Mariusz Politowicz: kiedy moda odbiera leki potrzebującym
W aptece codziennie obserwuję cichy dramat – pacjenci z cukrzycą odchodzą z kwitkiem, bo leki, które mogą im uratować zdrowie, stały się modnym środkiem na odchudzanie.

Każdego dnia spotykam pacjentów zmagających się z rozmaitymi problemami zdrowotnymi. Jednym z najpowszechniejszych jest otyłość – choroba dotykająca ludzi w każdym wieku i z każdego środowiska. W mojej aptece widzę zarówno tych, którzy z determinacją walczą o zdrowie, jak i tych, którzy szukają szybkich rozwiązań.
Staram się podchodzić z wyrozumiałością do każdego, kto chce schudnąć – bo wiem, że droga do zmiany nie jest prosta. Otyłość to nie tylko kwestia estetyki, choć presja społeczna i obrazkowa kultura coraz częściej sprowadzają ją wyłącznie do wyglądu. To przewlekła choroba, która zwiększa ryzyko cukrzycy typu 2, chorób serca, nadciśnienia czy nowotworów.
W aptece często słyszę: „Nie mogę patrzeć na siebie w lustrze”, „Chcę się lepiej czuć w swoim ciele”. Rozumiem to. Ale otyłość to nie tylko liczba kilogramów – to złożony problem, który wymaga trwałej zmiany stylu życia, a nie tylko tabletki czy iniekcji.
Pacjenci często pytają o semaglutyd, dulaglutyd czy tirzepatyd – leki pierwotnie stworzone do leczenia cukrzycy typu 2, które zyskały popularność dzięki swoim „efektom ubocznym”, czyli wspomaganiu utraty wagi. Media społecznościowe, celebryci i nagłówki artykułów uczyniły z nich modny środek odchudzający. Ale za tą modą kryje się poważny problem: braki tych leków w aptekach. Braki uderzające przede wszystkim w pacjentów z cukrzycą, dla których te preparaty są niezbędne do życia.
Niejednokrotnie realizowałem recepty dla osób, które przyznawały, że odwiedziły kilka miast, by zgromadzić zapas semaglutydu. Z ich wypowiedzi nie wynikało, że lek jest potrzebny im samym. Być może trafia on później na aukcje internetowe – to już nie tylko nieetyczne, ale potencjalnie niebezpieczne. Preparaty te wymagają bowiem tzw. zimnego łańcucha przechowywania, a ich wtórny obrót powinien być przedmiotem zainteresowania odpowiednich służb.
Ten proceder świadczy o jeszcze jednym – o gotowości wielu osób do zapłaty wysokiej ceny za lek z nielegalnego źródła i niepewnego pochodzenia. A wszystko po to, by szybko zrzucić kilka kilogramów.
Przy czym niewielu pacjentów wspomina o zmianie diety czy zwiększeniu aktywności fizycznej. Zamiast tego szukają prostszego rozwiązania – zastrzyku, tabletki, czegoś, co „działa od razu”. Rozumiem to podejście. Zmiana stylu życia wymaga czasu, samodyscypliny, często wsparcia specjalistów – dietetyka, trenera, psychologa. Ale bez tego nawet najskuteczniejsze leki pozostają tylko półśrodkiem.
Najbardziej niepokojące jest jednak to, że rosnące zapotrzebowanie na leki GLP-1 prowadzi do ich niedoborów. W aptekach w całym kraju coraz częściej nie możemy zrealizować recept dla chorych na cukrzycę. Jak mam wytłumaczyć pacjentowi, że nie dostanie preparatu, który stabilizuje jego poziom cukru we krwi, bo ktoś inny wykupił go z myślą o szczupłej sylwetce? Sfrustrowani pacjenci dosadnie komentują tę sytuację, mając świadomość, że osoby bez wskazań medycznych przechwytują leki przeznaczone do leczenia ich choroby. I trudno im się dziwić.
Nie chcę krytykować tych, którzy sięgają po leki GLP-1 w walce z otyłością. Każdy ma prawo dążyć do lepszego samopoczucia i wyglądu. Ale – podkreślam – nie apeluję o refleksję w stylu: „Czy warto dążyć do celu kosztem innych?”.
Tego typu apele – w społeczeństwie, w którym empatia słabnie, a agresja rośnie – niestety nie mają już siły sprawczej. Dla każdego pacjenta jego problem jest najważniejszy. W miarę możliwości staram się edukować. Rozmawiam z pacjentami nie tylko o lekach, ale o małych zmianach: zamianie słodzonych napojów na wodę, dodaniu warzyw do posiłku, regularnym spacerze. Czasem sugeruję konsultację z endokrynologiem lub dietetykiem – bo otyłość często ma podłoże hormonalne i wymaga kompleksowego podejścia.
Wierzę, że walka z otyłością to maraton, nie sprint. Cierpliwość, wyrozumiałość i odpowiedzialność – wobec siebie i innych – to wartości, które powinny towarzyszyć tej drodze. Leki mogą być wsparciem. Ale ich nadużywanie – zwłaszcza kosztem chorych – to już nie problem medyczny, lecz moralny.
Mariusz Politowicz, członek Naczelnej Rady Aptekarskiej
Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 6/2025