Francuski paradoks, czyli wymysł diabła
Najwyższy czas skończyć z mitem, że umiarkowane picie alkoholu jest korzystne dla zdrowia. To przekonanie tak szkodliwe, jak sięganie po alkohol – pisze Zbigniew Wojtasiński.
W Polsce najgorętszym tematem ostatnich tygodni są alkotubki i małpeczki. Wszyscy wiedzą, o co chodzi, i można stwierdzić tylko jedno: skoro tak emocjonuje nas ten temat, spożycie alkoholu jest u nas poważnym problemem. Małpeczek nie powinno być, tak jak i alkotubek. Nie powinno być wszystkiego, co zachęca nas do picia alkoholu, jak też wszechobecnej reklamy napojów alkoholowych. Chyba że ten problem nas nie interesuje.
Małpeczki z alkotubkami
Nie zdajemy sobie sprawy, że nie powinno się reklamować piwa bezalkoholowego, a tym bardziej sprzedawać go młodzieży poniżej 18. roku życia. Wydaje się to absurdalne, ale toruje to drogę do sięgania po piwo alkoholowe i inne napoje wyskokowe. I nie jest to opinia nienawistnego abstynenta. Przekonują o tym badania naukowe. W Polsce o nich nie słychać albo nikt się nimi nie przejmuje.
Mechanizm jest taki: najpierw jest coś bezalkoholowego – a są już nawet szampany dla dzieci. Potem jest piwo procentowe, alkotubki, a następnie przechodzimy na małpeczki. Najpierw raz dziennie, najlepiej przed południem albo zaraz po przebudzeniu. A potem trzy razy dziennie. A wyjść z tego trudno. Pułapka małpeczek nie polega tylko na tym, że są łatwo dostępne. Pomagają w samooszukiwaniu się, że nie pijemy tak dużo, w efekcie osoba uzależnione później podejmuje leczenie i jest ono znacznie trudniejsze.
Jednak szkodzi
Zacznijmy jednak od umiarkowanego picia alkoholu i tzw. francuskiego paradoksu. Francuski paradoks i chroniące przed zawałem czerwone wino to wymysł diabła, choć przekonywali o tym niektórzy badacze, jak również część kardiologów. Na szczęście dziś kardiolodzy na ogół się z tego wycofują. Przed kilku laty, przed pandemią, mówił o tym prof. Piotr Jankowski, wtedy jeszcze z Instytutu Kardiologii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, a dziś zastępca dyrektora Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego w Warszawie.
„Z badań wynika, że im większa dawka alkoholu, tym na ogół większe jest ryzyko chorób sercowo-naczyniowych zarówno u mężczyzn, jak i kobiet” – powiedział prof. Jankowski. Najlepszym przykładem jest nadciśnienie tętnicze krwi będące głównym czynnikiem ryzyka zawału serca i udaru mózgu, a także migotanie przedsionków i częsta arytmia serca. Okazuje się, że nawet niewielkie dawki alkoholu zwiększają ryzyko obu tych schorzeń.
Z piwem jest podobnie. Z badań kardiologów Uniwersyteckiego Szpitala w Monachium, opublikowanych w 2017 r. przez „European Heart Journal”, wynika, że piwo powoduje tachykardię. Może ono powodować również przejściowe migotanie przedsionków, odczuwane jako kołatanie serca. Oba rodzaje arytmii – podkreślali autorzy tych badań – nie były związane z innymi czynnikami ryzyka, takimi jak palenie tytoniu.
W 2018 r. „Lancet” opublikował badania wskazujące, że w przypadku udaru krwotocznego również nie ma bezpiecznej dawki alkoholu. Jedynie w przypadku udaru niedokrwiennego – przyznał prof. Jankowski – stwierdzono, że małe dawki alkoholu, nie więcej niż 30 ml na dobę, mogą zmniejszać ryzyko tego schorzenia. „Ogółem jednak alkohol nie chroni przed chorobami serca” – podkreślił.
Nadciśnienie, rak – a do tego kalorie
Ostatnio na ten temat wypowiedział się kardiolog dr Tomasz Rosiak z klinik American Heart of Poland. Podkreślił, że wbrew dotychczasowym opiniom spożywanie nawet niewielkich ilości alkoholu nie jest korzystne dla serca, a może wręcz zwiększać ryzyko chorób układu krążenia. „Obecne badania wskazują, że nawet spożycie poniżej dopuszczalnego progu 14 jednostek tygodniowo zwiększa ryzyko problemów sercowo-naczyniowych, nie wspominając o istotnym wzroście ryzyka chorób nowotworowych” – zaznaczył.
Zdaniem specjalisty alkohol w znacznym stopniu przyczynia się do występowania takich chorób serca, jak kardiomiopatia rozstrzeniowa, nadciśnienie tętnicze, arytmie nadkomorowe (w tym migotanie przedsionków), miażdżyca, choroba wieńcowa, niewydolność serca i zawał serca, a także pogarsza się ogólny stan zdrowia układu krążenia. A dzieje się tak, dlatego że etanol i jego toksyczne metabolity uszkadzają komórki mięśnia sercowego.
Nie chodzi tylko o serce. Alkohol wywiera negatywny wpływ na wiele narządów, nie tylko na serce i mózg. O tym, że nawet niewielkie jego ilości mają potencjał kancerogenny, nie warto przypominać – tego raczej nikt nie podważa. Mniej może zdajemy sobie sprawę z faktu, że alkohol jest wysoce kaloryczny i sprzyja tyciu. Dr Rosiak wyjaśnia, jaki jest tego mechanizm: organizm metabolizuje alkohol w pierwszej kolejności, przez co tymczasowo zmniejszają się jego zdolności do rozkładania tłuszczów, białek czy węglowodanów, co sprzyja ich magazynowaniu.
Wino do kolacji też nie
Gdy wszystko to weźmiemy pod uwagę, bardziej jest przekonujące twierdzenie, że umiarkowane picie wcale nie przedłuża życia. Bo nie przedłuża. Chcielibyśmy tego, bo byłoby łatwo, lekko i przyjemnie. Ale tak nie jest. Wątpliwości te rozwiewa metaanaliza 87 badań, którą w 2016 r. opublikował „Journal of Studies on Alcohol and Drugs”. A objęto nimi ponad 4 mln osób (część z nich obserwowano nawet przez kilkadziesiąt lat).
Jeśli jakieś badanie wykazuje, że umiarkowane picie alkoholu przedłuża życie, to najprawdopodobniej zostało ono wadliwie przeprowadzone albo było „niskiej jakości”. Choćby dlatego że uwzględniono w nich osoby starsze i nie wzięto pod uwagę związanych z piciem nawyków. Wskazuje na to analiza ponad stu badań opublikowana w lipcu 2024 r. na łamach „Journal of Studies on Alcohol and Drugs” przez kanadyjskich badaczy z University of Victoria.
I jeszcze jedna kwestia z ostatnich tygodni. Badania opublikowane przez „JAMA Network Open” wykazały, że dla seniorów szkodliwa jest nawet niewielka ilość alkoholu, zwiększa bowiem ryzyko chorób nowotworowych. Ale nie chodzi tylko o raka. „Nie wykryliśmy niczego, co by wskazywało, że występuje jakikolwiek korzystny związek między niewielkim spożyciem alkoholu a ryzykiem zgonu” – twierdzi główna autorka badania prof. Rosario Ortolá z Universidad Autónoma de Madrid.
Przyznaje ona, że ryzyko zgonu jest nieco mniejsze u seniorów sięgających głównie po wino oraz spożywających je do posiłków. Ale to nie oznacza, że takiego powiązania nie ma. I że do posiłków to pić można, a może nawet trzeba.
Terapia akcyzą
Inną kwestią jest nadmierne picie alkoholu. W Polsce są jednak wątpliwości, czy można z tym zjawiskiem walczyć wyższą ceną. Wszędzie na świecie od dziesięcioleci badania pokazują, że im wyższa cena, tym mniejsza konsumpcja alkoholu zarówno w całej populacji, jak i w grupach o największym ryzyku zdrowotnym, czyli wśród osób silnie nadużywających trunków oraz nieletnich i młodych dorosłych.
Efekt ten jest szczególnie widoczny w dłuższym okresie, o czym pisze „Alcohol Research & Health”. Ale są też inne korzyści: mniej osób „pod wpływem” zasiada za kierownicą albo popełnia jakieś przestępstwo, a także mniej dzieci uzyskuje gorsze wyniki w nauce i mniej osób cierpi z powodu marskości wątroby. W tym ostatnim przypadku nie trzeba wcale naużywać alkoholu. „Szczególnie systematyczne picie może skutecznie zniszczyć ten narząd” – ostrzega dr n. med. Jan Miczek ze Szpitala Miejskiego w Gliwicach.
W naszym kraju często podnoszony jest argument, że wyższe ceny alkoholu nic nie dadzą, bo zwiększy się sprzedaż alkoholu nielegalnego, po mniejszej cenie. Tak stało się na Litwie, gdzie na przełomie 2017 i 2018 r. wprowadzono restrykcyjną ustawę o kontroli alkoholu. Nie ograniczono się jednak tylko do wyższych cen. Ograniczono również godziny i miejsca sprzedaży alkoholu. Nie wolno go sprzedawać na przykład na stadionach czy stacjach benzynowych oraz plażach.
Ograniczono nawet produkcję i reklamę szampana bezalkoholowego dla dzieci. Ogólnie ocenia się, że to kompleksowe podejście przyniosło więcej korzyści niż negatywnych skutków. Zmniejszyła się ogólna dostępność do alkoholu, co też z powodzeniem od wielu lat jest realizowane w krajach skandynawskich.
Piwo zero na dowód osobisty?
Ważna jest ochrona dzieci przed alkoholem, i to od najmłodszych lat. „Zależy mi przede wszystkim na tym, żeby nie było na to stać dzieci i młodzieży. To kwestia kluczowa. Jeśli młodzież pali papierosy i sięga po alkohol, bo ich na to stać i nie zostali odpowiednio wyedukowani, bo nie zdają sobie sprawy, jak jest to niebezpieczne, wtedy szkodzą sobie, jak również na różne sposoby obciążają całe społeczeństwo. Naszym zadaniem jest zatem uzyskanie odpowiedniej akceptacji społecznej dla tego typu działań” – mówił dla PAP były konsultant krajowy w dziedzinie zdrowia publicznego prof. Jarosław Pinkas.
Daleko nam jeszcze do rozwiązań, jakie wprowadzono w innych krajach. W Polsce niedorzeczne wręcz wydaje się pytanie, czy dzieciom i nastolatkom poniżej 18. roku życia należy zakazać sprzedaży piwa bezalkoholowego. Według naszego prawa dozwolone jest sprzedawanie i podawanie alkoholu osobom, które są pełnoletnie, a piwo bezalkoholowe takim wyrobem przecież nie jest. Tak, ale to nie oznacza, że żadnego problemu nie ma.
Piwo bezalkoholowe nie zawiera alkoholu, ale wygląda jak piwo alkoholowe, ma jego smak i zapach, a nawet nazwę. Wszystko jest takie samo, poza jednym: nie ma alkoholu lub jest go mało. Ale to znakomita szkoła picia piwa alkoholowego! I tak na to należy patrzeć. Nastolatki, a może już dzieci, które sięgały po piwo bezalkoholowe, częściej potem sięgają po ten sam trunek, ale już procentowy.
Wskazują na to badania przeprowadzone w Japonii, Australii i na Tajwanie wśród uczniów na wszystkich poziomach szkół: podstawowych, średnich i wyższych. Od 20 do 30 proc. badanych przyznało, że zanim zaczęło pić napoje wyskokowe, to wcześniej zaczynało od tego bezalkoholowego. O badaniach tych informuje najnowsze wydanie „JAMA Pediatrics”. Ich autorzy zaznaczają, że w Japonii uczniowie, którzy sięgali po piwo bezalkoholowe, byli później bardziej zainteresowani tym alkoholowym (w Kraju Kwitnącej Wiśni alkohol można pić dopiero po 20. roku życia).
Podobnie wypadły badania na Tajwanie, gdzie alkohol jest sprzedawany wyłącznie osobom pełnoletnim. Tak jest i w Australii, gdzie co piąty nastolatek w wieku 15-17 lat przyznał, że po napój bezalkoholowy lub o małej zawartości alkoholu (taki jak ten z procentami) sięgał co najmniej raz w miesiącu. Ogólnie ci, którzy w okresie nastoletnim pili takie napoje, po dorośnięciu ok. 2,5 razy częściej raczyli się trunkami w porównaniu do tych, którzy takich „bezalkoholowych” doświadczeń wcześniej nie mieli.
Coraz więcej specjalistów w wielu krajach przekonuje, że tak jak alkohol, również napoje bezalkoholowe pod tą samą marką nie powinny być sprzedawane przed osiągnięciem pełnoletności. U nas to wciąż abstrakcja, a tacy sportowcy, jak Adam Małysz i Krzysztof Hołowczyc, reklamują piwo bezalkoholowe. Może o tym nie wiedzą, ale zgodnie z badaniami takie napoje i ich reklama predysponują młodych do sięgania po alkohol. A znane i cenione osoby jeszcze bardziej w tym pomagają.
Zbigniew Wojtasiński