Razem czy osobno? Rzecz o autonomii…
Z coraz większym niepokojem obserwuję kolejny już raz to, co dzieje się wokół i wewnątrz naszego samorządu zawodowego. Jedynego ustawowo umocowanego przedstawicielstwa lekarzy i lekarzy stomatologów (nie dentystów – na którą to nieprawidłową nazwę naszego zawodu, z braku wystarczającej wiedzy i kompetencji rządowych negocjatorów, wyrażono zgodę, co dyskryminuje i pomniejsza faktyczny zakres wiedzy i umiejętności diagnostyczno-terapeutycznych w obrębie działania naszych specjalności zawodowych).
Dławiona przez lata wolność i demokracja ze wszystkimi swoimi zaletami, ale i wadami, zaczęła się rozwijać w tempie, do którego jako społeczeństwo nie byliśmy i nie jesteśmy – głównie mentalnie – nadal przygotowani. Często nie znamy, nie potrafimy, a niekiedy nie chcemy korzystać z wielu mechanizmów, które ten stan daje do ręki każdemu z nas.
Stwarza wiele możliwości, ale też i wymaga wzajemności i zaangażowania. Przez trzy kadencje aktywnie uczestniczyłem w budowie i rozwoju naszej korporacji zawodowej. Tworzonej od zera, od podstaw, z ogromnym zaangażowaniem i poświęceniem czasu i środków bardzo wielu zwykłych, ale i niezwykłych ludzi.
Siła entuzjazmu i „napęd” do zlikwidowania starego, koszmarnie „zurzędniczałego” i nieprzyjaznego lekarzom aparatu zarządzającego opieką zdrowotną, ale – co ważniejsze – i nadzieja na naprawę złego sposobu jej funkcjonowania dawały niespotykaną siłę i determinację działania. Dlatego też, widząc to, co dzieje się w moim samorządzie, z którym zawsze emocjonalnie się identyfikowałem, nie mogę i nie chcę siedzieć dalej cicho.
Z kilku stron dobiega znowu zgiełk, a czasami wręcz jazgot swarów i sporów o to, czy lekarze i lekarze stomatolodzy mają i czy powinni być nadal razem czy też osobno, czy zgodnie współdziałają, czy sobie przeszkadzają? Niby razem, nie oddzielnie, we wspólnym samorządzie, ale z oczekiwaniem pełnej autonomii i niezależności wewnątrz!? Jak to pogodzić? Z oddaniem należnego prawa delegowania 22 procent reprezentacji na wszystkich szczeblach, przynależnego udziału w budżecie, oddaniem rzeczywistego, a nie malowanego zarządu nad sprawami reprezentacji stomatologów itd.
Zauroczenie czy już odurzenie autonomią jako lekiem na całe zło? Wyboru reprezentacji o określonym parytecie dokonuje się na szczeblu rejonu, tam, gdzie zna się proponowanych kandydatów. Dalszego wyboru na etapie okręgowym i krajowym dokonuje się również pod takim kątem, aby oprócz parytetu uzyskać taki skład, który gwarantować będzie ciągłość funkcjonowania samorządu, ale i przydatność określonych osób do pracy zespołowej w dwuzawodowym samorządzie, w którym w wielu organach zachowanie parytetu nie jest do końca przestrzegane z uwagi na niewystarczającą liczbę kandydatów do pracy, głównie stomatologów.
Stan oczekiwania na „lecznicze” (w sensie rozwiązywania problemów) działanie samodzielności w jednym, wspólnym samorządzie, budzi nie tylko mój niepokój. Tym bardziej, że odbywa się to z użyciem różnej argumentacji, różnych prawd i półprawd, uciekając się nawet do manipulacji i zarzutów ocierających się niekiedy o naruszanie zasad Kodeksu Etyki Lekarskiej.
Niepokojące i przykre jest także to, że inicjatorami tych akcji są m.in. osoby od lat zaangażowane w działalność samorządową, z którymi wielokrotnie w przeszłości toczyliśmy wspólne batalie o zmiany w opiece stomatologicznej, ale też i rozmawialiśmy o niektórych pomysłach na różnie rozumianą większą samodzielność. Główna jednak działalność zawsze zmierzała do uzyskania merytorycznego wpływu na tworzenie nowego systemu ochrony zdrowia i lepszych warunków naszego funkcjonowania w zawodzie.
Zawsze robiliśmy to wspólnie, we wspólnym samorządzie. Ciągle atakowani piętrzącymi się problemami organizacyjnymi i niepewnością przyszłości, w zderzeniu z rozbudzanymi, nierealizowanymi obietnicami rządzących i własnymi aspiracjami, a jednocześnie przy dużej pasywności w szeroko rozumianym wspólnym działaniu, środowisko lekarskie zaczęło winą za niepowodzenia obarczać również swój samorząd. I tak nakładające się niezadowolenie społeczne z efektów polityki państwa, zniechęcające do poczynań wszelkiej władzy, przełożyło się również na niezadowolenie nawet ze swojej, izbowej, zdecydowanie bardziej przyjaznej, ale stawiającej wymogi narzucone przez obowiązujące i tworzone prawo.
W moim odczuciu wpływ na taki stan rzeczy, coraz bardziej kompromitujący dla całego naszego środowiska, mają głównie leżące u podstaw konfliktu urażone ambicje oraz gra różnych, sprzecznych interesów. Sprawiają one, że dla zdecydowanej większości koleżanek i kolegów stomatologów narastający poziom emocjonalny sporu i jego formy stają się zupełnie niezrozumiałe. Niektórzy jednak dali się w te rozgrywki wciągnąć.
Ten stan i powody małej nieraz skuteczności doskonale znali i znają koledzy kontestujący teraz działalność wspólnej izby lekarskiej. Dlatego niezrozumiałe i niesprawiedliwe w stosunku do wysiłku i starań bardzo wielu osób, jest przypisywanie niezadowalających efektów i błędów popełnionych w polityce zdrowotnej brakiem działania wspólnego samorządu lekarskiego, a w podtekście – brakiem istnienia niezależnego, zapewne skuteczniejszego samorządu stomatologicznego, wolnego od tłamszącej go przewagą liczebną i lekceważeniem lekarzy.
Niezadowolenie z braku efektów pracy i radykalizm postaw narastał wewnątrz samorządu, co zaczęło prowadzić mniej cierpliwe osoby do bardziej radykalnych, ale i irracjonalnych wniosków. Hasło „autonomia” zaczęto w pewnym momencie wykorzystywać do szerzenia złudnego przeświadczenia o większej skuteczności działania samorządu stomatologicznego, „uwolnionego” spod liczebnie przeważającej kurateli lekarzy we wspólnym samorządzie dwóch zawodów.
Zawodów pozostających liczebnie w proporcji 1:5. Z prostej arytmetyki tak by się mogło wydawać osobom nie mającym rozeznania w rzeczywistej sytuacji panującej w samorządzie. Delegatów wybierano i nadal wybiera się spośród tych, którzy zechcieli przyjść na wybory. Tym sposobem powstawała reprezentacja, nie zawsze reprezentatywna dla danego okręgu wyborczego, ale i też dla całego środowiska stomatologicznego.
Z mojego, raczej dobrego rozeznania problemu w ciągu trzech pierwszych kadencji, ale i w późniejszym okresie z kontaktów utrzymywanych z zaprzyjaźnionymi przedstawicielami wielu izb, w zdecydowanej większości współpraca obu zawodów przebiegała i przebiega nadal harmonijnie, z pełnym poszanowaniem odrębności zawodowej i pozostawianiem decyzji dotyczących spraw stomatologicznych stomatologom.
Jedynie w pojedynczych izbach (bez wnikania w szczegóły) dochodziło do problemów we właściwej komunikacji interpersonalnej i pewnych zakłóceń w podejmowaniu decyzji dotyczących spraw stomatologicznych, związanych najczęściej z osobistymi animozjami poszczególnych przedstawicieli lub też złym przygotowaniem merytorycznym problemów do rozwiązywania.
Często też grały rolę sprawy ambicjonalne lub prestiżowe, które wprowadzały zamieszanie i były powodem kiepskiej wzajemnej współpracy i braku przepływu informacji. Udawało się jednak dotąd problemy te rozwiązywać w sposób, który nie paraliżował działalności izbowej w zakresie dotyczącym stomatologii. Tego typu incydentalne przypadki nie dawały jednak powodu do sformułowania zarzutów o utrudnianiu czy uniemożliwianiu działalności samorządowej przedstawicielom lekarzy stomatologów na danym terenie, co teraz ma miejsce i formułowanych tak, jakby dotyczyły całego kraju.
Odnoszę nieodparte wrażenie, że powstaje pewne lobby kilkunastu, może kilkudziesięciu osób w kilku izbach, dążących do korporacyjnej autonomii zawodu, pragnących stworzenia tym sposobem instrumentów nacisku na władze (w szerokim tego słowa znaczeniu), w celu uzyskania korzystnych dla części środowiska (głównie pracodawców) rozwiązań formalnych i prawnych, które nie są tożsame z interesami ogółu lekarzy stomatologów, a w szczególności oczekiwaniami znacznej części lekarzy prowadzących małe indywidualne praktyki stomatologiczne, których interesów należy ze szczególną uwagą pilnować, ponieważ pracując w rozproszeniu, nie stanowią żadnej siły, z którą władza chciałaby, a przede wszystkim musiałaby się liczyć.
Skupmy się więc najpierw nad stworzeniem normalnych warunków pracy wszystkim lekarzom i lekarzom stomatologom, co jest obowiązkiem samorządu zawodowego. Wyważenie wspólnych i równorzędnych dla wszystkich lekarzy praw funkcjonowania jest historycznym obowiązkiem samorządu zawodowego. Trudno też w takiej sytuacji nie reagować na tak przewrotne i nieprawdziwe zarzuty, w których – przypomnę – zwolennicy autonomii próbują za błędne decyzje obciążać samorząd lekarski, „który nie dostrzegał lub też nie chciał dostrzec i nie przeciwstawiał się skutecznie, kiedy był czas, błędnym decyzjom polityków”.
To samo dotyczy zarzutów o „nieupominanie się o nakłady na stomatologię, o uznawanie dyplomów i obronę tytułu zawodowego, trybu kształcenia, ilości rezydentur, likwidacji opieki stomatologicznej nad dziećmi młodzieżą szkolną i degradacji zawodowej, której jesteśmy ofiarami”. Trudno uwierzyć, że tak mówią osoby, które poznały od podszewki realia, same biorąc udział w tych zmaganiach, które wtedy – zważywszy na efekty – przypominały raczej walkę z wiatrakami. Czy ambicje grupy osób chętnych do tworzenia i rządzenia autonomicznym, a więc de facto odrębnym samorządem, są do końca przemyślane i odpowiedzialne?
Ambicje „wodzowskie” i ambicjonalne rozgrywki nie mogą być wystarczającym powodem do aktualnie nakręcanej akcji, mającej na celu podział wewnątrz i w konsekwencji osłabienie samorządu zawodowego lekarzy i lekarzy stomatologów. Czy zamiast takich działań, nie należałoby skupić większej uwagi i zaangażowania w zintensyfikowanie oraz lepszą koordynację działalności poszczególnych komisji stomatologicznych okręgowych izb lekarskich?
Skupiając w poszczególnych izbach dostateczną liczbę osób z doświadczeniem organizacyjnym, dotąd zaangażowanych, ale i nowych, gotowych oddać jakiś nieokreślony, możliwy do poświęcenia swój czas i zaangażowanie w prace na rzecz samorządu, a de facto po to, aby mieć wpływ na formowanie również indywidualnych warunków funkcjonowania w swoim zawodzie. Skupiając się na poszukiwaniu nowych form współpracy i porozumiewania się, wzajemnego wspierania się lekarzy, w miejsce często niezdrowej, a czasami wręcz niszczącej rywalizacji w terenie, w najbliższym sąsiedztwie własnych miejsc pracy.
Czasy „harcerskiego zrywu”, niczego nie ujmując tej organizacji, minęły jednak bezpowrotnie, i należy wreszcie, po latach nie zawsze dobrych doświadczeń, zacząć wyciągać właściwe wnioski i działać w sposób systemowy, bardziej niż dotąd przemyślany i pozbawiony nadmiaru emocji, od których czasami aż kipi.
Nie ukrywajmy, że znaczna liczba członków naszego zawodu, ale i spora część środowiska lekarskiego, po 26 latach istnienia i pracy swojego samorządu nie dojrzała jeszcze korzyści z udziału w stanowieniu o sobie i swoich problemach. Jak wyglądałaby reprezentacja środowiska stomatologicznego, skoro każde kolejne wybory w coraz większej liczbie rejonów obejmujących w zdecydowanej większości lekarzy prywatnie praktykujących odbywały się w drugich, a w znacznej części w trzecich terminach, nie mówiąc już o tym, że w części nie odbyły się wcale.
Widać z tego, że koleżanki i koledzy nie znaleźli czasu lub nie uznali za potrzebne wybranie reprezentantów swoich interesów w samorządzie, mimo bardzo wielu problemów, jakie stwarza w naszym kraju prowadzenie własnej działalności zawodowej. Nie nauczyli się dotąd działać wspólnie. Pokazali, w jakim „poważaniu” mają swoich reprezentantów, tych, którzy mają zmagać się w ich imieniu o ich prawa. Pokazali również rządzącym, jak traktują swoje przedstawicielstwo.
Jak w takiej sytuacji miałby działać sprawny, formalnie wewnątrz wspólnego, własny, oddzielny samorząd?! Samorząd, który z postulowanym proporcjonalnym rozdziałem budżetu, i niektórymi zadaniami, musiałby w takiej sytuacji przyjąć również proporcjonalną obsadę personalną i rozdział wszystkich, nie tylko wybranych, zadań we wszystkich organach stomatologicznego, autonomicznego samorządu!?
Mierzmy siły na zamiary tak, aby nie szkodzić, a więc wytyczajmy sobie ambitne cele, aby zbudować organizacyjnie sprawną we wspólnej pracy ekipę, znajdźmy siły do stworzenia dobrej reprezentacji naszych interesów i do merytorycznego udziału w powstaniu sprawnego systemu ochrony zdrowia w interesie naszych pacjentów i każdego z nas. To, czy będzie wtedy lepszy wspólny, czy oddzielny samorząd zacznie się klarować samo. Nic teraz na siłę.
W niesprzyjającej rozwojowi całokształtu samorządności w kraju, działaniami zmierzającymi do wewnętrznych podziałów i niesnasek, doprowadzimy do dalszego osłabienia wspólnie zdecydowanie liczniejszego i sprawniejszego przedstawicielstwa zawodowego. W konsekwencji będzie zmierzało to do dalszego marginalizowania znaczenia merytorycznego udziału naszego środowiska zawodowego w pracach nad przeobrażeniami złego dotąd sposobu reformowania i funkcjonowania ochrony zdrowia i z pewnością nie będzie drogą do poprawy skuteczności działania samorządu lekarskiego, a raczej jego likwidacji w obecnym kształcie ustrojowym.
Czy tego chcemy!? Czy mamy wrócić do czasów, w których decyzje w sprawach merytorycznych, etycznych i deontologicznych, dotyczących lekarzy i działalności często stricte medycznej, podejmowali urzędnicy wydziałów zdrowia urzędów gminnych, powiatowych i wojewódzkich? Nie ukrywajmy, że takie są ambicje inicjatorów i taki – w konsekwencji realizowania postulowanego w pełni niezależnego autonomicznego samorządu – byłby efekt.
Jaki sens ma – poza chciejstwem wątpliwie dekoracyjnych tytułów i stanowisk – dopominanie się utworzenia w MZ stanowiska Naczelnego Dentysty Kraju, kiedy nie ma miejsca w istniejącym systemie dla Naczelnego Lekarza Kraju, a z wypracowywanymi, wyważonymi uwagami i opiniami samorządu lekarskiego przy podejmowaniu ważnych decyzji merytorycznych, dotyczących przemian w ochronie zdrowia i tworzeniu nowych regulacji prawnych, politycy i tak dotąd się niewiele liczyli.
Tak bardzo to demonstrując, że np. przesyłano do tzw. konsultacji społecznych projekty ustaw czy rozporządzeń z terminem odpowiedzi jedno- lub kilkudniowym, ale i takie, które docierały do samorządu już po terminie. Mało tego, ignorowali również doświadczenia i przestrogi, jakimi dzielono się z nimi z prac prowadzonych w sąsiednich krajach, w których wprowadzano przed nami zmiany systemowe w opiece zdrowotnej.
Najlepszym przykładem potężnych „wpadek” wynikających z lekceważącego traktowania wiedzy merytorycznej i praktycznych doświadczeń mogą być zmiany, jakie wprowadzono w naszym kraju w opiece stomatologicznej nad dziećmi i młodzieżą szkolną.
Komisja Stomatologiczna NRL wielokrotnie w swoich pracach i stanowiskach, przyjmowanych i prezentowanych następnie przez Naczelną Radę Lekarską, pod stosownymi adresami, podkreślała wagę zachowania, czy potem przywrócenia wielu wcześniejszych, sprawdzonych rozwiązań systemu opieki stomatologicznej, które wprowadzona reforma opieki zdrowotnej nieodpowiedzialnie zmiotła z powierzchni ziemi.
Zmiotła bezdyskusyjną wolą polityków. Polityków świadomych zagrożeń, które przyniosły podobne reformy w krajach Europy Środkowej, a w szczególności na terenach wschodnich landów po zjednoczeniu Niemiec. Przed możliwymi zagrożeniami towarzyszącymi przemianom systemowym przestrzegano członków sejmowej komisji zdrowia, w maju 1993 roku, prowadzących w Bonn rozmowy z politykami niemieckimi, zajmującymi się ochroną zdrowia i mających doświadczenia z wprowadzaniem reformy ubezpieczeń na terenach byłego NRD.
Wiedzę w ramach przygotowań do wprowadzania reformy opieki zdrowotnej w Polsce zdobywał również przebywający w tym samym czasie w Kolonii zespół członków NRL pod przewodnictwem Prezesa NIL prof. T. Chruściela. Zespół, w którego składzie było także 3 stomatologów, zdobywał wiedzę w lekarskich instytucjach samorządowych i ubezpieczeniowych Niemiec, wcześniej zapoznając się już z wprowadzonymi reformami ochrony zdrowia na Węgrzech, w Czechach i na Słowacji.
Wspólne spotkanie obu grup pokazało, że informacje uzyskane z różnych źródeł nie budziły wątpliwości co do pewnych zagrożeń. Ostrzegano nas m.in. przed konsekwencjami błędnych decyzji wprowadzonych w trakcie przemian systemowych ochrony zdrowia we wschodnich landach po zjednoczeniu Niemiec. Decyzji mających w konsekwencji dramatyczny wpływ m.in. na epidemiologię próchnicy wśród dzieci i młodzieży, pozbawionej w ich przemianach szkolnej opieki zdrowotnej.
Wydawało się, że ich negatywne doświadczenia były tak jednoznaczne w swoich wnioskach, że w likwidację stomatologicznej opieki szkolnej w naszej reformie trudno było uwierzyć. Podjęto decyzje na przekór ostrzeżeniom, praktycznie prawie we wszystkich punktach, w których wskazywano nam na popełnione u siebie błędy.
Przytaczam przykłady szkodzących wszystkim działań i decyzji politycznych rządzących po to, aby pokazać, że błędy w takich czy innych decyzjach dotyczących stomatologii nie powstały z zarzucanego braku zaangażowania wspólnego przedstawicielstwa lekarzy, ale z wyboru polityków rządzących państwem i zupełnego nieliczenia się z uwagami tych, których opinie –z merytorycznego punktu widzenia – mogły wnieść dużo cennych uwag.
Tego typu zarzuty i mijanie się z prawdą przez propagatorów rozdziału samorządów, jest świadomą manipulacją i praktyką niedopuszczalną, również z etycznego punktu widzenia. Tak więc rzeczywiście na naszych oczach uległ zniszczeniu system opieki stomatologicznej w szkołach z trudnego do wytłumaczenia wyboru polityków.
System, który w niektórych miejscach wymagał poprawy efektywności i zmiany sposobu funkcjonowania, ale którego brak spowodował teraz epidemiologiczną zapaść, jeżeli chodzi o zaawansowanie próchnicy i stanu zdrowia jamy ustnej dzieci i młodzieży, który będzie skutkował bardzo poważnym wpływem na poziom ogólnej kondycji zdrowotnej tego pokolenia w przyszłości.
Zdobytą wiedzę przedstawiciele NRL wielokrotnie wykorzystywali w roboczych kontaktach z politykami i przedstawicielami rządu, która jednak nie była w stanie przebić się przez brak całościowej koncepcji zmian systemowych w ochronie zdrowia wszystkich ekip rządzących w ciągu minionego ćwierćwiecza.
Nawoływanie do wydzielenia się stomatologów ze wspólnego działania całego świata lekarskiego argumentowane tym, że sami, bez ciążącego i utrudniającego rozwiązywanie wielu problemów stomatologicznych w ochronie zdrowia nadzoru lekarzy we wspólnym samorządzie, poradzimy sobie lepiej i sprawniej, jest zakłamywaniem rzeczywistości i stwarzaniem iluzji, która może tylko zaszkodzić nam wszystkim. Lekarzom i pacjentom, po raz kolejny.
Demonstracyjne pokazywanie niepokojów wewnątrz samorządu nie służy budowaniu jego siły, a słabszy głos świata lekarskiego wobec szykujących się nowych zmian w opiece zdrowotnej, cofających nas po raz kolejny w naszej historii po roku 1989, uderzy w całe społeczeństwo, marnotrawiąc wiele sił, środków, ale również i cierpliwości.
Zamiast koncentracji sił i środków dla pilnego wpływania i doglądania przebiegu i kierunku działań legislacyjnych oraz wynikających z tego konsekwencji dla naszego środowiska zawodowego, trwa dziwna – w związku z nakreśloną wyżej panującą sytuacją ogólną – racjonalnie trudna do wytłumaczenia „wojna na górze” o autonomię , w którą zaangażowała się – mam nadzieję w dobrej wierze – również niewielka część koleżanek i kolegów stomatologów.
W tym miejscu, chciałbym sobie pozwolić na pewną refleksję nad poruszaną, budzącą od lat kilkunastu spory tematyką, przytaczając kilka fragmentów z rozważań zaczerpniętych z niezwykłego wykładu które być może pozwolą trochę inaczej spojrzeć na podłoże problemu. Wykładu zatytułowanego „Lekarz nowoczesny. Szkic portretu psychosocjologicznego”, inaugurującego Nadzwyczajny XI Zjazd Lekarzy w 2012 roku, wygłoszonego przez prof. zw. dr. hab. Marka S. Szczepańskiego z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Śląskiego.
Profesor Szczepański zaproponował taki temat wykładu, nie chcąc traktować go jako pouczanie, ale rozmowę o postawach i cechach lekarza, o tym jak profil lekarza widzi i jakiego profilu socjolog oczekuje. Z takiego samego powodu, próbując zrozumieć źródło niepokojów, uznałem, że być może pomocne będzie w tym miejscu przytoczenie fragmentów wspomnianego wykładu również po to, aby próbować zrozumieć i być może wyciągnąć wnioski z tego, jaki wpływ na aktualny stan rozwijającego się problemu mogą mieć omawiane postawy i jakie potrzebne byłyby obecnemu samorządowi.
Prof. M. Szczepański wymienił dziesięć kluczowych cech, nazywając je cywilnym dekalogiem lekarza. Wśród nich wymienię kilka elementów składowych opisujących profil lekarza, w tym pewne – używając wywodzącego się ze starożytnej greckiej terminologii pojęcia-cnoty – mające wpływ na to, w jakim kierunku zmierzamy.
Pierwszą cnotą, najistotniejszą dla lekarza jest profesjonalizm, wiedza zawodowa, która wymaga całożyciowej edukacji, nie mającej wiekowego limitu. Merytorycznie dobre przygotowanie pozwala nam z łatwością poruszać się w problematyce, która dotyczy wykonywania naszego zawodu w najszerszym tego słowa znaczeniu.
Kolejną z cnót, bez przypisywania im jakiegoś porządku, które z psychosocjologicznego punktu widzenia są istotne dla zobrazowania portretu lekarza, są trzy postawy psychologiczne określane jako „potrzeba osiągania”, którą należy rozumieć jako stan umysłu, umeblowanie głowy, typ aspiracji, które pozwala na osiąganie sukcesu, albo – przeciwstawnie – prowadzi do klęski, porażki. Bez właściwego ustawienia potrzeb, aspiracji zawodowych i życiowych sukces nie nastąpi. Niewłaściwe umeblowanie głowy może prowadzić do złego ustawiania np. ważności rozwiązywania problemów i być przyczyną niepowodzeń.
Następnie prof. Szczepański wymienia postawę hubrystyczną, oznaczającą człowieka, który pragnie być dobrym w tym, co robi, dobrym w konkurencji z innymi, dobrym w pojęciu oznaczającym postępowanie etyczne, typu fair play. Jeżeli jednak nie towarzyszy tej postawie element kontrolny, deontologiczny, to taka postawa zamienia się w walkę z konkurencją określaną jako wyścig szczurów.
Kreśląc kolejną cnotę, opisującą oczekiwany psychosocjologiczny portret lekarza, prof. Szczepański wymienił postawę transgresyjną, oznaczającą umiejętność pozwalającą na wykraczanie, wychodzenie poza swoje ograniczenia. Każdy człowiek posiada swoje indywidualne zalety i wady w postaci skrzydeł i kul u nogi. Ważne jest, aby zdefiniować granice, szczególnie kul u nogi. Umiejętność wykraczania poza te ograniczenia jest, zdaniem profesora Szczepańskiego, zadaniem trudnym, ale lekarz powinien akty transgresji tam, gdzie jest to możliwe, nieustannie kultywować.
Powyższe kilka cech z cywilnego dekalogu lekarza przytoczyłem po to, aby móc stanąć jak przed lustrem i pozwolić przyjrzeć się… naszemu problemowi, być może z pewnego dystansu do niejednoznacznego tematu. Co jakiś czas absorbuje on naszą uwagę, chyba nadmiernie do wagi problemu, niosąc jednak potencjał poważnych konsekwencji, z których należałoby zdać sobie sprawę.
Skupmy więc najpierw uwagę i nasz wysiłek na zogniskowaniu całego środowiska lekarskiego wokół własnego samorządu. Zjednoczmy siły i środki oraz wszystkie umiejętności po to, aby razem, angażując w to również naszych pacjentów, całe społeczeństwo, wymóc na rządzących słowność i odwagę podjęcia kompleksowych prac nad przemyślaną strategią sukcesywnego budowania spójnego systemu opieki zdrowotnej z udziałem naszego merytorycznego wsparcia.
W przyszłości zapobiegnie to fundowaniu nam kolejnych, doraźnych, nieprzemyślanych lub populistycznych rozwiązań, nieprowadzących do zbudowania stabilnego systemu. Ten stan powoduje, że każda kolejna ekipa rządząca wyrzuca poprzednio wdrożone dużym kosztem fragmentaryczne rozwiązania do kosza, zaczynając tworzenie kolejnego, gorszego rozwiązania, przy postępującej degradacji stanu zdrowia społeczeństwa i poziomu opieki.
Marnotrawiąc przy tym ogromny wysiłek i doświadczenie wielkiej rzeszy ludzi, którzy brali udział w pracach przygotowawczych i wdrożeniowych i angażując kolejne siły i środki, które można byłoby spożytkować z dużo większym pożytkiem na inne potrzeby. Pomysł wyrzucania wszystkiego po poprzednikach, w imię działania dla lepszej przyszłości, gdyby miał być realizowany z taką gorliwością przez wiele poprzednich pokoleń „reformatorów”, spowodowałby to, że do dzisiaj mielibyśmy duże szanse tkwić nadal w czasach nieodległych od ery kamienia łupanego.
Kończąc, wydaje mi się, że warto porządnie zastanowić się nad działaniami, które nie służą nam samym i całemu środowisku lekarskiemu, a tym bardziej samorządowi, bez pracy którego, często niedostrzeganej dla niezorientowanego obserwatora, wielu z nas nie wyobraża sobie nawet tego, jak inaczej wyglądałoby teraz funkcjonowanie nas wszystkich.
Takie separatystyczne dążenia są trwonieniem i tak niewystarczających sił i środków, które należałoby w naszej sytuacji kumulować na sensowniejsze, bardziej efektywne działania. Przychodzi mi tutaj na myśl pewien spot reklamujący zalety oszczędności, którym przeciwstawia się lekkomyślną rozrzutność w postaci zakupu designerskiego, koniecznie niezbędnego wieszaka na banany. Potrzebny nam taki wieszak?
Wojciech Grabe
Lekarz stomatolog, członek ORL w Gdańsku i NRL, delegat na zjazdy okręgowe i krajowe w trzech kadencjach