Dr Jerzy Friediger: Najpierw spójrzmy na wycenę świadczeń
Projekt ustawy o modernizacji i poprawie efektywności szpitalnictwa to nie dotyka sedna problemu to droga donikąd. Z dr. Jerzym Friedigerem, dyrektorem Szpitala Specjalistycznego im. Stefana Żeromskiego SP ZOZ w Krakowie, członkiem Prezydium NRL, rozmawia Mariusz Tomczak.
Jak pan ocenia projekt ustawy o modernizacji i poprawie efektywności szpitalnictwa?
Szpital jest od tego, by leczyć chorych pacjentów, a proponowane przez Ministerstwo Zdrowia przepisy skupiają się przede wszystkim na osiąganych wynikach finansowych. Podstawę klasyfikacji placówek, zgodnie z projektem ustawy, mają stanowić wyniki za 2022 r., podczas gdy m.in. ze względu na obecność koronawirusa i wynikające z tego problemy z wykonaniem kontraktu będą one gorsze, niż mogłyby być.
Branie takich wyliczeń za fundament oceny jest błędem, tak jak błędna jest ocena szpitala opierająca się tylko o jego finanse. Próba podnoszenia efektywności szpitali bez dotykania sedna problemu to droga donikąd. Szpitale powinny dostawać środki pozwalające im na funkcjonowanie, a tak nie jest. Jeśli finansowanie pozostanie na obecnym poziomie, nie można dyrektorów obciążać winą za gorsze wyniki.
Co trzeba zrobić, by poprawić sytuację?
W pierwszej kolejności należy spojrzeć na wycenę świadczeń medycznych. Warto również odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w najgorszej sytuacji finansowej znajdują się szpitale publiczne, a spośród nich te utrzymujące całodobową gotowość, czyli posiadające szpitalny oddział ratunkowy.
Wydaje się, że tu tkwi podstawowy błąd. W żaden sposób nie jest wynagradzana gotowość do całodobowego udzielania świadczeń, a to kosztuje. Podstawowa stawka dla SOR-u wynosi 4,5 tys. zł. Podobną stawkę ma zespół ratownictwa medycznego w ramach tzw. dobokaretki. To absurd.
Inna jest wycena godziny pracy pielęgniarki instrumentariuszki, a inna wycena godziny jej pracy przy stole operacyjnym, bo nikt przy nim nie stoi przez 8 godzin każdego dnia. Trzeba uwzględnić przerwy miedzy zabiegami, urlopy czy zwolnienia chorobowe, nie wspominając o tym, że realny czas pracy między szpitalami się różni.
Przyjmując błędne założenia, wycena świadczeń zawsze będzie poniżej ich faktycznych kosztów. Póki nie zrobi się porządku z finansowaniem świadczeń, tak by szpitale dostawały wystarczające środki na podstawie aktualnie ponoszonych kosztów, to sytuacja nie ulegnie poprawie.
Ministerstwo Zdrowia obiecuje, że na oddłużenie szpitali popłynie kilka miliardów złotych. Czy to pomoże?
Szpitale w Polsce są zadłużone na ok. 18 mld zł, więc obiecywane przez resort 3 mld zł na oddłużenie niewiele zmieni. Tak jak niewiele zmienią przepisy dotyczące wykształcenia dyrektorów szpitali. Ukończenie studiów ekonomicznych nie gwarantuje jeszcze prawidłowego kierowania placówką, podobnie jak nie zapewniają tego studia z zakresu zarządzania w ochronie zdrowia.
W projekcie ustawy przewiduje się, że wszyscy dyrektorzy szpitali mają posiadać ukończone trzysemestralne studia podyplomowe MBA w ochronie zdrowia w uczelni co najmniej kategorii naukowej B. Według mojej wiedzy w tej chwili tylko dwie uczelnie spełniają te warunki – jedna w Warszawie, a druga w Rzeszowie. W innych te studia trwają dwa semestry.
Czas na dostosowanie się do wymagań stawianych w ustawie będzie krótki. Chyba że właśnie chodzi o to, że najpierw dojdzie do wymiany dyrektorów, a dopiero potem do szpitali popłyną większe pieniądze.
Czy do tego dojdzie?
Każdy scenariusz jest możliwy za wyjątkiem dokonania rzetelnej analizy pracy szpitali i wyliczenia rzeczywistych kosztów ich funkcjonowania. To rozwiązanie dałoby szansę na poprawę sytuacji, ale choć wydaje się najprostsze, obecnie nie jest brane pod uwagę.