Miała być wyższa kwota wolna. Na razie nie ma
Dochód do 60 tys. zł rocznie miał być nieopodatkowany. Takie były obietnice. Po roku rządów obecnej koalicji nic nie wskazuje na to, by miały zostać szybko zrealizowane. A to oznacza jedno: nieprędko zapłacimy niższe podatki.
O tym, że obietnic lepiej dotrzymywać, przekonał się minister finansów. W interpelacji poselskiej nr 5493 zapytano go, czy dotrzyma obietnicy dotyczącej radykalnej obniżki podatków poprzez podniesienie kwoty wolnej od PIT do 60 tys. zł. Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Minister twierdzi, że zrobi to, gdy będą dogodne warunki geopolityczno-budżetowe. A to może jeszcze potrwać.
To nie pierwsza sytuacja, gdy politycy obiecują coś przed wyborami, a po nich zapał do wprowadzania zmian słabnie. Tak jest i w tym przypadku. Zasłanianie się wysokimi kosztami zmiany nie przekonuje, bo już na etapie składania obietnicy wiadomo było, że będzie się to wiązało z wydatkami, i to wysokimi.
Nie przekonują również argumenty o tym, że tworzenie prawa nie jest prostym procesem (w tym wypadu nie potrzeba trudnych ani komplikowanych aktów prawnych). Mówienie o konieczności pogłębionych analiz jest, owszem, argumentem. Ale takie analizy powinny być zlecone, jeszcze zanim pomysł podnoszenia kwoty wolnej się pojawił, a ostatecznie zaraz po wyborach.
Obecnie kwota wolna od PIT wynosi 30 tys. zł. To nic innego, jak roczny dochód, od którego nie płacimy podatku. Z kwoty wolnej korzystają przede wszystkim pracownicy, zleceniobiorcy, przedsiębiorcy (czyli lekarze na samozatrudnieniu płacący podatek według skali), lekarze emeryci rozliczający się według skali. Ile mogliby zyskać na podwyżce kwoty wolnej z 30 do 60 tys. zł? Okazuje się, że wielu z nich zaoszczędziłoby na obiecanej podwyżce nawet 3,6 tys. zł rocznie.
awa