22 listopada 2024

Dr Michał Bulsa: Całe zło przerzuca się na pracowników ochrony zdrowia

Z dr. Michałem Bulsą, członkiem Prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej, jednym z liderów Komitetu Protestacyjno-Strajkowego Pracowników Ochrony Zdrowia, który 11 września rozpoczął protest medyków, rozmawia Mariusz Tomczak.

Michał Bulsa Foto: Mariusz Tomczak/Gazeta Lekarska

Czy protest pracowników ochrony zdrowia, który rozpoczął się 11 września od wielotysięcznej manifestacji, był nieuchronny?

Ten protest musiał wybuchnąć z powodu braku chęci do dialogu ze strony rządzących. Gdyby w poprzednich miesiącach doszło do merytorycznych rozmów z lekarzami i innymi zawodami medycznymi, nikt by nie wyszedł na ulice. Gdy jest dialog i wzajemne zrozumienie, to nie wychodzi się na ulice, żeby zaprotestować.

Środowisko medyczne od dawna rozmawiało z ministrem Adamem Niedzielskim, ale przekonaliśmy się, że to nie przynosi żadnych rezultatów. Za każdym razem minister zdrowia próbował udowodnić, że jest dobrze, pokazując wyliczenia z Excela tym, którzy na co dzień pracują w publicznej ochronie zdrowia i z bliska widzą, co się dzieje m.in. w szpitalach oraz jak wiele spraw wymaga pilnej naprawy.

Na początku września, w trakcie Forum Ekonomicznego w Karpaczu, minister zapewniał nasz komitet protestacyjno-strajkowy, że dojdzie do spotkania z premierem już kolejnego dnia, jednak ostatecznie nic takiego nie miało miejsca. Jeśli ktoś nie dotrzymuje obietnic, trudno wierzyć w szczerość jego intencji.

Jakie emocje towarzyszą liderom komitetu protestacyjno-strajkowego i organizatorom białego miasteczka?

Komitet protestacyjno-strajkowy stara się chłodno spoglądać na wszystko i starannie analizuje każdy ruch kierownictwa Ministerstwa Zdrowia. Ponieważ nie jesteśmy przekonani o dobrej woli resortu, dlatego chcieliśmy bezpośredniego spotkania z premierem Mateuszem Morawieckim.

Najbardziej zaskoczyło mnie, że gdy wybuchł protest, minister Adam Niedzielski nie próbował nawet łagodzić emocji, tylko licznymi wypowiedziami zwiększał temperaturę sporu. Poza tym z jednej strony w świetle kamer zapewniał, że trwają rozmowy z medykami, podczas gdy osoby, z którymi się spotykał, nie były przedstawicielami reprezentatywnych organizacji zrzeszających pracowników ochrony zdrowia. To zła strategia. Trzeba mówić prawdę, a nie manipulować faktami.

Po tragicznym wypadku w białym miasteczku, gdy osoba niezwiązana z naszym protestem popełniła samobójstwo, stwierdziliśmy, że sytuacja stała się nieprzewidywalna i trzeba usiąść do rozmów z resortem. To bez wątpienia ukłon z naszej strony, ale w czasie rozmów pewne ustępstwa muszą się pojawić także po stronie rządu.

Na jakie ustępstwa oczekują medycy?

Każda strona musi wykazać się skłonnością do kompromisu. Nie wiem, jak potoczą się rozmowy z resortem zdrowia, ale apeluję o nieobrażanie protestujących, do czego wielokrotnie dochodziło, i o niemanipulowanie danymi. Rozmowy muszą być szczere, czasami nawet ostre, ale spierać trzeba się na argumenty. Nie wyobrażam sobie sytuacji, by w tym sporze rządzący robili zakładników z pacjentów.

Przede wszystkim liczymy na to, że Ministerstwo Zdrowia przestanie powtarzać, że wszystko, czego się domagamy, jest niemożliwe do spełnienia. Jeśli wierzyć rządowi, to jesteśmy najwspanialszym krajem na świecie, w którym wystarcza na wszystko środków finansowych, a pieniądze nieomal lecą jak woda z kranu. Dziwnym trafem nie trafiają m.in. do medyków z placówek publicznych.

Skoro władze powtarzają, że ochrona zdrowia stanowi priorytet w naszym państwie, to nie rozumiem, dlaczego nie chcą zainwestować w nią więcej niż do tej pory. Niestety nie dostrzegam dobrej woli ze strony rządu, ale nie ukrywam, że chciałbym się mylić.

Czy jest coś, o co nie zapytał pana w trakcie protestu jeszcze żaden z dziennikarzy, a chciałby pan o tym powiedzieć?

U nas od dawna obowiązuje schemat, że staramy się zmienić coś na lepsze, nie biorąc przykładu z państw, w których system ochrony zdrowia jest dobrze zorganizowany, a wyniki leczenia są dużo lepsze. Najbardziej brakuje mi pytań właśnie o to, dlaczego w Polsce nie jest tak jak w krajach Europy Zachodniej.

No właśnie, dlaczego?

W Polsce całe zło próbuje się przerzucić na pracowników ochrony zdrowia i obciążyć ich odpowiedzialnością za to, że źle zorganizowano system. To przecież spada na barki medyków i powoduje frustrację. Pacjentom wmawia się, że wszystko im się należy jak najszybciej i jak najlepiej, ale nie dodaje się, że to kosztuje, że dobra medycyna musi dużo kosztować. Jeśli politycy nadal będą uważać, że da się coś zrobić tanio i dobrze, to ja odpowiem, że nie da się zrobić ani tanio, ani dobrze. Jeszcze raz powtórzę – jakość kosztuje.

Nie wolno dalej okłamywać społeczeństwa, że jest dobrze, lecz trzeba wreszcie zrozumieć, że jest tak, jak jest, ale żeby było lepiej, potrzebujemy większych nakładów finansowych. I o to chodzi w naszym proteście, bo zarówno kwestia wynagrodzeń dla medyków, jak i wycen świadczeń wpływa na pacjentów i ich bezpieczeństwo. Rozumieją to pracodawcy, popierając nasz protest. Oni też widzą, że na niedofinansowaniu najbardziej cierpią ci, którzy chorują.

Trzeba głośno mówić o tym, że w Polsce cały personel ochrony zdrowia jest przepracowany. Jeśli ratownicy medyczni skarżą się, że pracują po 400 godzin, to realnie rozwiążmy ten problem, bo nie będzie miał kto jeździć w karetkach.

„Gazeta Lekarska” od samego początku śledzi protest pracowników ochrony zdrowia, który rozpoczął się 11 września. Więcej o jego przebiegu i postulatach medyków oraz kilkaset zdjęć z sobotniej manifestacji i białego miasteczka przy kancelarii premiera, można znaleźć TUTAJ.