19 września 2024

Lekarze wojskowi: każdy ma obowiązki wobec swojego kraju

O pomyśle reaktywowania Wojskowej Akademii Medycznej, roli lekarzy – zarówno w strukturach sił zbrojnych, jak i w cywilu, relacjach Wojskowej Izby Lekarskiej z decydentami i wojnie w Ukrainie mówią ppłk lek. Artur Płachta i płk dr n. med. Stefan Antosiewicz w rozmowie z Mariuszem Tomczakiem.

Minister W. Kosiniak-Kamysz w WCKM w Łodzi. Fot. W. Król

Pod koniec maja 2024 r. minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz zapowiedział odtworzenie Wojskowej Akademii Medycznej (WAM), która została zlikwidowana ponad 20 lat temu. Jak przez ten czas wyglądało kształcenie przeddyplomowe lekarzy wojskowych?

Artur Płachta: Od 2003 r. w Polsce nie ma uczelni wojskowej o charakterze medycznym. Po likwidacji WAM najpierw całkowicie zaprzestano kształcenia lekarzy wojskowych, a następnie przez kilka lat studia odbywały się w „systemie mieszanym”: w cywilu – przeszkolenie zapewniało Centrum Szkolenia Wojskowych Służb Medycznych (obecne WCKMed), a studenci podpisywali lojalkę, że po uzyskaniu dyplomów wrócą do armii, a także w ograniczonym zakresie na Wydziale Wojskowo-Lekarskim Uniwersytetu Medycznego (UM) w Łodzi. Potrzeby jednak rosły, dlatego Wydział Wojskowo-Lekarski zaczął odgrywać wiodącą rolę. Funkcjonował on w murach tamtejszego uniwersytetu medycznego do wejścia w życie zmian wprowadzonych tzw. ustawą Gowina.

To było w 2018 r. Co było potem?

Artur Płachta: Od tego momentu podchorążowie korpusu medycznego, będący kandydatami na żołnierzy zawodowych, kształcą się w Łodzi na kierunku lekarskim w Kolegium Wojskowo-Lekarskim w ramach limitu miejsc ministra obrony narodowej (MON).

Ilu lekarzy wojskowych ukończyło WAM?

Artur Płachta: Przez 40 lat mury uczelni opuściło ponad 6 tys. osób. Z tej liczby do teraz pozostała mniej niż połowa i warto wykorzystać ich potencjał. Już w tej chwili większość członków Wojskowej Izby Lekarskiej i większość umundurowanych lekarzy stanowią absolwenci innych uczelni.

Stefan Antosiewicz: WAM de facto została zlikwidowana, ale założenia – przynajmniej oficjalne – były zupełnie inne. Miała połączyć się z uczelnią cywilną, tak by powstał pierwszy w Polsce uniwersytet medyczny, tymczasem akademia wojskowa została wchłonięta i przestała istnieć. Początkowo tłumaczono, że w wojsku jest zbyt wielu lekarzy. W tamtych czasach – mówię o okresie, gdy Polska już wstąpiła do NATO – na różne sposoby redukowano siły zbrojne.  Wojskową służbę zdrowia też. Zresztą w całym NATO doszło do znaczącego ograniczenia liczby żołnierzy, co miało być powiązane ze zmianą jakościową.

Dlaczego uważacie, że obecny model kształcenia jest niewłaściwy?

Stefan Antosiewicz: Obecnie kształcenie podchorążych wygląda tak, że jako studenci kierunku lekarskiego są przypisani do UM w Łodzi, jako przyszli wojskowi podlegają pod Akademię Wojsk Lądowych we Wrocławiu, a „zajęcia wojskowe” odbywają w Wojskowym Centrum Kształcenia Medycznego, które jest w jakimś sensie pozostałością po WAM, zmodernizowaną dzięki wielkiemu zaangażowaniu jego kadry. To miało być rozwiązanie tymczasowe, a wiadomo, że prowizorki są najbardziej trwałe. Odtworzenie WAM wyeliminuje niepotrzebne pośrednictwo w zakresie kształcenia przyszłych lekarzy w mundurach. Stanie się ono bardziej efektywne.

To, jak rozumiem, pierwszy powód reaktywacji WAM. Jakie są kolejne?

Stefan Antosiewicz: Dzięki WAM będzie można zebrać doświadczenia weteranów misji w Iraku czy Afganistanie, którzy znają się na funkcjonowaniu medycyny polowej w czasie prowadzenia działań zbrojnych, a także osób znających z własnego doświadczenia struktury NATO. W ostatnich latach ich wiedza i umiejętności zostały roztrwonione. Kolejny powód dostarczyła wojna w Ukrainie. Po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji medycyna wojskowa nabrała większego znaczenia w wielu krajach.

Co przemawia za tym, by część przyszłych lekarzy kończyła uczelnię wojskową?

Stefan Antosiewicz: Lekarz wojskowy ma nie tylko dbać o zdrowie i życie swoich podopiecznych, ale także umieć dowodzić i kreować pewne rozwiązania. Świetnie to scharakteryzował gen. Stefan Hubicki, lekarz, który w okresie międzywojennym był komendantem Szkoły Podchorążych Sanitarnych: lekarz wojskowy niesie pomoc oraz potrafi stosować się do rozkazów i je wydawać, czyli jest w stanie zapanować nad ludźmi i okolicznościami w warunkach bardzo trudnych, także wojennych. Tej sztuki nasi młodsi koledzy powinni być uczeni lepiej, niż ma to miejsce obecnie, gdy de facto studiują w uczelni cywilnej.

Z jakiego powodu to nie wystarcza?

Stefan Antosiewicz: Ważną cechą w medycynie, a zwłaszcza w medycynie wojskowej, jest umiejętność działania w zespole, ponieważ w czasie konfliktu zbrojnego „organizacja” zaczyna panować nad „kliniką”. Mamy triaż, łańcuch ewakuacyjno-leczniczy itd.

Artur Płachta: Nazywając rzeczy po imieniu, jest mnóstwo ludzi do zaopatrzenia medycznego. Tej sytuacji nie da się porównać z pracą w szpitalu w czasach pokoju.

Kto miałby kształcić się w reaktywowanej akademii?

Stefan Antosiewicz: Przede wszystkim lekarze. Chcę jednak podkreślić, że dla wojska niezbędne jest posiadanie szeroko rozumianego korpusu medycznego składającego się także z lekarzy dentystów, weterynarzy, ratowników medycznych, farmaceutów i pielęgniarek, a także planistów medycznych. Obecnie w strukturach naszych sił zbrojnych jest zaledwie 20-30 stomatologów w mundurach.

Artur Płachta: Nie chodzi o przygotowanie lekarzy tylko na wypadek wybuchu konfliktu zbrojnego. Niektórzy absolwenci WAM mogliby zasilić służby mundurowe inne niż wojsko, np. Straż Graniczną. Poza tym uczelnia powinna kształcić odpowiednio wyszkolony personel medyczny do przejęcia głównej roli w razie wystąpienia zdarzeń masowych. Proszę sobie wyobrazić liczbę osób wymagających pomocy medycznej, jeśli w centrum miasta, które liczy milion mieszkańców, rozszczelni się cysterna z amoniakiem. Do tego dochodzą huragany czy powodzie oraz działania o charakterze terrorystycznym.

Obecnie w Wojsku Polskim jest więcej ratowników medycznych niż lekarzy, prawda?

Stefan Antosiewicz: Tak. I bardzo dobrze, bo odgrywają kluczową rolę w każdych współczesnych siłach zbrojnych, ale nie wolno zapominać o innych zawodach medycznych.

Po co w wojsku weterynarze?

Stefan Antosiewicz: Są potrzebni nie dlatego, że mamy wielkie zagony kawalerii, ale w celu sprawowania nadzoru w kontekście chorób odzwierzęcych i możliwych epidemii. Farmaceutów jest nieliczna grupka, a to przecież oni zarządzają logistyką medyczną. Bardzo ważną rolę odgrywają oczywiście pielęgniarki. W reaktywowanej WAM niektóre zajęcia powinny odbywać się wspólnie ze studentami różnych kierunków medycznych, tak by już w okresie przeddyplomowym budować umiejętność pracy w grupie.

Szef MON chce odtworzyć WAM, a Wojskowa Izba Lekarska to popiera. Tymczasem Naczelna Rada Lekarska zwraca uwagę, że na studiach jest już za dużo osób.

Artur Płachta: WAM początkowo powinna być uczelnią stricte aplikacyjną na wzór istniejących uczelni wojskowo-medycznych w takich krajach jak Niemcy, Francja czy Hiszpania. Studenci podchorążowie nadal uczyliby się przedmiotów „cywilnych” – w ramach nauk podstawowych i medycyny klinicznej – w UM w Łodzi, ale zajęcia z przedmiotów wojskowo-medycznych i wojskowych prowadzone byłyby w Akademii. Liczba studentów w Polsce nie uległaby zmianie, bo w WAM kształciliby się ci, którzy obecnie studiują w ramach puli miejsc finansowanych przez MON. Najwyższy czas, by skończyć z trwającą od ponad 20 lat prowizorką polegającą na przypisaniu studentów, przyszłych lekarzy, do Akademii Wojsk Lądowych we Wrocławiu, która jest uczelnią niemedyczną, kształcącą dowódców pola walki, np. czołgistów, artylerzystów.

Stefan Antosiewicz: Innymi słowy, restytucja WAM w postulowanej formie, w odróżnieniu od szeregu alternatywnych propozycji, nie koliduje ze stanowiskiem NRL. Chcę to szczególnie podkreślić, bo Rada Lekarska Wojskowej Izby Lekarskiej w pełni popiera to stanowisko, a wielu z nas jest zaangażowanych w działania na rzecz powstrzymania degradacji systemu kształcenia lekarzy przez niekontrolowane mnożenie kierunków lekarskich w uczelniach do tego nieprzygotowanych.

Świat zwiększa wydatki na zbrojenia, nasza armia także rośnie. Czy lekarzy wojskowych nie powinno być więcej?

Stefan Antosiewicz: To bardzo dobre pytanie. Liczba lekarzy powinna zależeć od struktury i liczebności sił zbrojnych. Zabezpieczenie medyczne nie może być tworzone w oderwaniu od armii i powinno powstawać wraz z jej rozwojem. Na przykład, jeśli mamy 13 brygad Wojsk Lądowych, to struktura medyczna powinna je w pełni zabezpieczać, a do tego oczywiście trzeba uwzględnić Siły Powietrzne, Marynarkę Wojenną, Wojska Specjalne, jednostki Inspektoratu Wsparcia oraz Wojska Obrony Terytorialnej. Dalszy wzrost liczebności wojska przełoży się na konieczność zwiększenia liczby etatów medycznych.

Wzrost efektywności kształcenia przyszłych lekarzy wojskowych i wzmocnienie wojskowego korpusu medycznego to główne cele odtworzenia WAM, które nabierają istotnego znaczenia w obliczu rosyjskiej agresji na Ukrainę. A wzmocnienie morale? Patriotyzm? Dlaczego o tym panowie nie mówicie?  

Artur Płachta: Bo dla nas to oczywiste. WAM z pewnością przyczyniłoby się do kreacji postaw obywatelskich. Każdy lekarz ma obowiązki wobec swojego kraju. Częściowo dlatego, że państwo go wykształciło, ale przede wszystkim dlatego, że to wyjątkowo ważny i potrzebny zawód. Nie po to kształcimy się tyle lat, by nie czuć związku z własnym krajem. Lekarze są niezwykle wartościową częścią społeczeństwa w czasie pokoju, a tym bardziej w czasie wojny.

Stefan Antosiewicz: Jako lekarze kształcimy się i pracujemy dla naszego kraju i naszego społeczeństwa oraz przyczyniamy się do rozwoju polskiej medycyny. Zresztą m.in. po to mamy samorząd lekarski, by działał dla dobra medycyny w Polsce. To jest patriotyzm, ale także pragmatyzm. Gdyby doszło do wybuchu konfliktu zbrojnego, nie każdy wyjedzie z kraju, a umiejętności lekarzy będą całemu społeczeństwu niezbędne. Będąc lekarzem, lepiej więc zostać przeszkolonym pod względem wojskowym i mieć stopień oficerski.

Niektórzy medycy opuścili Ukrainę.

Artur Płachta: To, co wydarzyło się w Ukrainie, jest najlepszym dowodem, że muszą istnieć regulacje dotyczące personelu medycznego. Jeżeli lekarz ucieka z kraju, w którym wybuchła wojna, jest dezerterem. Jeśli dochodzi do wojny, to co do zasady żaden lekarz nie powinien opuszczać swojego kraju – obrona ojczyzny to obowiązek obywatelski, a nie żadna łaska. Mówiłem o tym m.in. na wyjazdowym posiedzeniu NRL w Toruniu na początku marca 2022 r., tuż po rozpoczęciu inwazji Rosji na Ukrainę. Tam atakuje się głównie ludność cywilną, niszczona jest także infrastruktura służąca opiece medycznej, więc lekarze są bardzo potrzebni na miejscu. W czasie każdej wojny braki kadrowe w ochronie zdrowia dają się we znaki jak w żadnej innej branży, a wiedza i umiejętności każdego lekarza powinny być w pierwszej kolejności wykorzystane dla dobra ojczyzny.

Stefan Antosiewicz: Ułatwiając lekarzom w sile wieku wyjazd z Ukrainy, nie pomagamy państwu ukraińskiemu, lecz drenujemy je z kadr. Wielkie wojny przeważnie wygrywają przecież rezerwiści, a siły zbrojne stanowią „szkielet” wypełniany przez rezerwistów.

Wiosną szef Wojskowego Centrum Rekrutacji wysyłał do lekarzy wezwania w sprawie obowiązku obrony i informacje o nadaniu pracowniczego przydziału mobilizacyjnego.

Artur Płachta: Obecnie lekarze nie zdają sobie sprawy ze swojej roli w systemie, a większość osób przeniesionych do rezerwy nie ma przydziału mobilizacyjnego – widnieją jako rezerwa ogólna. Od udziału w wojnie są lekarze wojskowi i to nas, lekarzy w mundurach, najbardziej odróżnia od lekarzy cywilnych. Ci ostatni stanowią rezerwę. Jeśli wojsko „wychodzi” poza granice kraju, a w czasie prowadzenia działań zbrojnych czasami do tego dochodzi, to razem z nimi „idzie” wojskowa służba zdrowia. W kraju zostają jednak obywatele, a lekarze niewojskowi pomagają ludności cywilnej, która tak jak w czasie pokoju wymaga opieki medycznej, a w razie konfliktu może być dodatkowo atakowana przez wroga. Kto będzie ich leczył? Właśnie lekarze niewojskowi. Lekarze rezerwiści potrzebni są siłom zbrojnym dopiero wtedy, gdy my, wojskowa służba zdrowia, nie dajemy rady.

Kiedy powstanie uczelnia, o której rozmawiamy?

Artur Płachta: 27 maja jako prezes izby zostałem zaproszony na uroczystość podpisania listu intencyjnego w sprawie odtworzenia WAM. Swoje podpisy złożyli pod nim szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz, wojewoda łódzki Dorota Ryl, prezydent Łodzi Hanna Zdanowska i rektor UM w Łodzi prof. Radzisław Kordek. Dokument przygotował Departament Wojskowej Służby Zdrowia MON, a jego treść została wcześniej uzgodniona m.in. z ministrem zdrowia, ministrem spraw wewnętrznych i administracji oraz ministrem nauki i szkolnictwa wyższego. Innymi słowy, czworo szefów ważnych resortów dogadało się co do utworzenia uczelni, która ma kształcić studentów medycyny głównie na potrzeby sił zbrojnych. Minister Kosiniak-Kamysz obiecał, że do końca tego roku do Sejmu trafi ustawa powołująca WAM.

Czy Wojskowej Izbie Lekarskiej zaproponowano uczestnictwo w przygotowaniu projektu ustawy?

Artur Płachta: Jeszcze nie, ale zabiegamy o to. Niedawno MON wydał decyzję w sprawie powołania zespołu, który ma opracować koncepcję nowej WAM. Naszej izby nie uwzględniono, ale nie wyobrażam sobie, by nas tam nie było. Chcemy aktywnie uczestniczyć w dyskusji, dlatego na początku lipca przekazaliśmy MON opinię naszego Zespołu Doradczego ds. Reorganizacji Wojskowej Służby Zdrowia. Jest w niej nasza wizja.

Co społeczeństwo będzie miało z reaktywacji WAM?

Artur Płachta: Spokój. Wie pan, dlaczego Amerykanie nie mają wielkich problemów z morale żołnierzy?

Dlaczego?

Artur Płachta: Bo amerykański żołnierz zdaje sobie sprawę, że na zapleczu wiele osób dla niego pracuje, odpowiadając za wszystko, czego potrzebuje: od zakwaterowania i profilaktyki zdrowotnej po umundurowanie i uzbrojenie. Jak studiowałem w WAM, to na mniej więcej 30 żołnierzy przypadał szef kompanii, którego zadaniem było zabezpieczenie ich wszystkich potrzeb. Pamiętam, jak w 1997 r., jeszcze przed wstąpieniem Polski do NATO, pojechałem na szkolenie do Stanów Zjednoczonych, i w jego trakcie zobaczyłem, że na jednego żołnierza „z przodu” pracowało pięciu żołnierzy „z tyłu”.

Stefan Antosiewicz: Jeżeli projekt zostanie dobrze zrealizowany, to dzięki WAM jakość wojskowej służby zdrowia się poprawi. Uczelnia przyczyni się do wykształcenia i wychowania nowego pokolenia liderów wojskowej medycyny zdrowia, kształconych także dla innych służb mundurowych. Odtworzenie i rozwój organizacji ochrony zdrowia wojsk i medycyny pola walki, także pod kątem naukowym, jest konieczne, ponieważ w ostatnich latach dużo się zmieniło. Nie tylko z powodu wojny w Ukrainie.

Dużo o niej mówiliśmy.

Artur Płachta: „Jeśli chcesz pokoju, szykuj się do wojny”. Jak zmotywować żołnierza, by poszedł na wojnę, na której może zginąć, skoro nie będzie miał świadomości, że ktoś mu pomoże w razie odniesienia ran? Rola lekarzy jest kluczowa.

* * *

Ppłk rez. lek. Artur Płachta, prezes Okręgowej Rady Lekarskiej Wojskowej Izby Lekarskiej, przewodniczący Konwentu Prezesów Okręgowych Rad Lekarskich, absolwent Wojskowej Akademii Medycznej

Płk rez. dr. n. med. Stefan Antosiewicz, sekretarz Okręgowej Rady Lekarskiej Wojskowej Izby Lekarskiej, członek Komisji Kształcenia Medycznego Naczelnej Rady Lekarskiej, absolwent Akademii Medycznej w Warszawie