Minister, psychiatria, zawałowcy. Wzmocnić najsłabsze ogniwa systemu
Kardiolodzy zabiegają, by minister Łukasz Szumowski przywrócił finansowanie procedur kardiologicznych do poziomu sprzed obniżek wprowadzonych za czasów Konstantego Radziwiłła. Głos środowisk kardiologicznych jest bardzo silny, a zarazem nośny społecznie i medialnie.
Minister zdrowia Łukasz Szumowski
Foto: KPRM
O zawale i o tym, że jest on groźny dla życia, słyszał każdy. Powszechna jest też świadomość, że choroby układu krążenia są w Polsce główną przyczyną zgonów.
Zakulisowo trwa mocny lobbing firm produkujących sprzęt i leki. A do tego nowy szef resortu, choćby nie wiem, jak się zaklinał, z pewnością ma świadomość, że kardiologiem się jest, a ministrem bywa.
Wszystko to wróży kardiologom sukces. Jestem za. Byłem w ostatnich kilkunastu latach świadkiem wręcz nieprawdopodobnego rozwoju polskiej kardiologii, który zaprowadził tę dziedzinę z pozycji outsidera do jednego z europejskich liderów w inwazyjnym leczeniu choroby wieńcowej.
Dla pracującego w szpitalu klinicysty jest fenomenem, wyjętym wprost z innego, lepszego świata, że oddziały kardiologiczne jak żadne inne są otwarte na przyjmowanie chorych i bardzo rzadko zawieszają przyjęcia z powodu „braku łóżek” albo „sytuacji epidemiologicznej”. Tak powinno być wszędzie i naprawdę szkoda byłoby ten dorobek zaprzepaścić.
Tym bardziej, że mimo robiących wrażenie sukcesów, jest w kardiologii jeszcze wiele do zrobienia, m.in. w opiece ambulatoryjnej nad dorosłymi i dziećmi, rehabilitacji, dostępności do nowoczesnego leczenia wad zastawkowych. Źle by się jednak stało, gdyby profesor Szumowski dał się namówić na przeciąganie kołdry, godzące w najsłabsze ogniwa systemu. Czytam na medycznych portalach o katastrofalnej sytuacji w szpitalu dla nerwowo i psychicznie chorych w Rybniku.
Jeden lekarz dyżurny ma pod opieką pół tysiąca pacjentów! Lekarze pracujący na oddziałach prowadzą nawet po dwudziestu chorych. Czy może dziwić prowadzone przez Prokuraturę Okręgową w Gliwicach śledztwo w sprawie zgonów trzech pacjentów z powodu nierozpoznanych na czas schorzeń somatycznych? Jak twierdzą lekarze, dyrekcja szpitala była od dawna informowana o pogarszającej się, dramatycznej sytuacji kadrowej w szpitalu.
W opublikowanym 3 marca przez PAP komunikacie, dyrektor Andrzej Krawczyk wyjaśnia, że w szpitalu, którego średnie obłożenie wynosi 809 chorych, pełni codziennie dyżur trzech lekarzy, w tym przynajmniej jeden specjalista psychiatra, a „chwilowe braki w zatrudnieniu lekarzy wynikają z absencji chorobowych, macierzyńskich, rodzicielskich lub wychowawczych, na które szpital nie ma żadnego wpływu”.
Mowa jest jeszcze o pieniądzach. Ponad dwa tysiące za całodobowy dyżur to z pewnością dużo dla zarabiających najniższą krajową. Ale czy dużo, biorąc pod uwagę opiekę nad pół tysiącem czy też – jak twierdzi dyrektor – niespełna trzystoma chorymi? A jeśli dużo, to dlaczego nie ma chętnych do tej pracy? Pytania retoryczne. Szkoda, że o psychiatrii mówi się bardzo rzadko. Ostatnią okazją był obchodzony 23 lutego Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją.
W Polskę poszła informacja, że co roku w naszym kraju skutecznie odbiera sobie życie ponad pięć tysięcy osób, czyli zdecydowanie więcej niż ginie w wypadkach komunikacyjnych.Czy chorzy psychicznie w mniejszym stopniu zasługują na dobrą opiekę medyczną niż zawałowcy? Pytam, bo nie wystarczają mi puste deklaracje. Dramatyczna sytuacja panuje w wielu oddziałach internistycznych szpitali powiatowych.
Okrojone do minimum zespoły lekarskie z trudem radzą sobie z obsadą dyżurów. Niedoszacowane procedury są powodem likwidowania łóżek na tych kluczowych dla szpitali oddziałach, co uderza przede wszystkim w starszych, obciążonych wieloma schorzeniami chorych. Poprzednicy ministra Szumowskiego zupełnie zapomnieli o przewlekle chorych, wymagających pozaszpitalnej opieki długoterminowej. Dziesięć lat temu minister Religa chciał wprowadzić podatek na cele pielęgnacyjne i opiekuńcze.
W ciągu tej zmarnowanej dekady średnia wieku pacjentów na oddziałach szpitalnych dla dorosłych zwiększyła się o kilka lat. Coraz częściej nie ma ich gdzie wypisać. Tu słychać już naprawdę ostatni dzwonek, by wprowadzić systemowe zmiany. Skromne ramy felietonu nie pozwalają wymienić wszystkich słabych ogniw systemu, ale zapomniany podatek Religi dotyka tego zdecydowanie najsłabszego: braku współdziałania ponad partyjnymi podziałami, przez co dobre pomysły trafiają na wiele lat do kosza lub w niebyt.
Sławomir Badurek
Diabetolog, publicysta medyczny