10 listopada 2025

Edukacja zdrowotna pod respiratorem

Nieobowiązkowy szkolny przedmiot, który miał uczyć o zdrowiu, relacjach, dojrzewaniu i profilaktyce, okazał się jednym z największych edukacyjnych rozczarowań ostatnich lat. Choć jego program chwalili lekarze, psychologowie i eksperci, większość uczniów i rodziców odwróciła się od niego plecami.

Barbara Nowacka. Fot. KPRM

Szkolny przedmiot podzielił społeczeństwo. Nieobowiązkowe zajęcia niosące wiele cennych informacji o zdrowiu nie spotkały się z zainteresowaniem młodzieży i rodziców. Jeden ze sztandarowych pomysłów minister edukacji przyniósł frekwencyjną klapę.

Chyba żaden szkolny przedmiot nie wywołał tylu emocji, co edukacja zdrowotna – od miesięcy nie schodził z afiszy. Do polskich szkół wszedł na początku września tego roku. Jego zwolennicy uparcie przekonywali, że ma w swoim programie wiele ciekawych i przydatnych zagadnień, które są niezbędne polskim nastolatkom. Inni z kolei dopatrywali się jedynie treści związanych z seksualizacją dzieci.

Fatalna frekwencja

Po miesiącu od wejścia do szkół edukacji zdrowotnej wnioski nie są optymistyczne. Dodajmy, że zajęcia nie są obowiązkowe, działają w formule opt-out, co oznacza, że rodzic, który nie chciał, aby jego dziecko uczestniczyło w zajęciach, musiał złożyć do 25 września pisemną rezygnację dyrektorowi szkoły. Co prawda, 10 października Ministerstwo Edukacji Narodowej miało podać oficjalne dane, ile osób jest zapisanych, lecz pojawiły się opóźnienia. Jak podkreślała w mediach Katarzyna Lubnauer z MEN, ich przyczyną jest brak kompletu danych ze szkół. Ale nawet statystyki z największych miast Polski – czyli tych najbardziej „liberalnych” – pokazują,  że edukacja zdrowotna poniosła klęskę.

W warszawskich szkołach podstawowych z nowego przedmiotu wypisało się 57 proc. uczniów, natomiast w szkołach średnich 86 proc. W Łodzi z edukacji zdrowotnej zrezygnowało 61 proc. młodych ludzi. W Poznaniu  z zajęć zrezygnowało 62 proc. osób, natomiast w Ełku aż 87 proc. młodzieży. W Krakowie są takie szkoły, gdzie na edukację zdrowotną nie będzie uczęszczał ani jeden uczeń.

Podobnie jak na Podhalu, gdzie zainteresowanie jest zerowe. W Szczecinie z edukacji zdrowotnej wypisało się z kolei 88,6 proc. uczniów. Najczęstszymi powodami rezygnacji są m.in. zbyt późne godziny zajęć, ale także kierowanie się politycznym przekazem bez wcześniejszego zapoznania się z programem.

Wiceprezes NRL zachęca do zajęć

Wiceprezes NRL i specjalista psychiatrii Mateusz Kowalczyk podkreśla, że  tak wysoki procent osób, które zadeklarowały, że nie chcą brać udziału w zajęciach edukacji zdrowotnej, jest przerażający. – Można to podsumować krótko. To porażka naszej edukacji jako całości w ostatnich kilkunastu latach. Ten program przegrał z pewną ideą, która była popierana przez różnego rodzaju ugrupowania polityczne. One tym tematem grały, podobnie jak półprawdami z nim związanymi. Jeśli wczytamy się w to, co edukacja zdrowotna oferuje młodym ludziom, nie znajdziemy tam potwierdzenia tez, które w przestrzeni medialnej pojawiają się ze strony różnych polityków – podkreśla wiceprezes NRL.

– Jako lekarze widzimy, co się dzieje, jeśli chodzi o edukację stricte zdrowotną, o to, jakie mamy trendy w społeczeństwie, jeśli chodzi o szczepienia, jak odwracamy się od sprawdzonej medycyny opartej na faktach w kierunku różnego rodzaju znachorstwa. Edukacja zdrowotna to pierwszy krok w słusznym kierunku. Szkoda, że ten temat został storpedowany i wykorzystany w walce politycznej. Myślę, że my jako lekarze, ale też wszystkie osoby, którym leży na sercu dobro dzieci, powinniśmy się starać rozmawiać z pacjentami, rozwiewając wszystkie wątpliwości i rozbrajać mity, które powstały wokół tego przedmiotu. Może przyczyni się  to do tego, że kilku osobom otworzą się oczy – zauważa wiceprezes NRL.

Opóźniona kampania

Justyna Kotowska, psycholog i członek Państwowej Komisji ds. Przeciwdziałania Wykorzystaniu Seksualnemu Małoletnich poniżej Lat 15 zauważa, że porażka edukacji zdrowotnej w polskich szkołach zależy od kilku czynników. – Do dyskusji nad tym przedmiotem wkradła się polityka. Kiedyś usłyszałam takie zdanie, że tam, gdzie pojawia się polityka, kończy się merytoryka. Myślę, że mamy do czynienia ze zjawiskiem, w którym bardzo szybko przestaliśmy dyskutować i wymieniać się argumentami merytorycznymi, tylko właściwie przerodziło się to w pole dyskusji politycznej – wyjaśnia Justyna Kotowska.

Zdaniem psycholog na niepowodzenie nowego przedmiotu wpłynęła także zbyt późna kampania informacyjna. – To było takie uspokajanie społeczeństwa, wyjaśnianie, dlaczego akurat te treści znalazły się w podstawie programowej, a nie inne. Lęk i niepokój narastają wtedy, gdy mamy niejasność, kiedy widzimy, że jest jakieś zamieszanie, wtedy stajemy się bardziej ostrożni, zdystansowani. Jesteśmy bardziej skorzy do tego, żeby nie wchodzić w nowe. Kampania informacyjna ruszyła za późno. Gros kampanii edukacyjnych było już po terminie 25 września, czyli okresie, w którym rodzice mogli wypisać dzieci z zajęć. Tego typu działania powinny być prowadzone dużo wcześniej, być może nawet w maju czy czerwcu. Wszystko po to, żeby dać rodzicom czy opiekunom czas na przemyślenia i ustosunkowanie się do tych treści – zauważa Justyna Kotowska.

Jak wyjaśnia Kotowska, sceptyczne podejście do edukacji zdrowotnej bierze się też z określonego wychowania dorosłego pokolenia i tego, w jaki sposób uczono, chociażby o sferze seksualnej.

– To była edukacja bazująca na niewiadomej i w dużej mierze na zawstydzaniu. W ten sposób regulowano nasze zachowanie, tłumaczono właściwie w większości, z jakiego powodu na przykład nie wolno robić tego czy tamtego. Albo w ogóle nie rozmawiano i robiono z tego tajemnicę. W zawstydzeniu trudno jest poznawać treści i odkrywać nowe. Najpierw trzeba ten poziom wstydu i lęku obniżyć – wyjaśnia ekspertka. Zdaniem Justyny Kotowskiej potrzeba dyskusji o edukacji zdrowotnej ponad podziałami. Warto to jednak robić w taki  sposób, by oddzielić kwestie merytoryczne od poglądów.

Odżywianie, zdrowie psychiczne i seksualne

Program w szkołach podstawowych skupia się na m.in. odżywianiu, zdrowiu psychicznym, zdrowiu społecznym, dojrzewaniu czy zdrowiu seksualnym. W szkołach ponadpodstawowych oparty jest na czterech filarach: świadomość ciała, równowaga psychiczna, tożsamość i duchowość, a także więź z drugim człowiekiem i społeczeństwem. Nowego przedmiotu mogą uczyć nauczyciele wychowania do życia w rodzinie, WF-u lub biologii. W kontekście nowego przedmiotu wiele emocji wzbudziły m.in. tematy związane z dojrzewaniem i zdrowiem seksualnym.

Minister  edukacji Barbara Nowacka kilka tygodni temu w rozmowie z mediami odnosiła się do słów prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego, który twierdził, że „edukacja zdrowotna to deprawacja polskich dzieci”. Nowacka broniła przedmiotu, mówiąc o wyzwaniach, z jakimi musi mierzyć się obecnie młode pokolenie.

 – Dzisiaj młodzież jest narażona na pornografię oraz na uzależnienia, a zadaniem państwa jest szybkie przeciwdziałanie. Lekarze mówią: potrzeba nam medycyny prewencyjnej, my mówimy: proszę bardzo, od czwartej klasy szkoły podstawowej również dostarczamy tej wiedzy o profilaktyce, o badaniach, dostarczamy też kompetentnej wiedzy o rodzinie. Była przecież wielka debata i my też pod wpływem uwag zmienialiśmy podstawę programową – podkreślała minister edukacji.

Edukacja zdrowotna dostała także poparcie Państwowej Komisji ds. Przeciwdziałania Wykorzystaniu  Seksualnemu Małoletnich poniżej Lat 15. W ubiegłym roku wydała opinię, w której podkreśliła, że planowany przedmiot ma „krytycznie ważne znaczenie w szeroko pojętej profilaktyce przemocy, a w szczególności w profilaktyce wykorzystywania seksualnego dzieci”. Zdaniem komisji edukacja zdrowotna daje nadzieję na systemowe zwiększenie ochrony osób małoletnich, najbardziej podatnych na wykorzystanie seksualne dzieci.

Konserwatyści są przeciw

Nie wszystkich przekonały te argumenty, a nowy przedmiot znalazł się w ogniu krytyki. Przeciwko edukacji zdrowotnej są konserwatywne środowiska, które jeszcze we wrześniu organizowały pikiety w największych miastach Polski. – Edukacja zdrowotna to próba wprowadzenia edukacji seksualnej do szkół, a najlepszym miejscem na przekazanie wiedzy o seksualności człowieka jest rodzina – mówiła w czasie jednego z protestów Lidia Sankowska-Grabczuk, rzecznik Koalicji dla Życia i Rodziny.

Negatywne zdanie odnośnie do nowego przedmiotu mają także politycy. Jak podkreślał poseł PiS Janusz Cieszyński, w edukacji zdrowotnej „nie ma nic o tym, co się powszechnie rozumie jako tradycyjny model rodziny”. – Jest tylko podejście bardzo progresywno-rozwojowe. Ja uważam, że to jest błąd – powiedział. Edukacji zdrowotnej nie popiera również prezydent Karol Nawrocki, który kilka tygodni temu powiedział publicznie, że wypisał swojego syna z zajęć.

Pytana o niską frekwencję edukacji zdrowotnej, minister edukacji Barbara Nowacka tłumaczyła w mediach, że „pierwotną przyczyną jest nieobowiązkowość”. Wskazała także, że za tę porażkę w dużej mierze odpowiadają konserwatywni politycy oraz Kościół. – Ten przedmiot przygotowuje do życia w szczególnych obszarach, ale burza polityczna rozpętana przez episkopat i publicystów prawicowych sprawiła, że został wprowadzony jako nieobowiązkowy. Apelujemy, by dać tym zajęciom szansę – tłumaczyła Barbara Nowacka podczas niedawnej konferencji prasowej w kancelarii premiera.

Sylwia Wamej

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 11/2025