Medyczni dywersanci
Pomoc dostarczana blisko działań zbrojnych jest najbardziej potrzebna, a na dodatek mamy pewność, że trafia bezpośrednio w ręce medyków frontowych – mówi Agata Stodolska-Nowak, lekarka okulistka z Leszna i założycielka Dywersji Medycznej, w rozmowie z Lidią Sulikowską.
Foto: materiały Dywersji Medycznej
Czym właściwie jest Dywersja Medyczna?
Zaraz po wybuchu wojny w Ukrainie w lutym 2022 r. mój kolega farmaceuta zaczął zbierać pieniądze na zakup karetki dla ukraińskiego zespołu medycznego. Dołączyłam do niego. Czułam się bezsilna wobec sytuacji wojny i chciałam w jakikolwiek sposób pomóc.
Wkrótce zebrała się wokół nas grupa pasjonatów – lekarzy, ratowników, a także ludzi niezwiązanych z medycyną – którzy postanowili oddać mnóstwo swojej energii, by pomagać więcej i więcej.
Zresztą takich oddolnych akcji było wówczas wiele w całym kraju. A my wśród nich. Po pewnym czasie doszłam do wniosku, że nasze działania trzeba bardziej usystematyzować. Tak powstała Dywersja Medyczna. Jest nas w sumie kilkanaście osób z różnych zakątków Polski, w tym troje lekarzy.
Komu państwo pomagają?
Na początku skupialiśmy się na dostarczaniu różnego rodzaju pomocy humanitarnej i medycznej do ukraińskich placówek medycznych. Od jesieni tego roku przekierowaliśmy nasze wsparcie bliżej działań wojennych, do medyków frontowych towarzyszących żołnierzom w rejonach toczących się walk.
Ta współpraca się rozkręca. Z czasem medycy ukraińscy sami zaczęli się do nas zgłaszać po pomoc. W takich sytuacjach nie można odmówić. Tym bardziej, gdy jesteś lekarzem i wiesz, że da się kogoś uratować, o ile masz odpowiednie narzędzia.
Nieważne więc, jak jesteś zmęczony, jak bardzo brakuje na wszystko pieniędzy. Poruszasz niebo i ziemię, by dostarczyć im opatrunki czy sprzęt medyczny. Na szczęście na świecie jest wielu dobrych ludzi. Mamy darczyńców, na których możemy liczyć.
Jak udało wam się dotrzeć do medyków blisko frontu?
Dowiedziałam się o grupie polskich ochotników – paramedyków bojowych, którzy pomagają rannym żołnierzom na froncie wschodnim w Ukrainie. Nawiązałam z nimi kontakt i tak to się zaczęło. Na początek dostarczyliśmy im m.in. kardiomonitory i inne drobne sprzęty. Szybko się zorientowałam, że pomoc dostarczana blisko działań zbrojnych jest najbardziej potrzebna, a na dodatek mamy pewność, że trafia bezpośrednio w ręce medyków frontowych.
Dzięki tym kontaktom omijamy różnych pośredników i nie dochodzi do sytuacji, które czasem nam się zdarzały, że dary trafiły nie tam, gdzie rzeczywiście ich brakowało. Teraz dostajemy konkretne informacje, co trzeba dostarczyć, a my kupujemy i im wieziemy. Do Bachmutu i innych miejsc.
Czego najbardziej potrzeba w tym momencie?
Najbardziej brakuje samochodów, które mogą przetransportować rannego człowieka z pola walki do najbliższego punktu, gdzie może być udzielona jakakolwiek pomoc medyczna. Muszą to być auta terenowe, bo walki toczą się w błotnistym terenie. Niestety są one drogie, a poza tym nie służą przez długi czas.
To praca w warunkach bojowych, samochody są ostrzeliwane i muszą być na bieżąco remontowane albo wymieniane, a na to brakuje pieniędzy. Brakuje też, rzecz jasna, podstawowego drobnego sprzętu medycznego z zakresu medycyny pola walki – opasek taktycznych do tamowania krwotoków, opatrunków hemostatycznych, bandaży izraelskich i innych środków do zaopatrywania rannych.
Marzą nam się też AED-y. To są olbrzymie wydatki. W sfinansowaniu ich zakupu pomagają prywatne firmy, a także koledzy i koleżanki medycy z Wielkiej Brytanii, USA i Francji, którzy przekazują nam sprzęt i pieniądze. Jakoś udaje się wiązać koniec z końcem, chociaż jest coraz trudniej. Wojna trwa już wiele miesięcy, co oznacza, że się z nią oswoiliśmy. Entuzjazm do pomagania, który obserwowaliśmy jeszcze w 2022 r., nieco zmalał.
Uruchomiliśmy więc zbiórkę na portalu zrzutka.pl – z całego serca zachęcam do wpłat. Zapraszam też do współpracy medyków, którzy mogą oferować pomoc rzeczową. Często potrzebujemy bardzo prostych rzeczy. Podam przykład: kiedyś szukaliśmy glukometrów i udało się je zdobyć dzięki lekarzom rodzinnym. Najlepiej się z nami skontaktować i zapytać, czego aktualnie potrzebujemy. Jesteśmy obecni na Facebooku.
Takie zaangażowanie to duże poświęcenie, a doba ma tylko 24 godziny. Nie zniechęciła się pani jeszcze?
Oczywiście dopada mnie zwątpienie i myśli, że nie dam już więcej rady. Wiem jednak, że to, co robimy, jest potrzebne. To piękna działalność, bo przyczynia się do ratowania czyjegoś życia. Poznałam wielu wspaniałych ludzi, zawiązały się przyjaźnie. Codziennie otrzymujemy dowody wdzięczności od Ukraińców za to, co robimy. Pomaganie daje olbrzymią satysfakcję. Nie mogę więc pozwolić sobie na narzekanie.
Łatwo jest mi się zmobilizować, bo jestem bardzo blisko ludzi, którzy ryzykują swoje życie na froncie, by pomagać innym. Często rozmawiam z lekarzami czy paramedykami pracującymi w rejonach toczących się walk, słysząc w tle jakieś wystrzały czy wybuchy. Często te rozmowy są przerywane, bo oni muszą gdzieś uciekać. Martwię się, czy kolejnego dnia uda się z nimi skontaktować. Czy jeszcze żyją.
Jak wygląda to ich wojenne życie?
Są pochłonięci pracą. Na froncie nie ma czasu na sen czy jedzenie. Wszyscy są potwornie zmęczeni. Często cudem unikają śmierci, ratując innych. Nie mają czasu nad tym wszystkim rozmyślać, ale mimowolnie dopadają ich lęki i problemy emocjonalne. Dlatego staramy się do nich docierać także z pomocą psychologiczną. Współpracujemy z grupami medyków pola walki działającymi w różnych lokalizacjach.
Każdego dnia jedna kilkuosobowa grupa pomaga nawet setce rannych. Część z nich uczestniczy w systemie ewakuacji CASEVAC, czyli transportu rannego bezpośrednio z pola walki, w ekstremalnie niebezpiecznych warunkach do tzw. punktu stabilizacji. Te punkty mieszczą się zazwyczaj kilka kilometrów od frontu – w budynkach, gdzie kiedyś działał urząd, szkoła, przychodnia.
W tych akcjach nie zawsze biorą udział medycy, ale wszyscy mają dużą wiedzę z zakresu medycyny pola walki, są po odpowiednich kursach. Dopiero z takiego punktu – jeśli trzeba – organizowana jest ewakuacja w systemie MEDEVAC, do najbliższego szpitala polowego. Taki transport odbywa się już z udziałem personelu medycznego.
Jakie są najbliższe plany Dywersji Medycznej?
Przygotowujemy auto, które będzie przystosowane do ewakuacji rannych z punktu stabilizacyjnego do szpitala polowego. To sprzęt dla naszej ekipy, która wyruszy do Ukrainy za kilka tygodni i będzie działać przy jednej z brygad ukraińskich.
Mamy też w planach przygotowanie kolejnego samochodu – to będzie projekt ku pamięci Marka Mastalerza, polskiego wolontariusza, który zginął w wyniku ostrzału na wschodzie Ukrainy. Można nam pomóc, wpłacając datek na zakup samochodu i jego wyposażenie. W ten sposób chcielibyśmy uczcić śmierć człowieka, który oddał własne życie, ratując innych.
Pozostaje życzyć waszej ekipie powodzenia.
Bardzo dziękuję.
e-mail: dywersjamedyczna@gmail.com