Pora się obudzić. Wywiad z prof. Robertem Flisiakiem
Z prof. Robertem Flisiakiem, prezesem Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, rozmawia Lucyna Krysiak.
Foto: arch. prywatne/pixabay.com
Czy spodziewał się pan tego, co obecnie przerabiamy w związku z koronawirusem?
Wystarczyło śledzić kilka ostatnich lat, aby przewidzieć taki scenariusz. Fakt, że nie żyjemy w średniowieczu, nie oznacza, że uporaliśmy się z zarazami. Co jakiś czas pojawiają się nowe epidemie, które zagrażają ludzkości.
Świat jednak dał się zaskoczyć.
Sygnałami ostrzegawczymi wskazującymi, że ludzkość nie jest przygotowana na choroby zakaźne, była grypa „świńska” i „ptasia”, potem SARS, MERS, Zika i Ebola. Te zagrożenia nie docierały zarówno do społecznej świadomości, jak i szefów państw czy instytucji odpowiedzialnych za ochronę zdrowia, ponieważ udawało się uniknąć zagrożenia na skalę, z jaką mamy do czynienia obecnie. Ale jak długo można liczyć na fart? Już po pierwszych sygnałach trzeba było zakładać, że wcześniej czy później wybuchnie epidemia, która nas dotknie, i się na nią lepiej przygotować.
Czyli pojawienie się SARS-CoV-2 nie powinno dziwić?
Oczywiście, że nie, a przy tym ten koronawirus, wywołujący chorobę COVID-19, nie jest najgroźniejszy. Ma stosunkowo niską śmiertelność (1-5 proc.) i niezbyt dużą zakaźność. Problemem jest to, że w porównaniu z innymi wirusami, np. z Ebolą, którego śmiertelność u zakażonych sięga 70-80 proc., SARS-CoV-2 może mieć relatywnie długi okres wylęgania, a w trakcie jego trwania może dochodzić do zakażeń, co jest dla nas nie do uchwycenia.
Dlatego tak trudno sprawować kontrolę nad tą pandemią. Ebola jest wprawdzie znacznie bardziej zakaźna, ale ma krótki okres wylęgania i łatwiej ograniczyć zakażenia, izolując zainfekowanych. Strach pomyśleć, co będzie, jeśli pojawi się wirus, który ma śmiertelność Eboli i cechy przenoszenia infekcji powodującej COVID-19. Już obecna epidemia paraliżuje świat, kolejna może oznaczać zagrożenie dla cywilizacji.
W Polsce dziedzinę chorób zakaźnych zepchnięto na margines.
Pracowały na to kolejne rządy przez ostatnich kilkadziesiąt lat, które – w porównaniu z innymi krajami – przeznaczają na opiekę zdrowotną śmieszne pieniądze. Wciąż szukają oszczędności i znajdują je w dziedzinach, które, ich zdaniem, nie stanowią problemu. Jeśli ciągle słyszymy, że choroby zakaźne i epidemie to przeszłość, bo mamy szczepionki i mówi się o tym głośno w sytuacji, gdy ich nie ma wobec większości patogenów, w tym takich jak chociażby HIV, to znaczy, że rządzącym brakuje wyobraźni.
Podobnie jest z wirusem HCV. Resort zdrowia nie chce wydać 20-30 mln zł rocznie na badania przesiewowe wykrywające zakażenie tym wirusem, bo uważa, że ten patogen nie zagraża populacji. My wiemy, że w Polsce jest 150 tys. zainfekowanych, spośród których znaczna część nie dożyje średniej krajowej, bo umrą na marskość lub raka wątroby. Zakażenie HCV można skutecznie leczyć, ale trzeba je wykryć odpowiednio wcześnie. To tylko niektóre z błędów, które są popełniane w zakresie chorób zakaźnych.
Ma pan na myśli likwidację 40 oddziałów zakaźnych oraz słabe wyposażenie w nowoczesny sprzęt?
Tak i dołożyłbym do tego sposób finansowania. Płacenie tylko za wykonane świadczenia w przypadku chorób zakaźnych jest totalnym nieporozumieniem. Gdyby dodatkowo płacono za gotowość do realizacji świadczenia, sytuacja zmieniłaby się radykalnie. Chodzi o to, aby zakontraktowanie usług z zakresu chorób zakaźnych było korzystne dla szpitala. Jeśli szpital miałby w swoich strukturach rentowny oddział zakaźny, to w sytuacji zagrożenia, z jakim mamy do czynienia obecnie, mógłby do nich dostosować resztę oddziałów. A tak szpitale, które nie mają oddziału zakaźnego, w czasie epidemii ulegają panice, która przekłada się na unikanie świadczeń zdrowotnych.
Specjaliści chorób zakaźnych kiedyś mieli dodatki do pensji, dodatkowe urlopy, a dziś nie ma nic.
Ograniczanie środków na ochronę zdrowia zawsze oznacza cięcia w dziedzinach, które wydają się być niepotrzebne. Epidemia COVID-19 to bolesne doświadczenie, z którego – mam nadzieję – zostaną wyciągnięte wnioski. W Polsce mamy niewiele ponad 1100 lekarzy specjalistów chorób zakaźnych, z których co piąty ukończył 70 lat, co drugi 60 lat, a 40-latków jest zaledwie 98. Z tej grupy tylko połowa pracuje w oddziałach zakaźnych i poradniach. Reszta, ze względu na małą atrakcyjność specjalizacji, nie pracuje w tym sektorze ochrony zdrowia. Za kilka lat większość z nas będzie emerytami, a w stanie epidemii emerytów „zakaźników” nie można ściągnąć do pracy. Już teraz w niektórych oddziałach zakaźnych jest 1-2 lekarzy, a przyszłość rysuje się jeszcze gorzej.
Co należałoby zrobić?
Należałoby uznać choroby zakaźne za specjalizację deficytową numer jeden, o co towarzystwo – jak dotąd bez skutku – usilnie zabiega. Nie wystarczy jednak wpis na listę dziedzin priorytetowych, na której jest już ponad 20 innych specjalności. To musi być nowa kategoria o jeszcze wyższym priorytecie, który sprawiałby, że dla absolwentów uczelni medycznych specjalizacja ta stałaby się atrakcyjna. Wiązałoby się to ze zmianą sposobu finasowania tej dziedziny medycznej, nowoczesnym wyposażeniem i wprowadzeniem różnorakich zachęt do specjalizowania się w chorobach zakaźnych.
Obecnie działania mają charakter akcyjny, rzuca się jakąś kwotę na zakup sprzętu, otwiera blok izolacyjny, a później nie ma pieniędzy na jego eksploatację. Taki oddział zużywa prąd, środki jednorazowego użytku, wymaga konserwacji, serwisowania i staje się balastem dla szpitala. I nie ma w tym żadnego teoretyzowania, np. w szpitalu, w którym pracuję, dwa lata temu rozważano zlikwidowanie izolatorium ze względów ekonomicznych. Nie zmienia to jednak faktu, że izolatorium, o którym mówię, jest w stanie, w jakim było 18 lat temu, kiedy je wybudowano. Na stronie naszego towarzystwa opublikowaliśmy list do ministra zdrowia, w którym proszę o zmianę podejścia do leczenia chorób zakaźnych i o przywrócenie właściwej rangi tej specjalności. List pozostał bez odpowiedzi.
Natomiast jednoimienne szpitale przekształcone na czas epidemii (jest ich 19 – przyp. red.) dostały dodatkowe środki na wynagrodzenia i specjalny rodzaj ubezpieczenia personelu, a oddziały zakaźne, do których przede wszystkim trafiają zakażeni, nie otrzymały takiego wsparcia. A to właśnie oddziały zakaźne są na pierwszej linii frontu, ponoszą największy ciężar w zwalczaniu zagrożeń epidemicznych. Jest ich 79 i różnią się poziomem wyposażenia i funkcjonowania. Tym, które mają status klinik, wiedzie się lepiej, ale są oddziały, gdzie pracuje jeden lub dwóch lekarzy chorób zakaźnych. Czy w przypadku epidemii mogą one należycie spełniać swoją funkcję? Mam wątpliwości. W normalnych warunkach tak, ale w czasie epidemii ten system się załamuje.
Mówienie o liczbie łóżek zakaźnych nie odzwierciedla rzeczywistości?
Oczywiście, że nie odzwierciedla, ponieważ pacjentów z zakażeniem koronawirusem, zresztą tak samo jak z każdym innym zakażeniem, powinno się izolować, co jest generalnie podstawą zwalczania epidemii. Należałoby w tym wypadku mówić o salach, a nie o łóżkach. Trzeba sobie zdać sprawę, że ta epidemia, nawet jeśli na jakiś czas wygaśnie, za rok pojawi się znowu. Uważam, że pora się obudzić i naprawdę zacząć inwestować w specjalizację chorób zakaźnych.
Spośród mojego personelu lekarzy i pielęgniarek nikt nie skorzystał ze zwolnienia na opiekę, nikt nie poszedł na urlop. Wszyscy się stawili na stanowiskach pracy. Anestezjolodzy i pielęgniarki anestezjologiczne są w gotowości, ale inni boją się oddziału zakaźnego jak ognia. Ta epidemia już pokazała, i w miarę, jak się będzie sytuacja rozwijać, jeszcze pokaże, jakie błędy popełniono i jak nie należy postępować w przyszłości. Jedno jest pewne, działania mające na celu odbudowanie polskiego „zakaźnictwa” powinny się zacząć już dziś i być wielokierunkowe. Niestety, obawiam się, że kiedy ta epidemia wygaśnie, znajdą się dziesiątki ważnych spraw, które znów zepchną choroby zakaźne na margines.
Na czym obecnie koncentruje się PTEiLCH?
Na dostarczaniu lekarzom chorób zakaźnych bieżących informacji na temat sytuacji związanej z epidemią COVID-19, które publikujemy na stronie towarzystwa. To właśnie Polskie Towarzystwo Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych opublikowało pierwsze polskojęzyczne kompleksowe zalecenia postępowania w zakażeniach SARS-CoV-2. Jesteśmy w stałym kontakcie z ośrodkami, gdzie leczeni są zakażeni pacjenci, wymieniamy się doświadczeniami i opiniami. To dzięki temu wyszła na jaw sprawa nierównego traktowania jednoimiennych szpitali i oddziałów zakaźnych. Środowisko lekarskie ma prawo znać prawdę, bo to lekarze, pielęgniarki i ratownicy medyczni każdego dnia i w każdej godzinie narażają życie, lecząc zakażonych. Zarządzenie wiceminister zdrowia o zakazie wypowiadania się na temat epidemii konsultantów wojewódzkich w dziedzinie chorób zakaźnych przypomina mi początkowe zachowanie władz chińskich wobec lekarzy, które próbowały powiedzieć światu o tym zagrożeniu. Jako towarzystwo będziemy ujawniać prawdę o koronawirusie, nawet tę niewygodną.