Prof. Andrzej Matyja: Zmarnowany kryzys
Często mówimy, że pandemia obnażyła słabości naszej ochrony zdrowia, ale za mało i za rzadko zwracamy uwagę, jak sposób radzenia sobie z nią pogłębia kryzys zaufania, a to oznacza, że coraz bardziej oddala się perspektywa tak potrzebnej przebudowy polskiej ochrony zdrowia – pisze prof. Andrzej Matyja w felietonie dla „Gazety Lekarskiej”.
Jakkolwiek brzmi to paradoksalnie, kryzysy są szansą – na pozytywną zmianę myślenia i sposobu działania. Winston Churchill przestrzegał: „Nie pozwól, aby dobry kryzys się zmarnował”.
My pandemiczny kryzys marnujemy. Trwonimy, i tak bardzo skromne, pokłady zaufania społecznego. Widzimy to na naszym polu ochrony zdrowia. Jest to sfera bardzo wrażliwa, więc skutki tej nieodrobionej lekcji będą bolesne i długofalowe.
Szczególnym doświadczeniem był na przykład niedawny, jesienny protest medyków, który mógł dać impuls do poważnej dyskusji o zmianach w publicznej ochronie zdrowia. Demonstrujący medycy na plan pierwszy wysuwali postulaty zmian systemowych, które mogłyby wpłynąć na poprawę ich warunków pracy, a więc – w konsekwencji – na poprawę opieki nad pacjentami.
Protestom towarzyszyła przychylna atmosfera społeczna i zrozumienie powagi sytuacji w obliczu nadchodzącej kolejnej fali pandemii. Zamiast tego strona rządowa wyeksponowała kwestie płacowe, zaczęła grę na czas i skonfliktowanie środowiska, a jej tzw. narracja (to wyjątkowo modne teraz słowo!) miała przesłonić istotę problemów.
Kolejne miesiące przyniosły zdarzenia, które coraz bardziej mogą podkopywać zaufanie do państwa i jego organów. Oto z ust przedstawiciela rządu najpierw usłyszeliśmy zapowiedź obowiązkowych szczepień dla kilku grup pracowników instytucji publicznych, by wkrótce okazało się, że będzie on dotyczyć wyłącznie medyków, którzy – jak wiadomo – i tak mogą poszczycić się najwyższym wskaźnikiem wyszczepienia.
Słyszeliśmy też stanowcze „tak” dla wprowadzenia certyfikatów covidowych wzorem krajów zachodnioeuropejskich. Wkrótce ta koncepcja przeistoczyła się w pomysł przerzucenia na pracodawców odpowiedzialności za egzekwowanie przepisów anycovidowych, potem do tego dodano jeszcze kuriozalną propozycję dochodzenia od współpracowników roszczeń za ewentualne zakażenie.
Po drodze był jeszcze „antyszczepionkowy Hyde Park” podczas wysłuchania publicznego, a w sumie finał tego legislacyjnego serialu okazał się żałosny. Projekt złej ustawy padł, ale w to miejsce już nie pojawiła się nowa propozycja. Widać zwyciężyła maksyma wojaka Szwejka: „Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było”. O ile u Haška jest to zabawne, o tyle w realnym życiu, i to w czasie pandemii, nie za bardzo.
„Jakoś” więc się potoczyło… W tzw. strategii walki z piątą falą pandemii ogłoszonej w połowie stycznia zadeklarowano wzmocnienie i promowanie znaczenia szczepień ochronnych, ale już po trzech tygodniach placówki POZ zaczęły informować o likwidacji punktów szczepień z powodu braku chętnych. Nie mogło to jednak dziwić, skoro minister zdrowia w tym samym czasie mówił o początku końca pandemii, a na marzec zapowiedział złagodzenie, a nawet zniesienie restrykcji.
Eksperci studzą optymizm i mówią raczej o stabilizacji piątej fali, niedoszacowaniu liczby zakażeń czy zagrożeniach związanych z powrotem dzieci do szkół. Zwracają uwagę na bardzo niski wskaźnik zaszczepienia trzecią dawką, w szczególności wśród osób z grup ryzyka, a to oznacza, że będą one nadal podatne na zakażenie Omikronem oraz kolejnymi wariantami. Zalecają czujność, szczepienia, utrzymanie obowiązku noszenia masek, ze względu na trudny do przewidzenia rozwój pandemicznych scenariuszy, ale to słowa ministra odpowiadają społecznym oczekiwaniom.
Optymistyczne informacje napływające z Europy Zachodniej o znoszeniu ograniczeń mogłyby posłużyć jako zachęta do szczepień, ponieważ jest wyraźny związek między skalą zaszczepienia społeczeństwa, a tempem łagodzenia restrykcji. Ale okazuje się, że decydenci ulegają presji antyszczepionkowców, którzy negują potrzebę wprowadzenia jakichkolwiek ograniczeń, skoro w innych krajach już się z nich rezygnuje.
Rządzący, mimo rad specjalistów, z pobłażaniem traktowali niestosowanie się do przepisów antycovidowych, a później z wręcz rozbrajającą szczerością stwierdzali, że nie jest możliwe wprowadzenie ograniczeń podobnych do zachodnioeuropejskich, ponieważ przepisy nie są przestrzegane. Idąc tropem tej logiki, teraz możemy się spodziewać decyzji o zniesieniu limitów prędkości, skoro nie są przestrzegane.
Andrzej Matyja, prezes NRL