In vitro: przypadek francuskiej wdowy Parpalaix
Inseminacja post mortem jest w Polsce wykluczona. Działanie to jest niedopuszczalne, jeśli dawca, od którego pobrano komórki rozrodcze w celu dawstwa partnerskiego, zmarł – pisze prof. Tomasz Justyński.
Sztucznie wspomagana prokreacja dawno już przestała być czymś ekstremalnym i zupełnie niezwykłym, o czym się słyszało, ale o czym wie się raczej dość niewiele i mgliście. Jej rozmaite warianty (jak zapłodnienie in vitro, in vivo, inseminacja homologiczna, heterologiczna czy mieszana i wiele innych podtypów) stały się oczywistym elementem rzeczywistości zarówno medycznej, jak i prawnej.
Pewną nowością w polskim porządku prawnym jest ustawa uchwalona przez parlament pod koniec 2023 r. – przez wielu od dawna bardzo wyczekiwana, przez innych równie żarliwie krytykowana – pozwalająca na publiczne finansowanie kosztów zabiegów in vitro podejmowanych z inicjatywy par, z takich czy innych powodów niemogących posiadać dzieci (ustawa o zmianie ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych z 29 listopada 2023 r., Dz.U. z 2023 r., poz. 2730).
Nowy akt prawny pozwala m.in. na bezpłatne (finansowane z budżetu publicznego) podejmowanie przez zainteresowanych kilkakrotnych prób sztucznego zapłodnienia. Trzeba dodać – prób dość kosztownych, nierzadko rujnujących niewielkie budżety domowe zainteresowanych.
Rzecz nie będzie jednak dotyczyła nowej ustawy ani nawet prawnych warunków dopuszczalności zabiegów sztucznie wspomaganej prokreacji. Chodzić będzie o frapujący przypadek, który zdarzył się w latach 80. we Francji i który zmusił prawodawców (europejskich i nie tylko) do wyznaczenia standardu prawnego (przyjętego w 2015 r. także w Polsce), a pośrednio również do wyznaczenia pola interwencji medycznej w prokreację.
Kazus Corinne
Alain Parpalaix zachorował poważnie na nowotwór. Z uwagi na konieczne leczenie zdecydował o zdeponowaniu nasienia w banku nasienia (CECOS). Oboje z żoną bardzo pragnęli posiadać potomstwo, lekarze zaś wskazywali na skutki leczenia wykluczające późniejsze rodzicielstwo pana Parpalaix, a przynajmniej czyniące je wielce ryzykownym dla ewentualnego potomstwa.
Mimo intensywnego i w pełni zgodnego z najwyższymi ówczesnymi standardami leczenia Alain Parpalaix wkrótce zmarł (w grudniu 1983 r.). Wdowa – mimo zmienionych okoliczności – nie porzuciła zamiaru posiadania potomstwa pochodzącego od jej ukochanego zmarłego męża. Medycznie rzecz była zupełnie nieskomplikowana, w każdym razie nie bardziej niż zwykle.
Okazało się jednak, że prawnie sprawa wywoływała skrajne emocje i w konsekwencji fundamentalne pytania o dopuszczalność zabiegu sztucznej inseminacji post mortem (czyli zabiegu przeprowadzanego po śmierci rodzica, tu: ojca). Dotychczas tego jeszcze nie było. System prawa francuskiego sprawy nie ułatwiał. Ani wyraźnie nie zakazywał, ani też nie formułował jakichkolwiek warunków dopuszczalności. I się zaczęło.
Osobliwy spadek
Już na wstępie pojawiła się pierwsza trudna do przezwyciężenia przeszkoda. Nie bardzo wiadomo było, czy wdowie można wydać zdeponowane przez jej zmarłego męża nasienie. Oczywiście, uprawnionym do domagania się wydania był pan Parpalaix. To on zawarł umowę z bankiem nasienia, on też (nie zaś żona) był jej stroną.
Po jego śmierci powstało jednak pytanie, czy uprawnienie to weszło w skład spadku po nim, a zatem, czy teraz już służy wdowie. Wbrew pozorom rzecz nie była oczywista. Części ciała ludzkiego co do zasady nie są rzeczami, a w konsekwencji nie służy do nich dziedziczne prawo własności (chociaż przyznać trzeba, że istnieją liczne wyjątki od tej zasady, na których omawianie brakuje tu miejsca).
Czyli prima facie do schedy spadkowej wchodzić nie mogą. Kolejne sądy mocowały się z tym pytaniem. Ostatecznie w sierpniu 1984 r. sąd w Créteil (Tribunal de Grande Instance) znalazł rozwiązanie pozwalające na przychylenie się do żądania wdowy.
Uznał, że to nie tyle nasienie (jako ewentualnie rzecz) jest dziedziczone, ale że chodzi raczej o prawo domagania się jego wydania (w języku prawniczym: roszczenie) wynikające z umowy pana Parpalaix z bankiem nasienia. Taka ograniczająca się do płaszczyzny obligacyjnej (nie zaś własnościowej, czyli rzeczowoprawnej) optyka otworzyła drogę do przyjęcia, że wdowa skutecznie odziedziczyła to roszczenie. To ona zatem stała się osobą uprawnioną do domagania się wydania „depozytu”.
Od tego momentu sprawy nabrały dynamiki. Zapłodnienie wdowy się nie powiodło. Można powiedzieć, szczęśliwie. Sprawa była bardzo głośna medialnie i angażowała wszystkie środowiska: medyków, prawników i filozofów. Niepowodzenie zabiegu dało czas potrzebny na dostrzeżenie i w miarę spokojne przedyskutowanie nieistniejącego dotychczas problemu w całej jego złożonej naturze.
Spadek dla pogrobowca
Najszybciej zauważono komplikacje prawnospadkowe. Nie wymagało to filozoficznych zdolności ani też szczególnej przenikliwości. Wystarczyło zdać sobie sprawę z faktu, że dzieci dziedziczą wprawdzie po rodzicach, ale jednak tylko wtedy, gdy żyją (już) w momencie ich śmierci. Jeśli nie żyją, dziedziczenia nie ma. Jest tu wprawdzie wyjątek znany od czasów antycznych.
Chodzi o tzw. przypadek nasciturusa (dziecka poczętego już, ale jeszcze nieurodzonego). Już starożytni Rzymianie dostrzegli potrzebę przyznania nasciturusowi prawa do dziedziczenia po zmarłym ojcu, pod warunkiem że (poczęty za życia ojca) urodzi się następnie żywy. Reguła ta jest obecna dziś we wszystkich opartych na korzeniach rzymskich porządkach prawnych, znana zarówno w prawie francuskim, jak i polskim (zwerbalizowana w art. 927 Kodeksu cywilnego).
Jak można łatwo się domyślić, obowiązująca prawnospadkowa ochrona interesów nasciturusa nie pozwalała jednak na uwzględnienie interesów spadkowych „dziecka jeszcze w ogóle niepoczętego” w momencie śmierci ojca. A jednak w dyskusji dominowało stanowisko, że nie byłoby sprawiedliwe rozwiązanie polegające na zabezpieczeniu spadkowych praw dzieci już urodzonych przy pominięciu ochrony spadkowej ich później urodzonego (poczętego już po śmierci ojca) rodzeństwa.
Bezdyskusyjne było natomiast to, że system prawa obwiązujący ówcześnie we Francji na dziedziczenie concipiendusa (jak czasem w literaturze prawniczej nazywane są osoby dopiero planowane przez rodziców, ale jeszcze nawet nie poczęte) nie pozwalał. Pojawiła się niemal od razu refleksja, że jeśli przyszłościowo expressis verbis dopuścić inseminację post mortem, to trzeba także rozwiązać problem dziedziczenia. Czyli albo szczegółowo określić zasady dziedziczenia cocipiendusa, albo też dziedziczenie wykluczyć.
Szybko zauważono również to, że do poczęcia dziecka nieżyjącego już ojca może dojść nie od razu, ale nawet w długi czas po jego śmierci. Możliwości techniczne na to przecież pozwalają. Zastanawiano się zatem, czy należałoby rezerwować część dla „niepoczętego” (concipiendusa) i ewentualnie jak długo taki stan rezerwacji spadku (w oczekiwaniu na poczęcie) powinien być utrzymywany.
Wywrócone drzewo genealogiczne
Niemal równocześnie z zagadnieniami spadkowymi dostrzeżono jeszcze większy problem: możliwe poważne „zakłócenia” relacji filiacyjnych. A więc perturbacje w zakresie spraw należących do tzw. praw stanu (określających obok płci, imienia i nazwiska, także kwestie pochodzenia od określonych rodziców i w ogóle pokrewieństwa).
W tym kontekście jako zupełny drobiazg, niewarty angażowania szczególnej uwagi, potraktowano małżeński bądź pozamałżeński status dziecka urodzonego w wyniku sztucznej, postmortalnej inseminacji. A przecież niezaprzeczalne jest, że dziecko rodzi się już po ustaniu małżeństwa. Co do zasady jest więc pozamałżeńskie. Oczywiście, stawiano pytanie, czy rzeczywiście powinno być traktowane jako pozamałżeńskie. Inne kwestie okazały się jednak istotniejsze.
Pół biedy, że do poczęcia dziecka mogłoby dojść już wiele lat po śmierci ojca. Wtedy rodzeństwo mogłaby dzielić bardzo poważna niekiedy różnica wieku. W efekcie ciotka mogłaby być nieraz znacznie młodsza niż siostrzenica lub bratanek (co i dzisiaj się zdarza). Ale co wtedy, jeśli nasienie „odziedziczyliby” po latach dalsi krewni zmarłego i dziecko urodziłoby się jako „własny wnuk” lub „własny prawnuk”, a zmarły ojciec stawałby się jednocześnie jego pradziadkiem?
Zakaz inseminacji postmortalnej
W rezultacie w Europie (inaczej niż w Ameryce i niektórych innych krajach systemu common law) szybko przeważyło stanowisko o potrzebie pilnego zatrzaśnięcia uchylonej już dość mocno – ale szczęśliwie nie całkiem otwartej – „puszki Pandory”.
Początkowo sprawę próbowano rozwiązać „oddolnie”, wprowadzając do ogólnych warunków umów stosowanych przez banki spermy wyraźny zakaz odbierania „depozytu” przez inne osoby niż sam dawca. Już to w praktyce wykluczyło inseminację post mortem, gdyż odtąd sądy francuskie jednolicie oddalały żądania wdów domagających się „zwrotu depozytu”. Potem rzecz ostatecznie przesądził prawodawca francuski.
W ustawie z 29 lipca 1994 r. (nr 94-654) wprost i powszechnie zakazał inseminacji postmortalnej. Tak ostatecznie stało się również w Polsce, chociaż dopiero po latach „próżni ustawowej” panującej w zakresie sztucznej prokreacji. W ustawie o leczeniu niepłodności z 25 czerwca 2015 r. (tekst jedn. Dz.U. z 2020 r., poz. 442) inseminacja post mortem została wykluczona. Takie działanie jest obecnie niedopuszczalne.
Prof. dr hab. Tomasz Justyński, LL.M., kierownik Katedry Prawa Cywilnego UMK w Toruniu