Malarstwo lekarzy: błahostka czy konieczność?
Sztaluga potrafi zatrzymać, uczy cierpliwości. Pozwala zastanowić się nad sobą i nad światem. Daje szansę na ucieczkę od zgiełku codzienności i jazgotu mediów, na pochylenie się nad naturalną potęgą narodzin i przemijania – pisze Mieczysław Chruściel.
Dzięki pobudzeniu ośrodków nagrody w mózgu i wydzieleniu neuromediatorów odczuwamy satysfakcję i przyjemność z oglądania i kontemplacji obrazu, tym większą, im większa jest nasza wrażliwość na odbierane bodźców wzrokowych.
Każdy z nas zawsze stykał się z licznymi przykładami rycin i obrazów w podręcznikach z różnych dyscyplin medycznych. Kiedy byłem małym chłopcem, często wykonywałem rysunki ilustrujące operacje, które przeprowadzał mieszkający w sąsiedztwie chirurg dziecięcy, późniejszy profesor Czesław Markiewicz. Rysunki te zamieszczał w publikacjach naukowych.
Przed rozpoczęciem studiów w Pomorskiej Akademii Medycznej odbywałem wolontariat w Zakładzie Chemii Ogólnej i ilustrowałem rysunkami oraz diagramami i wykresami prace mojego opiekuna, późniejszego profesora Zygmunta Machoya. Na pierwszym roku studiów zafascynowany osteologią wykonałem cykl ilustracji, które w moich wyobrażeniach mogłyby stać się zaczynem do nowego atlasu anatomicznego.
Osiągnięcia anatomów
Rysunki naskalne w jaskiniach i kamienne figurki odnajdywane w wykopaliskach pokazują, że ciało człowieka od czasów prehistorycznych interesowało ludzi. Już w starożytnych Chinach, potem w Europie wykonywano rysunki anatomiczne ilustrujące wiedzę o ciele człowieka. Czasy Hipokratesa i Galena niestety nie pozostawiły nam przekazów o twórcach rycin. Malującym lekarzem był św. Łukasz Ewangelista – patron lekarzy i malarzy, a także św. Juda Tadeusz uzdrowiciel, patron spraw trudnych i beznadziejnych.
Mroczny okres średniowiecza przyćmił i oddalił w zapomnienie osiągnięcia anatomów poprzednich pokoleń. Dopiero czasy nowożytne, w których nastąpił rozwój nauki oraz bardziej wnikliwe obserwacje i studia nad ludzkim ciałem, wytworzyły materialne dowody zastosowania malarstwa w medycynie. Sztandarowym przykładem są anatomiczne szkice Leonarda da Vinci. Stały się one częścią ówczesnej nauki. Niezwykłą znajomość anatomii posiadał również Michał Anioł, który wiedzę zastosował w swoich wspaniałych freskach, obrazach i rzeźbach.
Za twórcę współczesnej anatomii uważa się flamandzkiego uczonego Andreasa Vesaliusa. Jego dzieło zawiera około 300 drzeworytów, które przedstawiają poszczególne narządy. Na przełomie XVIII i XIX w. Samuel Thomas von Sömmering wydał ośmiotomowe dzieło, które dało początek wielu atlasom anatomicznym angielskim, francuskim i niemieckim. W 1916 r. niemiecki anatom Jakob Henle opublikował doskonały „Zarys anatomii człowieka”. Niestety II wojna światowa i hitlerowski terror wydały fatalne przykłady publikacji opartych na wynikach sekcji zwłok ofiar nazizmu.
Portrety chorób i epidemii
Dawni artyści ściśle współpracowali z lekarzami, którzy zezwalali rysownikom i malarzom na wykonywanie szkiców na podstawie oglądanych prze siebie ludzkich zwłok. Artyści pod okiem lekarzy często sami przeprowadzali sekcje. Tak wykonywane szkice stanowiły uzupełnienie medycznych dzieł naukowych. Tematyka medyczna w malarstwie wywołuje w odbiorcach silne emocje. Fabuła i temat obrazu zawsze były atrakcyjne dla malarza. Trudniej natomiast wyrokować o artystycznej wartości dzieł, utylitarnie podporządkowanych medycynie.
Nie wszyscy jednak malarze podporządkowywali się idei wiernego odtwarzania szczegółów ludzkiego ciała. Dla niektórych już samo zbliżenie się do lekarskiej gildii, tajemnicy i mroku prosektorium było wystarczająco atrakcyjne, aby stworzyć dzieła wielkiej wartości artystycznej.
Przykładem jest obraz mistrza Rembrandta van Rijn „Lekcja anatomii doktora Tulpa”. Wielu artystów, szczególnie w XVII i XVIII w., „portretowało” całe jednostki chorobowe na swoich obrazach, czasem dokumentowało najtragiczniejsze epidemie i odkrycia medyczne. Obrazy te uzupełniają źródła historyczne. Przede wszystkim sztuka holenderska i flamandzka XVII w. obfituje w dzieła malarskie, których tematem jest spotkanie pacjenta z lekarzem. Znamy rodzajowe obrazy Hieronima Boscha czy Pietera Bruegela.
Rysownicy kontra komputery
Każda dyscyplina medyczna posiada własne, dokładne obrazowanie tematyki swoich zainteresowań. Mamy do dyspozycji atlasy dla wszystkich niemal podspecjalizacji. Ciekawym okazem bibliofilskim jest dziś „Ciało Kobiece – Atlas Anatomiczny w przystępnym i zrozumiałym dla wszystkich opracowaniu Dr. G. Pancra”, wydany przez wydawnictwo Zdrój w Warszawie w okresie międzywojennym.
Wzorem wspomnianego dzieła w ostatnich latach pojawiło się bardzo wiele rozmaitych atlasów anatomicznych w opracowaniach popularnych, także dla młodzieży i dzieci. Książki te są powszechnie dostępne i jako prace zbiorowe składają się z rycin i obrazów licznych ilustratorów medycznych. Współcześni polscy autorzy atlasów anatomicznych to profesor Witold Sylwanowicz, Ryszard Aleksandrowicz i Bogdan Ciszek.
Na pierwszym roku studiów anatomii człowieka uczyłem się z trzytomowego dzieła Sinielnikowa wydanego w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Najsławniejszym ilustratorem medycznym ostatniego stulecia był Amerykanin Frank Henry Netter. Ten początkujący chirurg po zawarciu wieloletniego kontraktu z farmaceutyczną firmą Ciba porzucił pracę lekarza, aby zająć się wyłącznie rysowaniem i malowaniem atlasów medycznych. Najważniejszy opublikował w 1957 r. w Nowym Jorku. Stworzył ponad 4000 obrazów i rycin.
Gwałtowny rozwój technik komputerowych, a ostatnio sztucznej inteligencji, niemal całkowicie wyparł rysowników, którzy posługiwali się tradycyjnymi technikami malarskimi i graficznymi. Rosnące zapotrzebowanie medycyny na rozmaite warianty obrazowania ludzkiego ciała sprawia, że trwa nieustanny wyścig technologiczny.
Powstały doskonałe programy komputerowe służące do wykonywania obrazów i rysunków, oparte na najnowszych zdobyczach techniki. Prym w nowoczesności wiodą przestrzenne modele anatomiczne, animacje, obrazowanie organów i przepływów naczyniowych w czasie rzeczywistym, barwne i przestrzenne obrazy tomograficzne oraz przy użyciu rezonansu magnetycznego. Wszystkie te zmiany wraz z wprowadzanymi procedurami diagnostyczno-leczniczymi, internetowo zwiększoną świadomością i roszczeniowością pacjentów doprowadziły do dehumanizacji zawodu lekarza.
Nastąpiła pokoleniowa przemiana organizacji ochrony zdrowia, która wchłonęła wiele innych zawodów, niekoniecznie pokrewnych medycynie. Rozrosła się administracja, cyfryzacja, automatyzacja i niestety znacznie wydłużyły się kolejki do leczenia specjalistycznego. Malarstwo i artystyczna działalność ilustratorska w medycynie odeszły na daleki plan – stały się niepotrzebne. Dla plastycznie utalentowanych lekarzy malarstwo stało się antidotum na stres i wypalenie zawodowe w myśl maksymy Medice, cura te ipsum.
Dwie miłości
Od dawna próbuję odnaleźć związek między moimi dwiema miłościami – medycyną i malarstwem. Na próżno. Wiem tyle, że obie są nieskończoną sztuką. Wymagają dobrego zdrowia, zdyscyplinowanej konsekwencji i pracowitości, wiadomo – Vita brevis, ars longa. Sztaluga potrafi zatrzymać, uczy cierpliwości. Pozwala zastanowić się nad sobą i nad światem. Daje szansę na ucieczkę od zgiełku codzienności i jazgotu mediów, na pochylenie się nad naturalną potęgą narodzin i przemijania.
Malarstwo to także żmudna praca, często dręczące zmagania z wątpliwościami, obolałe ramiona, obrzęknięte nogi. W czasie niezliczonych godzin spędzonych ze sobą na refleksyjnym, wewnętrznym dialogu można smakować świat, zastanawiać się nad własną wrażliwością i nad ulotnymi wartościami rzeczy. Kiedy odbieramy dzieło od artysty czy rękodzielnika, dostajemy więcej niż tylko przedmiot. Zbieramy plon jego dotychczasowego trudu i doświadczeń. Dotykamy tysięcy godzin pracy, chwil porażek i frustracji, eksperymentów, ale także wielu momentów wspaniałych uniesień, czystej radości i euforii.
Dzieło emanuje energię włożoną weń przez twórcę. Odbieramy ją, otrzymując kawałek serca, część duszy i fragment czyjegoś życia. Wdzięczny jestem losowi, że dzięki umiejętności portretowania miałem liczne okazje poznać bardzo wielu wspaniałych ludzi, w tym malujących lekarzy. Maluję niemal zawsze, ale od 25 lat czynnie w środowisku lekarskim. Dzięki wsparciu materialnemu i organizacyjnemu Naczelnej Rady Lekarskiej co roku spotykamy się na Ogólnopolskich Plenerach Malujących Lekarzy w różnych miejscach w kraju. Liderem naszego ruchu jest doktor Włodzimierz Cerański z Warszawy.
Nie sposób wymienić nazwisk wszystkich uczestników amatorskiego ruchu malarskiego. Warto jednak wyróżnić Joannę Szelewę, dyrektorkę Okręgowej Izby Lekarskiej w Łodzi, która jest od ćwierć wieku organizatorką Ogólnopolskiej Wystawy Malujących Lekarzy. Śmiało można powiedzieć, że Łódź jest stolicą malarstwa lekarzy w Polsce.
Z większością kolegów stworzyliśmy własną przestrzeń, w której dla malarzy akademickich i krytyków pozostajemy lekarzami, a dla kolegów lekarzy – malarzami. To pozycja komfortowa, pozbawiona niepotrzebnych napięć i konfliktów. Malarstwo jest dla nas ważne. Otrzymaliśmy od losu niezwykły dar. Dziękujemy wszystkim, którzy doceniają naszą sztukę i chęć tworzenia. Maluję więc jestem – Pingo ergo sum.
Mieczysław Chruściel