Prof. Andrzej Matyja: Korona lekcja
Około pół roku temu podczas jednej z prestiżowych konferencji przysłuchiwałem się dyskusji na temat: „Zdrowie – koszt czy inwestycja”. Grono panelistów, kamery, media, wiele przykładów o profilaktyce, zdrowiu publicznym i ogólnie słusznych tez. Wszyscy ze wszystkimi się zgadzają… A pół roku później – chwila prawdy.
Foto: pixabay.com
Podawane kilka miesięcy temu przykłady dziś wydają się naiwne. W czasie epidemii przechodzimy przyspieszone kursy, czym jest szeroko rozumiane zdrowie publiczne i boleśnie odczuwamy skutki wieloletnich zaniedbań. Czego nauczymy się na korona lekcji?
Zatrzymana gospodarka to gigantyczne nakłady na zachowanie przy życiu firm, na obronę przed masowym bezrobociem i całą falą negatywnych następstw społecznych. Wszystkie opóźnienia, potknięcia, błędne decyzje dotyczące walki z epidemią pociągają za sobą koszty – być może, od pewnego momentu, zbyt głębokiej i za długiej w stosunku do innych krajów – hibernacji.
Jeśli ktoś jeszcze miał wątpliwości, że nakłady na zdrowie to inwestycja w przyszłość, to już się chyba ich pozbył.
Eksperci wskazują, że kraje o lepiej zorganizowanej i dofinansowanej ochronie zdrowia i lepszej kondycji społeczeństwa najprawdopodobniej poniosą mniejsze długofalowe koszty epidemii i szybciej się z nią uporają. Na pełne oceny przyjdzie czas. Poszczególne kraje mają różne doświadczenia, co wynika z ich struktury demograficznej, kultury, ale przede wszystkim poziomu opieki zdrowotnej – jej zorganizowania, sprawnych procedur na czas zarządzania w kryzysie, przygotowania do sytuacji ekstremalnych.
Nie trafiają do mnie argumenty, że na taką epidemię nikt nie był przygotowany. Kryzys zawsze zaskakuje, bo inaczej nie byłby kryzysem. Sztuka polega na tym, by mieć dobre procedury, ćwiczyć je, modyfikować, dbać o zapasy strategiczne, przygotować kadry itp. A wszystko po to, by zminimalizować straty. Teoretycznie wiedzą to wszyscy. Teoretycznie wszyscy też wiedzą, że kryzys może przynieść korzyści.
Teraz, gdy powstaje ten tekst, jeszcze trudno tak myśleć, ale mam nadzieję, że po zakończeniu pandemii – oby to nastąpiło jak najszybciej – zostanie przeprowadzony solidny i uczciwy przegląd tego, co się udało, co się nie udało, co mogło być inaczej i lepiej.
Ważne jest, aby ten kryzys czegoś nas nauczył na przyszłość. Dobrze, aby zamiast plenarnych debat, eksperci w trybie roboczym przeanalizowali sytuację, ocenili przyjęte strategie, wyciągnęli wnioski. Dotyczy to każdego szczebla. Centralnego i niższych poziomów – szpitala, przychodni, gminy, powiatu, województwa. Dziś widać, że dyskusja o wielkości udziału nakładów na zdrowie w PKB to za mało. Ten miernik jest ważny, ale oprócz mizerii finansowej nasz system ochrony zdrowia (jeśli w ogólne można go nazwać systemem) wymaga budowy od podstaw.
Musi wreszcie nastąpić radykalna zmiana w myśleniu o ochronie zdrowia. Dziś jeszcze decydenci skupieni są na zarządzaniu kryzysem, pod silną presją czasu, w stresie. W dłuższej perspektywie to może być pułapka – blokada na nowe argumenty, syndrom oblężonej twierdzy, czasem w odruchu obronnym zamknięcie się w wąskim kręgu najbliższych współpracowników. To bardzo niebezpieczna faza. Może pociągać za sobą niepotrzebne koszty, i to nie tylko w wymiarze finansowym.
Nasze uwagi, kierowane do Ministerstwa Zdrowia i innych organów administracji publicznej, przypominają rzucanie grochem o ścianę.
Sygnalizujemy konkretne problemy, podpowiadamy rozwiązania. Odpowiedzią jest często cisza lub odzew po długim oczekiwaniu, i to też mało konkretny. Zdarzają się pozytywne reakcje, ale okazuje się, że one nie wystarczają, bo inny urząd musi wydać kolejne, uszczegóławiające przepisy. A czas płynie, ludzie narażają zdrowie i życie. Mało tego – topnieje kredyt zaufania, którym na początku sytuacji kryzysowej cieszą się kluczowi decydenci. Jeśli jednak ich decyzje są spóźnione, nieprzejrzyste, czasem sprzeczne, to zapala się czerwona lampka.
Jako samorządowcy mamy informacje z pierwszej ręki. Zbieramy opinie, oceniamy propozycje i ich wdrożenie. Uważamy, że naszym obowiązkiem jest dzielić się tą wiedzą. Występujemy w interesie publicznym, co zapisano w konstytucji. Mając za sobą ten mandat, nie zrażamy się, apelujemy, sygnalizujemy, postulujemy. Mamy już długą listę interwencji kierowanych do najwyższych organów władzy państwowej, administracji rządowej, władz lokalnych. Wspierają nas sojusznicy, tacy jak Rzecznik Praw Obywatelskich, Rzecznik Praw Pacjenta.
Okazuje się, że takie wielostronne oddziaływanie odnosi oczekiwany skutek. Cieszą różne inicjatywy poparcia, również materialnego, które zasilają naszą Fundację Lekarze Lekarzom.
Przykładem jest ogromne wsparcie w wysokości 20 mln zł udzielone przez Fundację pani Dominiki Kulczyk. Przeistoczyło się ono w dziesiątki ton sprzętu ochronnego, który przez okręgowe izby lekarskie dociera do lekarzy. To wspaniale, że w sytuacjach trudnych możemy liczyć na społeczne wsparcie i hojność darczyńców. Ale nie możemy stawiać na pospolite ruszenie. Polska potrzebuje sprawnego systemu ochrony zdrowia na miarę społecznych ambicji i cywilizacyjnych wyzwań. Z jednym z nich właśnie się mierzymy od marca br. To, co tu i teraz, nie zwalnia nas z myślenia o tym, co dalej. Czy jest już na to pomysł?
Czy rządzący, skupieni na gaszeniu pożarów, już myślą o tym, co po epidemii? My dziś do tego nawołujemy. Przestrzegamy, aby nie okazało się, że decyzje znów będą spóźnione, niepełne i niejasne. Jako Prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej działamy w trybie kryzysowym, czyli praktycznie bez przerwy. Dzięki temu możemy na bieżąco reagować. Ale też – z myślą o przyszłości – podjęliśmy wysiłek niezależnego gromadzenia informacji o lekarzach poszkodowanych w walce z epidemią, o niedomaganiach w systemie ochrony zdrowia, które w czasach epidemii ograniczają dostęp do diagnostyki i leczenia chorych, dramatycznie zmniejszając ich szanse na poprawę zdrowia lub wręcz przeżycie.
Zapraszamy do współpracy ekspertów, by docierać do niezależnych opinii i już dziś tworzyć platformę, gdzie będą się klarować pomysły na przyszłość.
Przed nami fundamentalne wyzwania. Towarzyszą nam od dawna, ale epidemia nadała im nowy kontekst. Trudno będzie zwlekać z odpowiedzią na chociażby takie pytania:
- Jak ma wyglądać finansowanie ochrony zdrowia w Polsce, zwłaszcza w sytuacji osłabienia gospodarczego?
- Jakie przyjąć priorytety? Gdzie i w jaki sposób przemieszczać środki w osłabionym pandemią systemie?
- Jak wykorzystać szczupłe kadry w sytuacji nowych wyzwań zdrowotnych?
- Jak ma wyglądać szpitalnictwo w Polsce?
- Jakie wnioski po doświadczeniach pandemii wynikają dla przyszłego kształtu podstawowej opieki zdrowotnej?
- Czego dowiedzieliśmy się o naszym profesjonalnym przygotowaniu i jakie wnioski z tego wynikają dla systemu kształcenia?
- Czy doświadczenia z pandemią każą nam zweryfikować podejście do regionalizacji w ochronie zdrowia?
- Czy jesteśmy właściwie przygotowani do zarządzania kryzysowego na różnych poziomach państwa i systemu ochrony zdrowia?
- Jaki ma być udział samorządu zawodów medycznych w kształtowaniu i monitorowaniu systemu ochrony zdrowia w Polsce?
- Jak skutecznie i szybko porzucić myślenie o penalizacji zawodu lekarza, a w to miejsce w polskim systemie ochrony zdrowia wprowadzić system no fault?
Celowo nie nazywam tego zestawu dekalogiem, bo już za dużo mamy górnolotnych haseł. Z pokorą zejdźmy na ziemię. Zadajmy też pragmatyczne pytanie, jak skutecznie przeprowadzić polską ochronę zdrowia przez niezwykle trudny proces zmiany, aby stała się rzeczywistym priorytetem państwa.
Pytanie to towarzyszy nam od dawna. Odpowiedzi i propozycji już się trochę na ten temat zebrało. Teraz potrzeba eksperckiej, twórczej dyskusji oraz śmiałych wyborów, z dala od świateł jupiterów i kamer. Apeluję do rządzących: nie zmarnujmy korona doświadczenia! Łatwiej wam będzie, jeśli wyjdziecie z gabinetów. Otwórzcie się na opinie profesjonalistów i zrozumcie, że system można zmieniać, angażując w ten proces lekarzy i inne środowiska medyczne oraz pacjentów, a nie wbrew nim.
Andrzej Matyja, prezes NRL