Tropiki w opałach?
W ostatnim czasie zaszły pozytywne zmiany systemowe w zakresie rozwoju medycyny morskiej i tropikalnej. Jednocześnie otrzymujemy sygnały, że podejmowane są działania, które mogą zahamować ten trend. Czy jesteśmy i będziemy przygotowani na walkę z chorobami tropikalnymi?
Foto: imageworld.pl
Dziedzina medycyny morskiej i tropikalnej przez wiele lat funkcjonowała samodzielnie, aż do 1999 r., kiedy to włączono ją, podobnie jak medycynę lotniczą i kolejową, w struktury nowo utworzonej medycyny transportu. Z perspektywy czasu okazało się jednak, że zamysł połączenia tych wszystkich specjalności nie powiódł się ze względu na duże różnice programowe. Zaczęto więc podejmować próby ponownego ich oddzielenia.
Nowe możliwości, stare problemy
Po kilku latach starań pojawiło się zielone światło dla dalszego rozwoju medycyny morskiej i tropikalnej jako odrębnie działającej specjalności. W 2013 r. weszło w życie rozporządzenie, dzięki któremu udało się w końcu oddzielić medycynę lotniczą od morskiej i tropikalnej, a medycynę kolejową wchłonęła medycyna pracy. Dodatkowo udało się stworzyć, z inicjatywy m.in. Instytutu Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni i Głównego Inspektoratu Sanitarnego, Krajową Sieć Certyfikowanych Centrów Medycyny Podróży, w których są udzielane profesjonalne porady wybierającym się w rejony potencjalnie zagrożone lub z nich powracających.
Mogą je prowadzić lekarze różnych specjalności, po odbyciu odpowiedniego cyklu szkoleń. Od października br. wchodzą też nowe, modułowe programy specjalizacyjne, w których zakłada się możliwość zrobienia specjalizacji z tej dziedziny medycyny (okres trwania – dwa lata, po wcześniejszym zaliczeniu trzyletniego modułu z zakresu interny). – Wydawałoby się, że wszystko idzie w dobrym kierunku, ale istotnym problem na chwilę obecną jest brak wystarczającej liczby specjalistów. Powstała luka pokoleniowa i potrzeba czasu, aby ją wypełnić – mówi dr Wacław Leszek Nahorski, konsultant krajowy w dziedzinie medycyny morskiej i tropikalnej.
Już teraz zapotrzebowanie na lekarzy zajmujących się medycyną tropikalną jest spore i będzie wzrastać, bo coraz więcej Polaków wyjeżdża okresowo do krajów, gdzie występują choroby tropikalne, zarówno w celach biznesowych, jak i turystycznych, a z drugiej strony coraz więcej cudzoziemców odwiedza Polskę. – Same Centra Medycyny Podróży nie wystarczą. Potrzebujemy specjalistów z medycyny morskiej i tropikalnej. Aby jakoś temu zaradzić, warto stworzyć krótką ścieżkę specjalizacyjną. Byłaby to ciekawa propozycja między innymi dla lekarzy medycyny pracy, specjalistów chorób zakaźnych czy rodzinnych. Pracujemy nad tym i liczę, że uda się osiągnąć konsensus w tej sprawie – wyjaśnia Wacław Leszek Nahorski.
Lokalne bariery
Tymczasem lekarzy z tą specjalnością jest mało, a na dodatek w Polsce działa obecnie tylko kilka ośrodków referencyjnych w zakresie medycyny tropikalnej (Gdynia, Warszawa, Poznań). – To za mało. Są plany utworzenia podobnych placówek w Szczecinie, Białymstoku, Lublinie, Wrocławiu i Krakowie, ale jest to trudne, bo brakuje pieniędzy. Jesteśmy dziedziną niszową, a generujemy duże koszty, z uwagi na drogie procedury diagnostyczne, które są niedoszacowane przez NFZ. O braku przychylności do takich inicjatyw świadczy choćby fakt, że na całą Polskę tylko jedno województwo zdecydowało się aktualnie na powołanie konsultanta z medycyny morskiej i tropikalnej – uważa Wacław Nahorski.
Nawet te ośrodki referencyjne, które istnieją, muszą walczyć o przetrwanie. – Niedawno zlikwidowano samodzielną działalność Kliniki Chorób Tropikalnych i Odzwierzęcych, która istniała na bazie IX Oddziału Wojewódzkiego Szpitala Zakaźnego w Warszawie i pozostawiono ją tylko w strukturach WUM. Z kolei władze Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego planują przeniesienie poszczególnych jednostek Uniwersyteckiego Centrum Medycyny Morskiej i Tropikalnej z Gdyni do Gdańska, z tym że oddziały kliniczne gdzie indziej niż zakłady teoretyczne IMMiT, a przychodnia ma zostać w Gdyni. Obecnie działamy w ramach jednego kompleksu i możemy szybko pomóc pacjentom. Gdyby doszło do przeprowadzki, pacjent musiałby najpierw jechać do Gdyni po wstępną diagnozę, a na hospitalizację do Gdańska. Trudno też sobie wyobrazić efektywną pracę zakładów teoretycznych w takich warunkach – alarmuje Agnieszka Wroczyńska, lekarz pracujący w IMMiT w Gdyni. O przyszłości Centrum Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni zdecyduje jej właściciel, czyli Gdański Uniwersytet Medyczny.
Z wypowiedzi władz tej uczelni publikowanych w mediach lokalnych wynika, że chcą przeprowadzki ze względów ekonomicznych oraz lokalizacyjnych, argumentując, że studenci GUM nie będą musieli jechać na zajęcia do Gdyni. – To jest myślenie krótkowzroczne, w dłuższej perspektywie rozwiązanie to może być wybitnie niekorzystne dla całej polskiej medycyny morskiej i tropikalnej, bazującej na wieloletnim doświadczeniu i odpowiednim zapleczu diagnostyczno-leczniczym naszej jednostki – uważa Agnieszka Wroczyńska.
Pamiętać o zagrożeniu
Okazuje się także, że nie zawsze udaje się na czas pomoc pacjentom cierpiącym na choroby tropikalne, bo nie są odpowiednio zabezpieczeni przed wyjazdem oraz zostają zbyt późno zdiagnozowani. – Zawodzi zarówno profilaktyka, jak i rozpoznanie. Tylko około 10-20 proc. podróżujących do tropików z Polski stosuje właściwie środki profilaktyki przed wyjazdem. Według naszych badań co dwudziesty Polak chorujący na malarię po podróży umiera, podczas gdy wskaźnik ten w krajach europejskich nie powinien przekraczać 1 proc. Niestety wielu lekarzy nie jest wyczulonych na problem chorób tropikalnych, a tu o uratowaniu człowieka decyduje czas. Trzeba mieć w pamięci, że jeśli zgłasza się pacjent z gorączką, który w ciągu ostatnich miesięcy był w tropikach, to powinno się go skierować do najbliższego szpitala zakaźnego – ocenia Agnieszka Wroczyńska.
– Oczywiście gorączka to nie wszystko. Istnieje wiele chorób z tropików wywołujących np. problemy skórne. Kiedyś zgłosił się do nas pacjent, u którego przez około pięć miesięcy leczono nieskutecznie owrzodzenie podudzia, podczas gdy dopiero właściwe rozpoznanie leiszmaniozy skórnej pozwoliło na efektywną terapię. Jednak, żeby łączyć odpowiednie fakty, trzeba posiadać wiedzę na temat chorób tropikalnych – mówi Agnieszka Wroczyńska. Ten temat ten powinien być poruszany już na etapie kształcenia przeddyplomowego. – Niepokojące w tym wszystkim wydają się dochodzące do nas informacje, że władze Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego planują wycofać medycynę tropikalną z programu nauczania dla studentów Wydziału Lekarskiego – dodaje Agnieszka Wroczyńska.
Choroby tropikalne to rzadkość, ale jak się przydarzą, to stwarzają olbrzymie niebezpieczeństwo, nie tylko dla chorującego, ale też ogółu społeczeństwa. Polacy, podążając za trendem światowym, są coraz bardziej mobilni, także coraz więcej osób odwiedza nasz kraj. Malaria, denga i inne zagrożenia Polski nie omijają i dobrze by było mieć pewność, że jesteśmy bezpieczni.
Lidia Sulikowska
Artykuł ukazał się w „Gazecie Lekarskiej” nr 8/9 2014