6 grudnia 2024

Pomoc dla powodzian to maraton, nie sprint (wideo)

Ogrom cierpienia, z którym spotykamy się na terenach dotkniętych powodzią, jest porażający. Mieszkańcy boją się, że zostaną sami w opuszczonym mieście, w którym panuje przygnębiająca cisza – mówi lekarz psychiatra Dorota Wojtłowska-Wiechetek w rozmowie z Marią Kłosińską.

Fot. Adrian Boguski/NIL

Skąd pomysł, aby to właśnie pani – psychiatra pracująca w poradni – zaoferowała pomoc medyczną na zalanych terenach?

Od 15 lat pracuję w psychiatrii, a tematy traumy i trudnych wydarzeń zawsze mnie interesowały. Moje doświadczenie pochodzi z Kliniki Psychiatrii, Stresu Bojowego i Psychotraumatologii. Po zakończeniu pracy w Wojskowym Instytucie Medycznym działaliśmy w prywatnej poradni specjalizującej się w leczeniu traumy i PTSD. Gdy usłyszeliśmy o sytuacji w Kotlinie Kłodzkiej, zorganizowaliśmy spotkanie zespołu i zdecydowaliśmy, że musimy tam pojechać. Chociaż pomoc materialna była ogromna, zauważyliśmy brak wsparcia psychologicznego i psychiatrycznego, co skłoniło nas do zorganizowania naszego pierwszego wyjazdu pod koniec września.

Na czym polegała pomoc?

Pojechaliśmy czteroosobowym zespołem, w skład którego weszli lekarze, psychoterapeuci i psychologowie. Naszą pierwszą akcją było zebranie informacji o liczbie poszkodowanych i dostępnej pomocy psychologicznej. Okazało się, że stacjonarny punkt wsparcia w Lądku nie był wykorzystywany. Postanowiliśmy więc załadować sprzęt na plecy i udać się w teren. Podjęliśmy interwencje medyczne i w ich czasie zaczęliśmy rozmowy z poszkodowanymi. Początkowo mówili o technicznych aspektach odbudowy, ale z czasem ujawnili, że mają problemy ze snem i myśli rezygnacyjne. Martwili się także, co się stanie, gdy wolontariusze znikną. W Lądku było wielu chętnych do pomocy, ale mieszkańcy obawiali się, że wkrótce zostaną sami w opuszczonym, przygnębiającym otoczeniu, w którym panowała cisza. Naprawdę cisza – na ulicy nie ma zwierząt, psów, dzieci. To trochę takie wymarłe miasto.

Wasz zespół jest naprawdę niewielki. Ile osób potrzebuje pomocy?

Zapotrzebowanie na pomoc jest ogromne. Na głównej ulicy Lądka Zdroju widać mnóstwo zniszczonych budynków. Domy nad rzeką zostały zniszczone do fundamentów, a lokalne miejsca pracy również ucierpiały. Wiele domów, które zostały oznaczone przez straż pożarną, prawdopodobnie zostanie wyburzonych. Szacuję, że w Lądku są setki poszkodowanych, którzy przebywają w świetlicach i salach gimnastycznych szkół w okolicznych miastach, gdzie jest sucho i bezpiecznie, ponieważ oni nie mają nawet czego sprzątać ze szlamu i brudu, bo ich domy zostaną wyburzone i nie mają gdzie wrócić.

Ile czasu trwała cała operacja?

Nasz zespół był na miejscu przez trzy dni, ponieważ musieliśmy wrócić do swoich obowiązków. To jednak nie był jednorazowy wyjazd – planujemy regularne wizyty co kilka tygodni. Pierwsza wyprawa miała na celu rozpoznanie sytuacji. Jest duże ryzyko, że mniej więcej trzy miesiące po powodzi nastąpi rozwój zespołu stresu pourazowego u niektórych osób, które były świadkami zagrożenia życia bliskich. Chociaż nie było wielu ofiar śmiertelnych, doświadczenie zagrożenia zdrowia i majątku ma poważne konsekwencje. Planujemy przyjechać z większym zespołem, w tym psychotraumatologami dziecięcymi i interwentami kryzysowymi, aby wspierać poszkodowanych. Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, co będzie trudnym czasem dla osób, które nie będą mogły spędzić ich w swoich domach.

Pytałam o poświęcony czas, ale niesienie pomocy poszkodowanym w powodzi wiąże się również z kosztami. Co dziś jest potrzebne?

Nasza pomoc była krótka w porównaniu z potrzebami, ale na tyle mogliśmy sobie pozwolić, zostawiając przecież naszych pacjentów. A i czas na przygotowanie był ograniczony. Potrzebujemy funduszy na podstawowe wydatki, jak tankowanie samochodu. Założyłam zbiórkę crowdfundingową, która szybko się zapełniła dzięki wsparciu grupy matek lekarek. Są to kobiety, które nie zostawiają swoich koleżanek bez pomocy.

Obecnie potrzebujemy śpiworów dla osób dotkniętych powodzią, ponieważ wiele z nich miało tylko chwilę na ucieczkę i zabrało ze sobą jedynie dokumenty, ewentualnie zdjęcia i ulubioną przytulankę dla dziecka. Osoby te często przebywają w salach gimnastycznych, więc śpiwory będą dla nich stałym elementem życia, namiastką własnego łóżka. Planujemy kolejny większy wyjazd karetką z zespołem, który zabierze sprzęt medyczny oraz prezenty dla dzieci, aby choć trochę przywrócić poczucie normalności. Chcielibyśmy także przeprowadzić edukację dla nauczycieli na temat depresji i PTSD, aby mogli lepiej wspierać dzieci i ich rodziców w potrzebie. Aby umieli rozpoznać dzieci, które będą potrzebować długofalowej pomocy psychologicznej.

Środowisko może wesprzeć tych, którzy niosą pomoc medyczną. A w zakresie psychiatrii: psychiatrów jest mało, a pracy dużo. Skąd ten kryzys zdrowia psychicznego?

Kryzys zdrowia psychicznego ma wiele przyczyn. Żyjemy w czasach presji, kiedy trudno prosić o wsparcie. Często ukrywamy problemy, bo przyznanie się do kryzysu jest postrzegane jako słabość. Media społecznościowe promują wizerunek idealnego życia, co potęguje poczucie izolacji. Jednak ostatnie lata przynoszą zmiany dzięki kampaniom, które zachęcają do otwartości na temat zdrowia psychicznego. Ważne jest, aby edukacja w tym zakresie zaczęła się już w szkołach, aby młodzież potrafiła wyrażać swoje emocje i potrzeby. Aby być dobrym ratownikiem, musimy najpierw zadbać o siebie.

Czy takie wydarzenie jak powódź pogorszy sytuację zdrowia psychicznego w rejonie, czy da się to zrównoważyć kierowaną tam właśnie pomocą?

W czasie ostatniej dużej powodzi w 1997 r. byłam właściwie jeszcze dzieckiem, więc nie interesowałam się tym, jak wygląda wsparcie psychologiczne. Jednak obecnie widzę, że są różne inicjatywy, które oferują pomoc nie tylko materialną, ale i psychologiczną. Nasz zespół nie był jedynym, który działał w terenie, były też inne organizacje i fundacje, lekarz stażysta z Poznania, pani psycholog z Wrocławia. Jeśli będziemy mieć siły i fundusze na dalsze wsparcie, to mam nadzieję, że uda nam się zminimalizować negatywne skutki, szybko zidentyfikować osoby w kryzysie i zapobiec rozwojowi zespołu stresu pourazowego. To właśnie dlatego tam jesteśmy – by pomóc w tych trudnych czasach, nie dopuścić do potrzeby korzystania z opieki psychologicznej dopiero po latach od doznanej traumy.

Jak wyglądał dzień pracy?

Dzień w terenie był intensywny i pełen wyzwań. Trafiliśmy na dość ciepłą pogodę, co ułatwiło nam pracę, ale sytuacja była trudna. Miasteczko, w którym pracowaliśmy, zmagało się z brakiem ogrzewania, ponieważ gaz został odcięty, a wiele osób polegało na drewnie. Pomocne były nagrzewnice, ale korzystanie z nich wiązało się z obawami o rosnące rachunki za prąd. Wiele domów było zniszczonych do tego stopnia, że przejście przez zalane piwnice i partery było niebezpieczne. Ludzie pracowali, aby wydobyć zniszczone mienie, zrywali tynki, podłogi, a wszędzie panował nieprzyjemny zapach pleśni. Po powodzi wojsko usuwało martwe zwierzęta, co tylko potęgowało przygnębiającą atmosferę. Nie mówię o drobnych gryzoniach, ale o zwierzętach gospodarskich.

W domach, gdzie woda sięgała 1-1,5 metra panowały warunki przypominające, jak to ludzie mówili, bombę biologiczną. Plus zaczynało się robić zimno. Pracowaliśmy w terenie i mieliśmy również przydzielane interwencje. Na przykład w malutkiej pobliskiej miejscowości, gdzie pan, który wcześniej był pod opieką MOPS-u, a przez to, że MOPS był w ostatnim czasie bardzo zajęty papierologią (wnioskami o pomoc), to tego pana przez 2 tygodnie nikt się nie pojawił. Nie miał żywności. Miał też rozchwianą cukrzycę, bardzo wysokie ciśnienie. Jednocześnie nie było dostępu do telefonów, ponieważ pozrywało linie. Dzięki pomocy wojska mogliśmy w ogóle korzystać z komórkowych połączeń. Zajmowaliśmy się też członkami zespołu – oni też potrzebowali pomocy, bo ogrom cierpienia, z którym się spotykali, był dramatyczny. Mamy ostatni grzejnik, ostatnią nagrzewnicę i stoi w kolejce kilkanaście osób. I komu ją dać: kobiecie w ciąży, starszej pani, starszemu panu bez nogi. To są straszne decyzje.

Gdzie w takim razie przebiega granica pomocy?

Osoby pracujące w zawodach pomocowych często mają tendencję do przekraczania własnych granic i zaniedbywania siebie. Dlatego zachęcamy zarówno strażaków, jak i lekarzy, by korzystali z możliwości rozmowy i wsparcia, gdy czują się przytłoczeni. Mamy dostępne konsultacje online i telefoniczne przez Polskie Towarzystwo Psychiatryczne. Ważne jest, aby pamiętać, że pomoc po katastrofie to długofalowy proces, a nie krótkotrwały sprint. Musimy uważać na swoje siły i rozkładać obciążenie.