23 listopada 2024

Nadzieja (reportaż)

Fragment reportażu pt. „Nadzieja” autorstwa Anny Bronowicz – laureatki X edycji Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego im. Profesora Andrzeja Szczeklika „Przychodzi wena do lekarza”. II miejsce w kategorii Proza.

Foto: Jerzy Sawicz

Anna Bronowicz mieszka w Łomży. Ukończyła Wydział Lekarski Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. Uzyskała specjalizację I i II stopnia z interny. Obroniła również pracę doktorską. Obecnie jest zatrudniona na Oddziale Nefrologicznym Szpitala Wojewódzkiego w Łomży jako specjalista nefrolog.

W wolnym czasie maluje obrazy, śpiewa w lokalnych łomżyńskich chórach, bierze udział w imprezach dla muzykujących lekarzy oraz dla pianistów amatorów. Uczestniczyła w Ogólnopolskiej Wystawie Malarstwa Lekarzy w Łodzi w 2019 r. oraz 2021 r. Pisuje „do szuflady”, ale w przyszłości planuje publikować swoje prace.


Kolejny dzień wstaje nad Polską

Od Bałtyku po Tatry w wielu domach budzą się dzieci. Radosny śmiech spływa jak sznur pereł wzdłuż Wisły, po stokach gór, ślizga się nad morskimi falami. Ale są miejsca, gdzie panuje martwa cisza. I pytania „dlaczego” i „po co dalej żyć” dźwięczą w uszach. Puste dziecinne pokoje o pastelowych barwach z kwiatkami na tapecie i białymi misiami na regałach czekają na lokatorów, którzy nigdy się nie pojawią. Kolejny dzień spędzony na jałowym czekaniu, wypełniony niespełnieniem i brakiem sensu. I podejrzenie dojrzewające w głowie jak czerwone jabłko – że Bóg nas opuścił, zostawił samych w rajskim ogrodzie. Po naszej śmierci ogród pozostanie pusty, zarośnie chwastami i zdziczeje. Nie wyda plonu. Ziarna nie zostaną rzucone w ziemię. Nie zostanie po nas nic.

Tak przecież nie może być. To przecież nie był boski plan. Bóg powiedział: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, napełniajcie ziemię…”. To chyba jakieś zwyczajne niedopatrzenie, może Pan Bóg na chwilę zasnął na białym obłoku i zapomniał o nas. Trzeba to naprawić. To tylko niedopatrzenie…

One

Na jednym z portali społecznościowych grupujących tych, o których Opatrzność chwilowo zapomniała, poznaję cztery kobiety. Cztery pragnienia i cztery niespełnienia.

Anna

Renata

Maria

Ewelina

Cztery historie: różne, a jednak bliźniaczo podobne w tym pragnieniu, by wydać z siebie plon – jedyny prawdziwy owoc żywota kobiecego.

Anna

Dziś znowu wpatruje się w jedną kreskę na pasku. Dlaczego ona zawsze jest solo, dlaczego nigdy w duecie?

Już w pierwsze święta Bożego Narodzenia po ślubie cała rodzina przy świątecznym stole łamiąc opłatki, zaczynała od sakramentalnego: „I oby za rok było nas więcej”. „Amen” – kończył dziadek. Anna uśmiechała się promiennie i obiecywała dziadkowi, że już lada dzień, lada godzina… W następne święta ceremonia się powtórzyła. Trzecie święta nie upłynęły już tak miło. Dziadek umarł w deszczowy jesienny dzień, a babcia, podając opłatek, z wyrzutem westchnęła:

 – A tak chciał doczekać… Ale wy młodzi to zawsze macie czas, zawsze macie ważniejsze sprawy…

 – Ależ babciu, my też bardzo chcemy – zaprotestowała Anna. – Tylko coś nie wychodzi…

 – Bzdura – fuknęła gniewnie babcia. – Jak się chce, to nie ma problemów.

Po tych świętach Anna zaczęła się czuć coraz bardziej nieswojo w swoim dotychczas doskonale poukładanym ciele – jakby nagle poczuła, że cisną ją buty albo sukienka się pruje na szwach. Zaczęło się jej wydawać, że przez pomyłkę zamieszkuje w obcym ciele, które nie daje się sterować i nie chce słuchać przypadkowo umieszczonego tam umysłu. Po czwartych świętach Bożego Narodzenia, które przebiegły w atmosferze zbliżonej do ostatniego zlodowacenia, postanowiła, że muszą coś zrobić.

Decyzja

 – Wiesz, ostatnio czytałam ciekawą książkę o księżnej Ludgardzie, zwanej Lukardis – powiedziała Anna do męża pewnego majowego poranka.

 – Tak, a kto to jest? – Wyraził umiarkowane zainteresowanie jej nie do końca rozbudzony małżonek.

 – Raczej była – księżna poznańska, urodzona jako księżniczka meklemburska, żona księcia i późniejszego króla Polski Przemysła II. Przez dziesięć lat małżeństwa nie urodziła mu dziecka, więc kazał ją udusić. Stała się bohaterką kilku romantycznych poematów.

 – Co!? Co takiego? Chyba nie sugerujesz, że ja… – Omal nie zakrztusił się porannym croissantem. – Chyba nie sugerujesz, że ja jestem jakąś współczesną wersją…

 – Ależ skąd, nic nie sugeruję – westchnęła Anna. – Po prostu mówię, jak to było i jest ważne, kiedyś i teraz. W oczach twojej rodziny i społeczeństwa jestem jak owa nieszczęsna Lukardis…

 – Skąd ci to przyszło do głowy! Przecież nawet nie wiadomo, dlaczego tak jest i czy wina leży po mojej czy po twojej stronie. Nie robiliśmy badań.

 – No właśnie. Nie robiliśmy, a ty mówisz o winie. I podświadomie pragniesz, aby nie była to twoja wina.

 – Nie, tak dalej być nie może. Ubieraj się szybko, jedziemy do kliniki. Coś trzeba zrobić. (…)