5 października 2024

Łatwo nie będzie. Rozmowa z prof. Małgorzatą Polz-Dacewicz

Z prof. Małgorzatą Polz-Dacewicz, prezes Polskiego Towarzystwa Wirusologicznego, rozmawia Lucyna Krysiak.

Foto: arch. prywatne

Od początku roku na świecie zmarło ponad 20 mln ludzi, w tym z powodu SARS-CoV-2 blisko 260 tys. Dlaczego więc uznano, że ten wirus jest na tyle groźny, że trzeba wszystko pozamykać?

Wiemy dużo na temat tego wirusa, w krótkim czasie poznaliśmy jego strukturę i naturę, udało się zsekwencjonować jego genom, ale wielu aspektów zakażenia nie znamy.

Wywołana nim choroba COVID-19 trwa tak naprawdę od początku tego roku. Na wiele pytań dopiero szukamy odpowiedzi, np. czy po przechorowaniu pozostaje odporność, a jeśli tak, to na jak długo, jaki jest poziom przeciwciał. O tym będzie można powiedzieć dopiero po kilku latach.

Jedno jest pewne – to wirus wysoce zakaźny i zamykanie różnych instytucji użytku publicznego w celu zapobiegania jego rozprzestrzenianiu jest uzasadnione nawet przy stosunkowo niskiej śmiertelności zakażonych. Ten koronawirus jest bardziej zakaźny niż wirus grypy, z którym często jest porównywany, czy Eboli. Podczas kichania i kaszlu wraz z kropelkami śliny wydalany jest na znaczną odległość (ponad dwa metry).

Zatem zakładanie przez wszystkich maseczek ma sens?

Tak, ale kluczowe są tutaj higiena i zachowanie dystansu między ludźmi, czyli częste i dokładne mycie rąk (wirus jest wrażliwy na detergenty) i trzymanie się z daleka od źródła zakażenia. Wielokrotnie bezwiednie dotykamy twarzy – oczu, ust, nosa – i w ten sposób możemy przenieść zakażenie. Dlatego podstawowe znaczenie ma tutaj mycie rąk. Należy pamiętać, że zgony z powodu grypy dotyczą zwykle powikłań pogrypowych.

Spośród chorych na COVID-19 umiera ok. 3-4 proc. osób. Choć statystycznie zgony częściej dotyczą ludzi z chorobami współistniejącymi, to jednak nie zawsze jesteśmy w stanie przewidzieć, jaki będzie przebieg choroby u danego pacjenta. Zgony zdarzają się wśród osób starszych, ale także u młodszych, a nawet dzieci. Na przebieg kliniczny zakażenia ma bowiem wpływ jego masywność (dawka wirusa), a także odporność wrodzona danego pacjenta (wydolność układu immunologicznego).

Czyli jest to sprawa osobnicza.

Tak. 80 proc. zakażonych przechodzi COVID-19 bezobjawowo lub łagodnie. U 15 proc. przebieg jest na tyle poważny, że wymaga hospitalizacji, a u 5 proc. rozwija się ciężka postać zapalenia płuc, która może zakończyć się śmiercią. Rejestrujemy przypadki zgonów wśród 30-latków, ale i wyzdrowień wśród 100-latków.

Na tle np. Włoch, Francji czy Niemiec w Polsce nie ma tak dużo zakażeń i zgonów. Może te dane są zaniżane?

To są teorie spiskowe. Każdy hospitalizowany z podejrzeniem zakażenia koronawirusem ma wykonane badanie w tym kierunku. Jeśli test potwierdzi jego obecność i nastąpi zgon, to mimo iż były choroby współistniejące, bezpośrednią przyczyną będzie zakażenie wirusem SARS-CoV-2. Wiele osób uważa, że wszystkich należałoby testować, ale nie ma to uzasadnienia – zarówno z klinicznego, jak i epidemiologicznego punktu widzenia.

Jeśli stan kliniczny chorego na to pozwala, chory pozostaje w domu. Jeśli się pogarsza, trafia do szpitala. U osób niewykazujących żadnych objawów zakażenia nie prowadzi się badań, bo w danym momencie mogą mieć wynik ujemny, a za tydzień mogą już być zakażeni.

Na Mazowszu i Śląsku wirus zakaził wiele osób, a np. w woj. lubelskim czy lubuskim – niewiele. To samo dotyczy Nowego Jorku czy Lombardii, które są siedliskiem zakażeń, a Afrykę uchodzącą za kraj o niskiej higienie epidemia omija. Z czego to wynika?

Zgodnie z prawami epidemicznymi im większe i zamknięte są skupiska ludności, tym wyższa jest zachorowalność. Nowy Jork czy Warszawa to aglomeracje, do których w celach biznesowych przyjeżdżają codziennie tysiące ludzi, a migracja sprzyja zakażeniom. Śląsk to z kolei kopalnie, gdzie górnicy pracują w grupach i trudno ich izolować. W Afryce często trzeba przebyć wiele kilometrów, aby spotkać drugiego człowieka.

Niektórzy naukowcy twierdzą, że osoby, które przeszły bezobjawowo COVID-19, mogą nabywać odporność na SARS-CoV-2.

Być może, ale aby to potwierdzić, trzeba czasu. Należy też liczyć się z tym, że istnieje pewna grupa osób, tzw. non responders, czyli niewytwarzających przeciwciał. Wiemy o tym na przykładzie szczepień. Są osoby szczepione kilkakrotnie przeciwko danej chorobie, u których nigdy nie dochodzi do wytworzenia pożądanych przeciwciał i nie są to rzadkie przypadki. W przypadku WZW typu B tego rodzaju reakcja dotyczy około 4 proc. szczepionych.

Każde zakażenie wirusem powoduje wytworzenie w organizmie przeciwciał, najpierw w klasie IgM, świadczące o ostrym zakażeniu, później IgG, które pokazuje naszą odporność na ponowne zakażenie. Tylko pytanie, czy te przeciwciała powstaną, w jakim mianie i jak długo się utrzymają, zachowując swoje właściwości neutralizujące. Trzeba długofalowych badań, by stwierdzić, że po przechorowaniu COVID-19 nabywa się odporność.

Jak daleko nam do leku przeciwko COVID-19 i szczepionki?

Pojawiło się już ponad 3 tys. artykułów naukowych na ten temat. To dowodzi, jak intensywnie wiele ośrodków na świecie poszukuje skutecznego leku, który miałby aktywność antywirusową. Trwają także badania nad opracowaniem skutecznej szczepionki profilaktycznej.

Obecnie stosowane terapie mają w większości charakter eksperymentalny, np. lekiem o nazwie remdesivir, który obudził nadzieje, ale optymizm okazał się przedwczesny. Badania nad lekiem i szczepionką toczą się równolegle, ale to potrwa. WHO wspiera około 80 ośrodków na świecie, które się tym zajmują. Amerykanie opracowują już szczepionkę opartą na mRNA, która znajduje się w pierwszej fazie badań klinicznych na ludziach. Są one prowadzone na małej grupie, ale jeśli zakończą się sukcesem, to przejdą do drugiej fazy badań, a potem do trzeciej, w których wezmą udział setki, a nawet tysiące ludzi.

To będą już badania populacyjne, randomizowane, które mają nie tylko potwierdzić skuteczność szczepionki, ale ujawnić jej działania niepożądane, szczególnie te bardzo rzadkie. Mają też odpowiedzieć na pytanie, czy wystarczy jedna dawka, czy więcej. Przypuszcza się, że najwcześniej szczepionka będzie dostępna na początku przyszłego roku.

To już jest jakiś konkret.

Tak, ale SARS-CoV-2 to wirus RNA, a z wirusami tej grupy bywa różnie. Do niej należy wirus grypy, który wciąż mutuje i co roku musi być opracowywana nowa szczepionka, ale też wirus HIV, przeciw któremu mimo wielu lat badań szczepionki profilaktycznej nie udało się opracować. Zatem łatwo nie będzie. Nie wiemy dokładnie, jaka jest zmienność koronawirusa wywołującego COVID-19, jaki jest rodzaj i częstość mutacji i na ile te nowe szczepy będą się różniły.

Wykryto już 16 genotypów tego wirusa, z czego sześć dominuje w populacji ludzkiej. Trzeba będzie określić, ile dawek szczepionki należy podać, w jakim odstępie czasowym, czyli musi zostać opracowany schemat i jej dawkowanie. Jeśli krążą w populacji różne genotypy wirusa, to trzeba będzie także ustalić, czy szczepionka ma być mono- czy poliwalentna.

Wirus jest wrażliwy na promieniowanie ultrafioletowe.

Lampy UV od dawna stosuje się do sterylizacji laboratoriów, bloków operacyjnych, sal chorych, izb przyjęć, poczekalni. W naszych laboratoriach Zakładu Wirusologii UM w Lublinie, w którym pracuję, mamy zainstalowane lampy UV przepływowe, które dezynfekują powietrze w obecności personelu i pacjentów poprzez wymuszony przepływ powietrza przez komorę UV-C.

Gwarantują stały, wysoki stopień dezynfekcji powietrza, a ich skuteczność potwierdzona jest wieloma badaniami. Lampy te emitują promieniowanie o długości fali UV-C 253,7 nm, dzięki czemu wszelkie bakterie, wirusy, grzyby oraz inne drobnoustroje są skutecznie dezaktywowane. Także koronawirus. Na co dzień muszą nam jednak wystarczyć metody profilaktyki nieswoistej, które pomogą chronić przed zakażeniem, takie jak przestrzeganie higieny, dezynfekowanie pomieszczeń i przedmiotów.

Jak na obecną pandemię reaguje Polskie Towarzystwo Wirusologiczne?

Naszym głównym celem było przygotowanie zjazdu naukowego, który odbywa się co cztery lata i był planowany na jesień 2021 r. Jednak musieliśmy zmienić plany. Wielu członków naszego towarzystwa wirusologów i epidemiologów w związku z epidemią skupiło się na bieżących obowiązkach, których w ostatnim czasie przybyło.

Ponieważ zawieszono zajęcia dydaktyczne na uczelniach, musimy liczyć się z tym, że rok akademicki będzie trwał do września, a nowy zacznie się w październiku i należy wypełnić obowiązki z tym związane. Lekarze i stomatolodzy muszą zakończyć studia, musi być przeprowadzony nabór na nowy rok, a więc zjazd, choć z bólem serca, PTW przełożyło na rok 2022.