Fałszywe przebranie
Nie stronię od fabuł szpiegowskich i kryminałów. Lektura lżejszych pozycji daje nieco wytchnienia. Morderstwa z premedytacją, metody dochodzeniowe policji, zagadki rozwiązywane w prosektoriach i kalambury kanałów informacyjnych tworzą mroczną, ale jednak odległą iluzję świata nieustających zagrożeń. Czytelnik pozostaje z boku i w każdej chwili może odebrać telefon lub zaparzyć sobie kawę.

W codziennym życiu nie raz i nie dwa spotykamy wokół ludzi, którzy stroją się w cudze szaty i tworzą scenariusze thrillerów. Na próbę. Dla żartu. W karnawale. Myląc tropy. Po lekach. Zmieniając tożsamość. W kreacji teatralnej, a nawet politycznej. Śledzenie przyjętych ról intryguje, śmieszy, straszy lub zawstydza.
W większości przypadków nie jest groźne. Aktorstwo wpisuje się przecież w gry miłosne i negocjacje płacowe. Pokerowe miny, tajemnicze uśmiechy, złowrogie spojrzenia, zamaszyste gesty i słowny ping-pong z pogróżkami mają ukryć intencje i dać poczucie władzy nad innymi.
Sztuka sztuczności ma niestety w takich maskaradach swoją cenę i wymaga nie lada odporności psychicznej.
W realizacji scenicznych celów pomaga jej: silna osobowość, wytrenowane parowanie ciosów, umiejętne uniki, metody relaksacyjne i używki. Gdy rozum śpi, budzą się demony, głupie żarty, mściwość, cynizm oraz ostracyzm, uszyte z przenicowanych naprędce porażek i frustracji. Oto magia metamorfoz. Czy to naprawdę mój kolega? Gdzie się zagubiłaś, koleżanko?
Co się z nami stało? Skąd się wzięły mundury bojowe? 355 metrów pod ziemią, w zabrzańskiej kopalni Guido, grupa z towarzystwa teatralnego, w której nie zabrakło lekarzy i lekarzy dentystów, odpracowała swoją górniczą szychtę. Kwietniowe słońce zamieniliśmy na nieprzeniknioną ciemność. Zanim zatrzasnęły się drzwi opancerzonej windy, każdy uczestnik został zobowiązany do przebrania się w roboczy strój uzupełniony kaskiem z czołówką i maseczką w razie dużego zapylenia.
Z aparatami tlenowymi i torbami narzędzi oraz telefonami utrwalającymi kilkugodzinną wyprawę nie bez strachu zjechaliśmy z doświadczonym sztygarem w głąb wyrobiska. Korytarz za korytarzem rosła świadomość wysiłku, jaki trzeba włożyć w wydobycie każdej grudki węgla. Hałas maszyn i głucha cisza na przodkach. Wilgoć. Upał ścigający się z wiatrem. Wąskie przejścia. Niskie tunele. Kilka drobnych prac montażowych. Pot zmęczenia.
W sumie niewiele kilometrów. Zabawa w czołganie, schylanie, amortyzowane uderzenia zabezpieczonej głowy o drewniane obudowy chodników. Prosta zamiana ról prowadząca do wniosku: jakie to szczęcie, że nie muszę fedrować, pracując jak kret, w ciągłym lęku osuwiska, wybuchów metanu czy podtopień z podziemnych jezior.
355 metrów nad poziomem morza usłyszałem o specjaliście, do którego przyszła lekarka w zakonnym habicie, a nie w białym kitlu, będąca opiekunką prawną osoby z niepełnosprawnością i prosząca o zmianę terminu wizyty. Powód był obiektywny, czyli trudności komunikacyjne między miastami i chęć odbycia kilku porad w jednym dniu. Ludzkie argumenty. Żadne wpychanie się w kolejkę.
W zamian usłyszała komentarz na temat niestosownego przebrania, które do niczego nie upoważnia, oraz okraszoną inwektywami propozycję wykreślenia kogoś z listy oczekujących. Taka „koleżeńska” wymiana zdań, szyta na miarę kodeksowych paragrafów i kultury wyniesionej z domu, szkoły, uczelni. Strach pomyśleć, jaki przebieg miałaby rozmowa z pacjentem w górniczym drelichu.
355 losowo wybranych przykładów złego zachowania lekarskiego zatruwa miliony trafnych rozpoznań, wystandaryzowanego leczenia, dobrze wykonanej diagnostyki i planów profilaktycznych. Hejt przeciw białemu personelowi rodzi się na odreagowaniu chamstwa, koniunkturalizmu i bezradności, frustrując środowisko medyków. Koło się zamyka, gdy ukrywamy się za kurtyną przemilczeń, może nawet cynicznej aprobaty boskości, rubasznej anegdoty o braku higieny chorych i snutej od pokoleń legendy o roszczeniowych pacjentach.
Wolałbym przebrać tę frazę w baśń o czujności słuchania symptomów. Wolałbym opowiadać prometejski mit o medycynie narracyjnej z dobrą obsadą ról i w adekwatnym do sytuacji stroju poważnego konsylium niż poniżającej strony pyskówki. Przebrane fabuły szpiegowskie i kryminalne przeniesione do codzienności są groźne. Śledztwo słów. Taniec chochołów. Metamorfozy uczciwości. Mata Hari i Sherlock Holmes w pogoni za maskami depresji wartości podstawowych i fałszywym marzeniem, że kiedyś opadną. Naiwność bywa także kostiumem.
Jarosław Wanecki, pediatra, felietonista
Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 6/2025