12 lipca 2025

Cisza niedotykalna (fragment)

Szybkim krokiem przemierzając jeszcze puste szpitalne korytarze, dopijam ostatnie łyki kawy. Dzwonek w telefonie nieubłaganie mi przypomina – jeszcze tylko 10 minut, muszę się spieszyć.

Fot. pixabay.com

Odział chorób wewnętrznych wita mnie porannym zapachem rozwożonego śniadania, jednak w sali, do której zmierzam, dziś obowiązuje post. Niepewną ręką pukam do drzwi i delikatny głos zaprasza mnie do wejścia.

„Już myślałam, że zapomniałeś” – jakby z lekkim wyrzutem, ale też z charakterystycznym dla siebie kąśliwym humorem rzuca drobna, ponad osiemdziesięcioletnia pani Beata, chociaż w sumie tylko Beata, bo od wczoraj jesteśmy „na ty”.

Wyciągając ukryte w poduszce ciastko, oddaje mi połowę. Wiem, że nie powinna, ale przymykam oko na to złamanie zasad. Dziś wielki dzień – operacja ostatniej szansy. Niestety, nowotwór to przeciwnik, z którym Beata stoczyła dzielną walkę, ale przegraną. Na stoliku różaniec, szklanka, ulubiony romans, jednak jedna rzecz najbardziej przykuwa moją uwagę. W otwartym laptopie zatrzymany kadr filmu „Bogowie”.

„Jak można leżeć u was w Zabrzu i nie obejrzeć tego filmu” – stwierdza ze zdziwieniem, widząc moje zainteresowanie.

Moje myśli wracają do pewnego wiosennego dnia, gdy pierwszy raz z przyjaciółmi obejrzałem ten film w kinie. Jeżeli jeszcze wtedy się wahałem, jaki kierunek studiów wybrać, to po seansie byłem już pewny. Do dzisiaj budzi on we mnie dreszcz niewyjaśnionego podniecenia. „Bogowie”… Czy ten przewrotny tytuł nie powinien wzbudzać we mnie zdziwienia, a nawet wywoływać sprzeciwu? Czy jedna grupa lub pojedynczy człowiek ma prawo do własnej apoteozy i zasiadania koło boskiego tronu? (…)

Nie jesteśmy bogami – nie potrafimy wskrzesić z martwych, uleczyć nieuleczalnego, wyjaśnić każdej tajemnicy nauki, ale jesteśmy ludźmi i możemy dać sobie to, czego każdy z nas pragnie – bliskość. Czy uśmiech, który pojawi się dzięki nam na twarzy chorego w ostatniej chwili jego życia, jest mniejszym cudem niż chodzenie po wodzie? Czy nawet gdy zdaje się, że przegraliśmy, blask naszej bliskości nie jest tym prometejskim ogniem, świadczącym, że lekarz to więcej niż tylko zawód?

Nie wiem, czy kiedykolwiek dorównam moim mistrzom, jak Profesorowie Religa czy Zembala, ale mogę prosić tylko o jedno – niech zapalony dzięki nim prometejski ogień miłości i miłosierdzia do drugiego człowieka nigdy we mnie nie zgaśnie, ale rozpala każdego, kto będzie moim pacjentem i przyjacielem.

Panie Profesorze – niechaj i dla mnie rozpocznie się ta historia…


O AUTORZE

Robert Rawski – laureat XIII edycji Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego dla Lekarzy im. Prof. Andrzeja Szczeklika „Przychodzi wena do lekarza” dla studentów. Jest studentem kierunku lekarskiego na Śląskim Uniwersytecie Medycznym w Zabrzu.

Jego największą pasją jest patomorfologia i tajemnice, jakie kryje każda komórka naszego ciała. Zafascynowany postacią profesora Mariana Zembali wybrał Zabrze, aby móc brać udział w realizacji jego wizji medycyny opartej na głębokiej miłości do cierpiącego człowieka.

W chwilach gdy nie siedzi nad mikroskopem, poznaje historię polskiego kina w okresie międzywojnia oraz podziwia sztukę modernizmu. Jego wielkim marzeniem jest stworzenie sztuki teatralnej, przybliżającej Polakom historię powstawania Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu.

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 6/2025