Komunikacja w medycynie: Psychoonkologia
Z mgr Beatą Wiatrowską, psychoterapeutą, psychoonkologiem i superwizorem psychoonkologii, rozmawia Marta Jakubiak.
Foto: Marta Jakubiak
Co jest podstawą dobrej komunikacji?
„Spieszę się, spieszę się bardzo – usłyszałam niedawno od lekarza w szpitalu, kiedy zapytałam o plany leczenia bliskiej mi osoby. Choć rozmowa trwała jeszcze przez dwadzieścia minut, ja stałam, a lekarz siedział.
Wciąż z tyłu głowy miałam, że się spieszy” – opowiedziała mi pacjentka. To przykład zakłócenia komunikacji, które w przyszłości może mieć negatywny wpływ na zbudowanie dobrego kontaktu pomiędzy lekarzem a pacjentem i rodziną pacjenta.
Jaka jest ta dobra komunikacja?
To komunikacja, która buduje zaufanie do lekarza i poczucie bezpieczeństwa pacjenta. Niezwykle ważna jest pierwsza rozmowa, bo tworzy dobrą relację na przyszłość. To początek długiego leczenia. Trzeba też pamiętać, że pacjent potrzebuje przestrzeni, żeby zadać pytanie i usłyszeć odpowiedź. Chodzi zarówno o przestrzeń architektoniczną, jak i psychologiczną.
Czyli…?
Przestrzeń architektoniczna to gabinet, pokój, a nie korytarz. Miejsce, gdzie pacjent może czuć się bezpiecznie, gdzie lekarz nie odbiera telefonu, ale jest skupiony na pacjencie. To przestrzeń, w której chory ma szansę być usłyszanym, a lekarz ma szansę być uważnym. Jeżeli chodzi o przestrzeń psychologiczną, to umiejętne zadawanie pytań i reakcja na odpowiedzi – empatyczna, współodczuwająca, ale niemająca nic wspólnego ze współczuciem. Uważność to dopytywanie, doprecyzowanie. Bardzo potrzebna, by rozmowa była dobra. A dobra rozmowa to podstawa dobrej komunikacji. W życiu również.
Dlaczego rozmowa z pacjentem onkologicznym jest szczególnie ważna?
Człowiek, który dostaje diagnozę „choroba nowotworowa”, być może na początku nawet nie słyszy, co zostało powiedziane, komunikat nie dociera do niego. Potrzebuje kolejnego spotkania i rozmowy, żeby usłyszał i zrozumiał. Potrzebuje też czasu, by zadać pytania. Dodatkowo musi mieć przestrzeń, o której wspomniałam. W komunikacji z pacjentem onkologicznym każde słowo ma ogromne znaczenie, na każdym etapie choroby.
To człowiek, który znajduje się w sytuacji kryzysu wywołanego chorobą. Będzie on przez dłuższy czas w stałym kontakcie z zespołem medycznym. Im szybciej komunikacja zostanie zbudowana, tym mniej będzie skutków ubocznych wynikających z komunikacji złej. Lekarz, pielęgniarka, psycholog – każdy ma inne zadanie, ale jedno jest wspólne – zaopiekowanie się pacjentem. Jesteśmy po to, żeby zdjąć z niego jak najwięcej trudności, bólu fizycznego, emocjonalnego i egzystencjalnego.
Czego boją się pacjenci onkologiczni?
Pracuję z chorymi otoczonymi opieką paliatywną. Wcześniej przez wiele lat pracowałam w poradni onkologicznej, m.in. z kobietami po mastektomii, w trakcie chemio- i radioterapii. Przez lata obserwuję, jakie dokonują się zmiany. Dziś, dzięki mnogości terapii oferowanych przez medycynę, wśród pacjentów coraz rzadziej pokutuje przekonanie, że rak to wyrok. Coraz rzadziej pytają: „czy ja umrę?”, częściej: „co mogę zrobić, żeby leczenie było bardziej skuteczne?”.
Oczywiście gdzieś w głębi duszy boją się śmierci, która może być następstwem choroby, ale choroba to już nie jest wyrok. Kobiety boją się utraty włosów, że nie zostaną zaakceptowane bez piersi. Matki, że nie zdążą wychować dzieci, boją się o siebie, o swoich bliskich. I przede wszystkim boją się bólu. U pacjentów onkologicznych zmieniają się priorytety. Czas płynie inaczej. Często słyszę: „za dużo pracowałem, nie odpoczywałem”, „żyłem w biegu”, „ nie dbałam o siebie, wszystko robiłam dla innych”, „sam z własnej woli nie zatrzymałbym się, ale choroba zmusiła mnie do tego”. Pytają też, co spowodowało, że zachorowali na raka. Odpowiadam, że choroba często pojawia się, żeby coś w życiu zmienić. Organizm jest bardzo mądry. Rozum nie pozwala na zmiany, a ciało mówi „stop”. Proszę o refleksję, dlaczego ciało powiedziało „nie”. Choroba jest po coś.
A jakie są rozmowy z pacjentami terminalnymi?
Od nich często słyszę: „za mało poświęcałam sobie czasu, nie żyłem tak, jak chciałem”, że za bardzo liczyli się z potrzebami innych, zapominając o własnych. Wielu z nich jednak nie robi takich podsumowań, bo wciąż mają nadzieję. Świadome przygotowywanie się na śmierć jest rudne.
Co wyjątkowego jest w pacjentach onkologicznych?
Chyba to, że mają więcej odwagi. Gdy doświadczą kryzysu choroby, jest w nich jakiś rodzaj zwolnienia się z powinności. Pamiętam pacjentkę, która robiła w domu wszystko: sprzątała, gotowała, prała. Na czas choroby jej mąż i synowie przejęli obowiązki. Okazało się, że świetnie sobie radzą. Kiedy kryzys minął, liczyli, że wszystko wróci do starego porządku. Ale nie – ona już się nie zgodziła.
„Tamtej kobiety już nie ma” – powiedziała mi na jednym ze spotkań. Podzielili obowiązki między siebie. Dla wielu osób przed chorobą mówienie „nie” było czymś zakazanym. A przecież mówienie „nie”, kiedy nie można czegoś zrobić, jest dbałością o własne potrzeby, czas. To danie przyzwolenia drugiemu człowiekowi na to samo. To naturalna forma komunikacji: „proszę” – „nie mogę”. Ważne jest jednak, w jaki sposób to „nie” wypowiadamy.
Czego pacjentom brakuje w komunikacji z lekarzem?
Uważności na to, co mówią na swój temat. Skarżą się, że jest to bagatelizowane. Tak, jakby pacjent miał tylko wymiar choroby, a nie ten ludzki – osadzenia w życiu rodzinnym, zawodowym, społecznym. A przecież leczymy człowieka w jego chorobie, a nie tylko jego chorobę. Mówię zawsze, że nie ma trudnych pacjentów. Oni są w trudnej sytuacji, kryzysu, zagrożenia, lęku. Chodzi o to, abyśmy pomagali im to udźwignąć.
Między innymi budując dobrą komunikację?
Tak. Dobra komunikacja to słowa mówione w sposób spokojny, życzliwy, rozumiejący. Zdanie wypowiedziane w pośpiechu, podenerwowaniu, rozdrażnieniu będzie brzmiało inaczej niż to wypowiedziane spokojnie. Dźwięk wyostrzony wywołuje negatywne odczucia. Może też budzić lęk.
Lekarze mają zazwyczaj niewiele czasu na rozmowę.
Tak, to prawda, ale dla pierwszorazowego pacjenta zawsze warto wygospodarować więcej czasu, bo ta pierwsza rozmowa jest niezwykle ważna. I zawsze dobrze uprzedzić, już na początku wizyty, np.: „mam dla pana dwadzieścia minut”. I powiedzieć to tak, żeby wybrzmiało, że to aż dwadzieścia minut. Po takim komunikacie pacjent sam kontroluje, co chce powiedzieć, o co zapytać. Określenie czasu na rozmowę świadczy o szacunku do siebie i pacjenta.
Kiedy lekarz tego nie zrobi, a mową ciała pokazuje, że tego czasu nie ma, rozmowa staje się nerwowa, a komunikacja zła. Pamiętajmy, że siedemdziesiąt procent komunikatów pochodzi z mowy ciała. Niekiedy włączają się u lekarza nieświadome mechanizmy obronne, złość czy poirytowanie. Aby pomagać, musi być wolny od takich emocji, ale nie obojętny.
Jak to zrobić?
Współodczuwać, rozumieć, być życzliwym i uważnym. Angażować się emocjonalnie na tyle, aby oddzielić życie pacjenta od życia osobistego.
Jakie błędy w komunikacji z pacjentem są najczęściej popełniane?
Między innymi te wynikające z pośpiechu, mechanizmów obronnych, bagatelizowania objawów. Sformułowania: „każdy tak reaguje, „proszę się nie martwić”, „każdy przez to przechodzi”, „wszystko będzie dobrze” mogą brzmieć zbyt ogólnie, niewiarygodnie lub zobowiązująco. Pacjent chce odniesienia do swojej sytuacji. Lepiej zapytać: „co pana martwi?”. I kiedy lekarz pozna obawy pacjenta, łatwiej mu sformułować dobry komunikat: „proszę się nie martwić, to minie” lub „proszę się nie martwić, zaopiekujemy się panem, żeby to minęło”.
A nie „poradzimy sobie z tym”?
Mówienie w liczbie mnogiej, jak np. „teraz się położymy i zbadamy”, jest błędem. Podświadomość robi swoje. Wielokrotne wypowiadanie przez lekarza zdań w liczbie mnogiej może sprawić, że komunikat zasieje się w jego podświadomości i z każdym pacjentem „lekarz będzie się kładł i badał”. To może stać się dla niego wyczerpujące i obciążające. Pracujemy zawodowo średnio około trzydziestu lat.
W każdym momencie, w którym się znajdujemy, jest czas, by przyjrzeć się sobie. I zawsze jest czas, żeby coś zmieniać. To kwestia samorozwoju i świadomości siebie. A żeby pomagać innym i ich zrozumieć, trzeba mieć bardzo dobrze poukładany system własnych przekonań. Trzeba być świadomym zasobów i własnych ograniczeń. Jeżeli jest jakaś trudność w nas, to mamy trzydzieści lat na zmiany. Ta perspektywa jest bardzo optymistyczna.