5 lutego 2025

Seks i polityka

Edukacja zdrowotna będzie przedmiotem fakultatywnym – czytaj: nieobowiązkowym. Doświadczenie uczy, że uczniowie na przedmioty nieobowiązkowe nie chodzą. Wolą, cytując klasyka, haratać w gałę (tak było kiedyś) albo pograć w Minecrafta (jak niestety jest dziś).

Donald Tusk. Fot. KPRM

Oczywiście znajdą się tacy uczniowie, którzy się tym przedmiotem zainteresują – bo rodzice ich namówią albo pani wychowawczyni przekona argumentami nie do odrzucenia. Ale efektu szerokiej popularyzacji wiedzy i dobrych nawyków niestety nieobowiązkowy przedmiot szkolny nie przyniesie.

W podstawie programowej edukacji zdrowotnej znajdują się elementy, które nie budzą żadnych wątpliwości. To m.in. znaczenie profilaktyki, diety, sposoby zapobiegania chorobom cywilizacyjnym, wartość szczepień ochronnych, higiena i zdrowie psychiczne, a także promocja aktywności fizycznej.

Ta część bez wątpienia realizuje postulaty środowiska lekarskiego. Wprowadzenie ich do obowiązkowego programu nauczania już w najmłodszych rocznikach z całą pewnością przyczyniłoby się w przyszłości do skuteczniejszego przeciwdziałania otyłości, cukrzycy, schorzeniom sercowo-naczyniowym czy depresji – ze wszystkim korzystnymi skutkami społecznymi i ekonomicznymi.

Ale w tejże podstawie znalazły się również inne kwestie, opisane m.in. w działach zdrowie seksualne i dojrzewanie.

Nie wchodząc w dyskusję, czy rzeczywiście są one kontrowersyjne, trzeba zauważyć, że wzbudziły liczne protesty. Wystąpili przeciw takim zapisom nie tylko „działacze prawicowi”, ale również członek koalicji rządzącej wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz. Na początku dostał po głowie (bo MON wtrąca się w MEN), ale wkrótce w podobnym tonie wypowiedział się kandydat na prezydenta Rafał Trzaskowski i premier Donald Tusk. Decyzja zapadła. Wiadomo – wybory.

Minister edukacji Barbara Nowacka zapowiada, co prawda, że po roku przeprowadzona zostanie ewaluacja nowego przedmiotu i zapytani zostaną o niego uczniowie i nauczyciele (nie rodzice i nie politycy). To oczywiście zasłona dymna. Bo zawsze będą jakieś wybory, przed którymi nie warto robić ruchów zmniejszających szanse „swojego” kandydata. Ale z drugiej strony zostawia to otwarte drzwi do podjęcia tematu, gdy kampania prezydencka zakończy się po myśli obozu rządzącego.

I tak oto edukacja zdrowotna została złożona na ołtarzu polityki z powodu seksu. Ale zastanawia mnie jedno. Skoro zależy nam na zdrowiu, dlaczego nie zdecydować się na płytki ukłon w stronę protestujących, cofnąć się o krok i nieco zmienić podstawę programową? Usunąć bądź złagodzić najbardziej kontrowersyjne zapisy, pozostawiając to, co naprawdę dla edukacji zdrowotnej najważniejsze? Inaczej pozostaje przekonanie, że w trójkącie: seks, polityka i zdrowie, to właśnie zdrowie zostało pominięte.

Piotr Kościelniak, redaktor naczelny „Gazety Lekarskiej”