni, pielęgniarek nie będzie. Za 7 lat liczba pielęgniarek i położnych w Polsce zmniejszy się o 54 tys., a blisko jedna trzecia będzie w okresie dochodzenia do emerytury. Jeżeli trend wyjeżdżania za granicę po zakończeniu szkoły się utrzyma i będzie się rozszerzał na osoby pracujące, czeka nas olbrzymia tragedia nie tylko w zakresie opieki pielęgniarskiej, ale nawet leczenia, którego w wielu przypadkach nie da się prowadzić bez pielęgniarek.
Średnia ich wieku już dziś wynosi ponad 48 lat. To jest to praca trudna i ciężka, a za 2250 zł brutto nikt nie będzie chciał jej wykonywać. Sytuacja już zaczyna być dramatyczna. Gdyby pielęgniarki pracowały tylko w jednym miejscu, góra dwóch, to trzeba byłoby zamykać co drugi oddział i co trzeci szpital. Zatrudnione na kontraktach pracują nawet w sześciu miejscach, łatając dziury, podobnie jak lekarze.
Ile z nich jest na umowach kontraktowych?
Około jedna trzecia. Planowano, by tak zatrudnione były wszystkie, ale wiele się nie zgodziło. Znaczna część kontraktów realizowana jest w POZ i opiece długoterminowej. Tam jest nieco lepsza sytuacja kadrowa, mimo że praca jest bardzo ciężka, wyczerpująca i wypalająca. Tam urzędnicy aż tak bardzo nie przeszkadzają.
Na kontraktach zarobki są teoretycznie nieco wyższe, ale obciążone kosztami związanymi z prowadzeniem działalności, więc w ostatecznym rozrachunku pielęgniarki kontraktowe zarabiają tylko nieco więcej.
Czy najtrudniejsza sytuacja jest w szpitalach?
Tak, tam są najtrudniejsze warunki i największe zmęczenie. Tam też pielęgniarki wykonują najwięcej czynności, które do nich nie należą. Ponadto są uzależnione od całej struktury administracyjno-techniczno-zarządzającej.
Liczba pielęgniarek w szpitalach jest dramatycznie mała, czasem na 40 pacjentów przypada jedna pielęgniarka, a na dyżurze nocnym ma pod opieką nawet dwa piętra. Na oddziale nie ma dyskusji, jest kilkudziesięciu pacjentów i dylemat, komu najpierw pomóc: który jest brudniejszy, głodniejszy, komu szybciej robić zastrzyk, nie wspominając już o reanimacji. To już są naprawdę dramaty.
Jakie są największe bolączki?
Niedostosowanie kwalifikacji do możliwości realizacji zadań i wynagrodzenia. Mamy wysoko wykwalifikowane pielęgniarki i położne, które wykonują pracę z poczuciem, że wiele rzeczy robią za kogoś i dodatkowo zarabiają marne pieniądze.
Kolejny problem to kwestia, co zrobić, żeby pielęgniarki po szkole chciały pracować, a kolejne pokolenia rozpoczynały naukę pielęgniarstwa. Jeżeli nie rozwiąże się tego w najbliższym czasie, a zaniedbania sięgają około 20 lat, to będzie bardzo źle.
Jeśli w miarę podnoszenia kwalifikacji, a ustawa to nakazuje, nie będzie można wykorzystać zdobytej wiedzy i lepiej zarabiać, to nikt nie przekona młodych ludzi, żeby uczyli się pielęgniarstwa. Jeśli pójdą do szkoły i zrobią licencjat, to wyjadą.
Bywałam na rozdaniu dyplomów, po którym nikt z absolwentów nie podjął nawet próby szukania pracy w Polsce – za drzwiami czekała firma, z którą absolwenci podpisywali umowy o pracę w Niemczech czy we Włoszech. Tam wynagrodzenie jest znacznie wyższe niż w naszym kraju. I trudno się dziwić. Młodzież chce pracować w zawodzie, ale za godziwe pieniądze.
Czy jest gradacja pielęgniarek w zależności od ich wykształcenia?
W założeniach hierarchia istnieje. Pielęgniarka, która uzyskała specjalizację, jest wykazywana do kontraktu i za nią dostaje się więcej punktów, ale nie dotyczy to wszystkich rodzajów świadczeń.
W praktyce jednak kadra kierownicza i organy założycielskie nie pokusiły się o wyznaczenie zakresu zadań dla pielęgniarek – na tym samym stanowisku może pracować pielęgniarka dyplomowana i magister pielęgniarstwa, a przecież powinny mieć inne zadania. Istnieje też szczątkowa hierarchizacja finansowa, ale nie na tyle mobilizująca, żeby podejmować pracę i dalsze kształcenie w tym zawodzie.
Niektórzy twierdzą, że błędem było likwidowanie średniego szkolnictwa pielęgniarskiego. Czy zgadza się pani z tą opinią?
Błędem jest wypowiadanie takich zdań. Rozpoczęcie kształcenia pielęgniarek na poziomie licencjackim to spełnienie wieloletnich oczekiwań środowiska pielęgniarskiego, dotyczącego podniesienia poziomu wykształcenia, wzorem Anglii, Skandynawii, Kanady czy Australii. To wymaganie współczesnych czasów, medycyna się rozwija.
Brakuje opiekunów, którzy mogliby robić to, co teraz musi robić pielęgniarka.
Ekonomia wymusi, żeby takie osoby były. Być może pielęgniarki chętnie odejdą do POZ-u, który za chwilę wchłonie większość z nich, bo tam średnia wieku to blisko 55 lat. Doświadczenie przeniesione ze szpitala przyniesie same pozytywy, ale kto przejmie ich zadania w szpitalach?
W pewnym momencie pielęgniarki zaczęły obawiać się opiekunów i słusznie, bo decydenci robili tak: za jedną pielęgniarkę zatrudniali półtora opiekuna. Wysłaliśmy do Ministra Zdrowia zakres zadań, które naszym zdaniem powinien przejąć opiekun od pielęgniarki.
Uzyskaliśmy odpowiedź, że opiekun to odrębny zawód, a decyzja, co będzie on robić w danej placówce, jest na poziomie zarządczym i należy do dyrektora. To bzdura. Weźmy chociażby pielęgnowanie, higienę osobistą – obecnie zajmują się tym pielęgniarki, a powinni opiekunowie.
Była też próba wpisania ratowników w system pielęgnowania i ratowania życia w oddziale. Bzdura. Jak ratownicy mają ratować życie poza SOR-em – usiądą na oddziale i będą czekać? Zawody pomocnicze są potrzebne, jako wsparcie w pielęgnowaniu pacjentów, a nie zamiast pielęgniarek.
Ilu jest obecnie opiekunów medycznych?
Opiekunów kształci od kilku lat roczna szkoła policealna, która kończy się egzaminem państwowym. Jej dyplom uzyskało już około 10-15 tys. osób, choć resort zdrowia twierdzi, że jest ich 20 tys. Pracuje zaledwie kilka tysięcy, ponieważ dostają jeszcze niższe wynagrodzenie niż pielęgniarki.
W większości zatrudniają się prywatnie, bo mogą zarobić więcej, opiekując się jedną osobą, w szpitalu pod ich opieką byłoby 20 albo 30 podopiecznych. W systemie jest miejsce dla każdego – i dla pielęgniarki, i dla opiekuna, trzeba tylko określić zakres obowiązków i hierarchię tych zawodów.
Próbujemy to zrobić, mamy przygotowane odpowiednie dokumenty, ale nikt nie jest zainteresowany tym tematem. Mam wrażenie, że ministerstwo nie chce tego uporządkować.
Dlaczego?
Bo najłatwiej jest rządzić skłóconym środowiskiem. To zarządzanie konfliktem. Jeśli postawi się na tym samym stanowisku pielęgniarki o różnym poziomie wykształcenia, które będą wykonywały te same zadania, a da im się wynagrodzenie różne o 50 zł, to już można nimi łatwo zarządzać. One nie będą się popierać.
Czy będzie strajk generalny?
Głód od zawsze wyganiał człowieka na wojnę. Tam, gdzie było zagrożone bezpieczeństwo i byt, człowiek walczył. Osoby rządzące muszą mieć tego świadomość. Tam, gdzie podstawowe potrzeby nie są zaspokojone, tam będzie zawsze groźba i ryzyko protestu oraz strajku. Uważam, że dla niektórych zarządzających to jedyny argument.
Czy jest skuteczny?
Trudno powiedzieć. Historia pokazała, że jest bardzo różnie. W białym miasteczku mieliśmy kwintesencję oczekiwań całego systemu. Gdyby ktokolwiek chciał pochylić się nad zgłoszonymi wtedy postulatami i w określonym czasie je zrealizować, nie byłoby teraz groźby strajku. Pani premier, która wówczas była ministrem zdrowia, tłumaczyła, że nic nie może zrobić, bo jest tylko ministrem.
Teraz, będąc premierem, odpowiada na list otwarty naszego środowiska poprzez wiceministra, nawet nie ministra, od którego dowiadujemy się, że decyzje zapadają na poziome zarządczym, a minister nic nie może. Proszę się nie dziwić, jeśli do protestów dojdzie.
Kiedy?
Mogą rozpocząć się już w czerwcu. Wszystko zależy, jak będą toczyły się spory zbiorowe w poszczególnych placówkach. Jeśli nie zostaną zawarte porozumienia, na jesieni rozpocznie się strajk generalny. Obawiam się, że nikt nie powstrzyma pielęgniarek i położnych.
W środowisku są aż tak złe nastroje?
Jest bieda i zmęczenie. Biedę możemy jeszcze przełknąć, ale pracować ponad siły dłużej nie damy rady. Są osoby, które dyżurują po 300 godzin miesięcznie. Środowisko jest też sfrustrowane z powodu niemożności wykorzystania swojej wiedzy, a warunki pracy pozostawiają często wiele do życzenia.
Na przykład w jednym ze szpitali pielęgniarki zostały oddelegowane do segregowania śmieci, bo zaszło podejrzenie, że mogły się w nich znaleźć odpady medyczne. W stosunku do osoby, która zleciła to zadanie, toczy się już postępowanie rzecznika odpowiedzialności zawodowej. To pokazuje jednak, jak traktuje się tę grupę zawodową.
W wielu placówkach są podnośniki, ale pielęgniarki nie mogą z nich korzystać, bo podnośniki potrzebne były tylko do zdobycia certyfikatu ISO, teraz stoją pod przykryciem, żeby się nie zniszczyły, a pielęgniarki dźwigają pacjentów, niejednokrotnie w pojedynkę.
Co mówi się o współpracy z lekarzami?
Mitem jest, że lekarze i pielęgniarki nie współpracują ze sobą. To opinia przekazywana chyba przez tych – i mówię to z pełną odpowiedzialnością – którzy chcą nas skłócić. Oczywiście są kontrowersje, ale nie ma między nami wojny.
Poziom współpracy jest oczywiście różny i zależy przede wszystkim od cech ludzkich, ale w zespołach bez współpracy nie da się nic zrobić.
Na jakie zachowania lekarzy pielęgniarki skarżą się najczęściej?
Przede wszystkim na coś, co jest przejawem braku szacunku, czyli „ty-kanie”, zwracanie uwagi nie tam, gdzie potrzeba i oczekiwanie od pielęgniarek, że wykonają wszystko, czego nie wykonał ktoś inny. Najczęściej jednak pojawia się zarzut spychania przez lekarzy części obowiązków na pielęgniarki poleceniem służbowym: zrób, a ja to podpiszę, napisz za mnie, wypełnij, zrób wywiad.
Warto więc zastanowić się, czy wywiad w izbie przyjęć powinien robić lekarz czy może magister pielęgniarstwa, która potrafi to robić. Myślę o procedurach w przypadku przyjęć planowych. Czy pacjent musi czekać na zatyranego lekarza, którego odrywa się od 60 pacjentów leżących na oddziale, żeby tylko wpisał: morfologia, OB, RTG płuc?
Być może znajdzie się niewielki obszar, w którym pielęgniarka część czynności wykona za lekarza, a część jej obszaru działania przejmie opiekun. Powinno być określone bardzo jasno, co może zrobić pielęgniarka, w zależności od poziomu wykształcenia, a co powinno bezwzględnie pozostać w kompetencjach lekarza.
Ostatnio gorąco dyskutowaną kwestią jest prawo pielęgniarek do wypisywania recept.
Naczelna Rada Pielęgniarek i Położnych sprzeciwiała się powierzeniu nam tej kompetencji. To dodatkowy obowiązek, a nie przywilej. Czy mamy tyle pielęgniarek, aby wypisywały recepty?
Pozostaje też pytanie o odpowiedzialność: czy jest ona za wypisanie recepty, czy za leczenie? Prosiliśmy o przynajmniej półtora roku, by wspólnie z lekarzami mieć czas na dostosowanie programów kształcenia pielęgniarek na poziomie licencjackim. Takie zmiany trzeba wprowadzać w sposób przemyślany. Stanowisko naszych samorządów w tej sprawie było podobne.
Nie mówimy „nie receptom” ani przesunięciu zadań, ale nie przy niejasnych przepisach, bez rozmów i uzgodnień przede wszystkim z lekarzami i pielęgniarkami. Kiedy w sejmie zgłaszaliśmy swoje uwagi, pan minister powiedział: „z całym szacunkiem, uwagi są merytoryczne, strona rządowa proponuje nie uwzględniać”. Głosowanie i koniec dyskusji.
Jakie widzi pani pola współpracy dla naszych samorządów?
Cała sfera edukacji zdrowotnej i wychowania zdrowotnego, a także opieki nad dzieckiem zdrowym, kobietą w ciąży i nad budowaniem polityki zdrowotnej promocji zdrowia. Ważny obszar naszego współdziałania, a może nawet ten najważniejszy, powinno stanowić odwracanie negatywnego wizerunku tworzonego w mediach.
W tej kwestii musimy się wspierać, bo wizerunek medialny naszych zawodów zaczyna być bardzo zły: lekarze to krwiopijcy i dorobkiewicze, a pielęgniarki to lenie, które nie szanują ludzi.
Jakie zadania wyznaczyła sobie pani do realizacji w najbliższym czasie?
Wyciągnąć pielęgniarki i położne z podziemia i pokazać społeczeństwu, że jest to grupa profesjonalistów niezbędnych w systemie opieki zdrowotnej, że należy im się szacunek, bezpieczne miejsce pracy i uczciwe wynagrodzenie.
Przecież bezpieczna pielęgniarka to bezpieczny pacjent. Kolejna rzecz to stworzenie i przyjęcie jak największej liczby standardów ogólnych, wyznaczających procedury postępowania. Jest wiele rzeczy, które trzeba usystematyzować.
Chciałabym też wdrożyć model kształcenia ustawicznego z motywacją pielęgniarek do podnoszenia kwalifikacji poprzez adekwatny zakres obowiązków i uposażenie. Na razie jesteśmy na etapie programów i wychodzenia z piwnicy. Choć nie jest łatwo o zmiany, nie poddajemy się.
Co będzie, kiedy pielęgniarek zabraknie?
Krach już jest. Pacjent czeka kilkadziesiąt minut na pielęgniarkę, a ona dziennie wykonuje 150-200 zastrzyków, pracuje nawet całą dobę. Jak łatwo o pomyłkę… Nie wiem, kto nad nami czuwa, że pomyłek nie ma aż tak wielu.
Obecnie jest 277 tys. pielęgniarek i nieco ponad 5 tys. pielęgniarzy, ale nie wszyscy pracują w zawodzie. Do 2022 r. odejdzie co trzecia pielęgniarka. Tej luki pokoleniowej nie da się załatać. Liczba pielęgniarek od 45. do 66. roku życia to blisko dwie trzecie pielęgniarek.
Do 35. roku życia to nieco ponad 25 tys. osób. Młodzi do 25. roku życia, którzy podejmują pracę po licencjacie, stanowią niespełna dwa procent wszystkich. Co będzie, kiedy zabraknie pielęgniarek? Przetrwają najbogatsi i najzdrowsi. A za chwilę zabraknie także lekarzy.
Ministerstwo ma tego świadomość?
Oczywiście, że ma i niewiele robi, żeby tę sytuację zmienić.
Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 6-7/2015