Dlaczego jest tak, jak jest
Wsłuchując się w dobiegające zewsząd narzekania na nasz system opieki zdrowotnej, wręcz nie sposób wątpić, że jest on zorganizowany i działa niejako wbrew społecznej woli. Cóż, pozory i tym razem mylą – pisze dr Sławomir Badurek.
Zdaję sobie sprawę, że staję w kontrze do mocno zakorzenionej obiegowej opinii, ale jako doświadczony klinicysta nie mam problemu ze stawianiem diagnoz wbrew poglądom ulicy.
Zacznę swój wywód od pewnej historyjki, którą opowiedział mi w oczekiwaniu na szpitalną windę kolega ortopeda. Uczestniczył on niedawno w imprezie imieninowej swojej mamy. Przy stole zebrało się kilka koleżanek starszej pani, także w pięknym wieku. Panie bardzo zaniepokoił fakt, że w Toruniu właśnie zamknięto ostatni w mieście oddział neurologii. Tym samym, licząc powiat, gdzie oddziału tego profilu nigdy nie było, 300 tys. ludzi zostało pozbawionych możliwości leczenia udaru w pobliżu miejsca zamieszkania. Nie muszę oczywiście czytelnikom naszej gazety wyjaśniać, co oznacza zwłoka (nomen omen) w leczeniu udaru.
Wspomnianym starszym paniom też tego nie trzeba było tłumaczyć, bo zaczęły one wypytywać mojego kolegę, co my, lekarze, z tym problemem robimy. Kolega powiedział zgodnie z prawdą, że nic, bo de facto nic tu od nas nie zależy, a poza tym jesteśmy wyłącznie trybikami w machinie zajętymi wykonywaniem swoich zadań. Zaraz przy tym stwierdził, zwracając się do szanownych seniorek, że one jak najbardziej mogłyby coś z tym zrobić. – My? – tu proszę sobie wyobrazić wielkie zdziwienie malujące się na twarzach starszych pań. – Oczywiście – kontynuował kolega. – Mogłybyście panie na przykład odwiedzić biura parlamentarzystów, zainteresować tematem dziennikarzy, także tych spoza Torunia. To mogłoby przynieść efekt – radził.
Otóż to! Jesteśmy mistrzami świata w narzekaniu, ale żeby coś usprawnić, choćby wywierając presję na tych, którzy mogą to zrobić, to już nie my. Niech tacy czy inni oni naprawiają, ale nie my. Jest to w mojej ocenie pozostałość po słusznie minionym ustroju, kiedy to, oprócz narzekania, najlepiej szeptem i we własnych czterech ścianach, lepiej było się nie wychylać. Cecha ta okazała się dziedziczna i to w sposób dominujący z silną penetracją. Dostrzegam ją bowiem także w postpeerelowskich pokoleniach. Z tą różnicą, że młodzi lubią anonimowo wylewać swoje żale w internecie, wykazując się przy tym niezwykłą zajadłością, często w skojarzeniu z chamstwem.
Proszę też zwrócić uwagę, kto organizuje protesty przeciwko sytuacji w ochronie zdrowia i w nich uczestniczy. To zawsze są medycy! Jeśli da się gdzieś zauważyć pacjentów, to co najwyżej gdzieś w tle, przy okazji i w przelocie. Wniosek dla władzy płynie z tego taki, że suweren nie życzy sobie gruntownych zmian. A już zmian związanych z koniecznością ponoszenia wyższych kosztów za korzystanie z systemu suweren nie życzy sobie w dwójnasób. Kto czyta komentarze pod materiałami z protestu medyków, łatwo zauważy, że oprócz bluzgów pod naszym adresem pomysły na usprawnienie systemu sprowadzają się do zmuszenia nas do wyboru „prywatny gabinet czy państwowy szpital” oraz wprowadzenia nakazu zwrotu kosztów studiów dla wyjeżdżających za granicę.
Co w tej sytuacji robi władza? Ano łata i protezuje to, co jest, byle się dokumentnie nie rozwaliło. Brakuje lekarzy? Sprowadźmy ich choćby z buszu, a jak się w wystarczającej liczbie nie pojawią, zastępujmy asystentami (dawniej felczerami). Nie ma ratowników albo pielęgniarek? Sięgnijmy po straż i wojsko. Im gorsza sytuacja, tym większa pomysłowość rządzących. I nie dziwmy się, że za urzędniczymi biurkami „na górze” rodzą się bzdury. Jest to de facto odzwierciedlenie woli większości wyborców, niezależnie, czy popierają oni „naszych” czy „ich”. Przyswojenie sobie tej prawdy oszczędzi nam frustracji i stworzy szansę wysłuchania naszych wołań o naprawę systemu.
Sławomir Badurek, diabetolog, publicysta medyczny