Uraz, ból, strach przed nieznanym
Aptekarz, który nie dał bez recepty „trzydniowego antybiotyku pomagającego na wszystko, w tym na migrenę” albo „tramadolu na ból stopy po upadku z drabiny”, nie zasługuje na hejt nawet najbardziej obolałego pacjenta.
Dzień lub wieczór. Rzadziej lato, częściej zima. „Wszedł raz do mej apteki pacjent z miną obolałą” – jak mawiała „młoda lekarka na rubieży”. Przeważnie mężczyzna. Raczej niezbyt młody. Oczekuje jakichś tabletek przeciwbólowych, byle silnych.
Po pierwszych próbach zorientowania się w temacie wychodzi szydło z worka. Uraz, czasem poważny. Prace domowe lub w miejscu zatrudnienia. Drobny wypadek; przecież prawdziwy mężczyzna nie przyzna się do błędu, a tym bardziej do cierpienia.
Chwila rozmowy, jeśli pacjent 1. ma czas, 2. chce. Z tym drugim zawsze gorzej… Nawiązujemy krótką relację. Od słowa do słowa poznaję historię upadku ciała obcego na nogę lub ciała na beton. Albo coś zbliżonego.
Podobno większość wypadków zdarza się w domu lub w jego pobliżu. Po ponad 35 latach pracy w aptece w żaden sposób nie zakwestionuję tego twierdzenia. Potem nadchodzi ciężki kawałek chleba. Ból bólem, ale wypadałoby znaleźć jego przyczyny. Jako farmaceuta mam ograniczone możliwości. Na dodatek jestem pomiędzy młotem a kowadłem.
Podając choćby najsilniejszy lek przeciwbólowy, ale nie znajdując w sobie odpowiedniej dawki empatii, wychodzę na bezdusznego sprzedawcę tabletek. Z kolei odsyłając – lege artis! – chorego do lekarza, w jego oczach staję się mało kompetentny lub, co gorsza, zachowawczy. A przecież chcę jak najlepiej!
Mam jeszcze jeden problem, który pozornie jest mniej istotny, na dodatek odwleczony w czasie. Otóż pacjent odesłany do lekarza przekaże mu swój punkt widzenia. Ból raczej nie nastroi go pozytywnie. Winny będzie cały świat, z farmaceutą na czele.
O godz. 3 nad ranem z soboty na niedzielę lekarzowi na SOR nie będzie się chciało analizować, czy pacjent mówi prawdę. Jednakże nie tylko dla mnie dalsza poprawna współpraca z lekarzami jest ważna i nic tego nie zmieni. Ma to kluczowe znaczenie zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, gdzie nie sposób być anonimowym.
W każdym razie tabletki podane, ale co dalej? Dalej jest droga przez mękę. Tłumaczenie o konieczności wykonania RTG. Obronna reakcja pacjenta, że brakuje czasu, kłopot z dostaniem się do lekarza rodzinnego, skierowanie, kolejka do prześwietlenia, czekanie na opis, itp. Ja to wszystko znam i rozumiem. Nawet z autopsji, gdy grywałem w siatkówkę i pechowo, choć w siatkarskim stylu, skręciłem nogę w kostce.
Kwestia namówienia pacjenta na poprawną kolejność działań urasta do rangi wagi państwowej. Czasem trzeba jak dziecku wytłumaczyć, gdzie w miejscowym szpitalu jest wejście prowadzące do działu diagnostyki obrazowej, do której godziny jest czynny, co należy zabrać z sobą, a czego raczej niekoniecznie. Wspomnieć o zagrożeniach wynikających z niezdiagnozowanych złamań.
A to wszystko przekazać z pozycji jednego z wielu farmaceutów, których – nie tylko w moim mieście – wiele osób traktuje li tylko jak sprzedawców tabletek „na głowy bolenie”, itd. Dlaczego tak od lat się dzieje i dlaczego mam/y w tym raczej niewielki udział, to temat na zupełnie inne rozważania.
I lekarze, i farmaceuci mają swoją pracę do wykonania. Lata doświadczeń zawodowych powodują, że lepiej rozumiemy niektóre sytuacje życiowe. Niemniej szara rzeczywistość, w tym nadmiar czynności biurokratycznych, do których zmuszają nas nieżyciowe przepisy, skutecznie niszczy w nas chęć do wysłuchiwania drugiego człowieka.
Czasem bardziej, czasem mniej. Jednak każdy z nas stara się pomagać chorym. To nie wyświechtany truizm, tylko stwierdzenie faktu. Dlatego jeśli trafi do Państwa pacjent sfrustrowany chorobą oraz zagubiony w systemie ochrony zdrowia, w tym mający pretensje do bezdusznego aptekarza, proszę o odpowiednie filtrowanie informacji.
Aptekarz/farmaceuta, który nie dał bez recepty „trzydniowego antybiotyku pomagającego na wszystko, w tym migrenę” albo „tramadolu na ból stopy po upadku z drabiny”, nie zasługuje na hejt nawet najbardziej obolałego pacjenta. Za to przyda mu się wyważony komentarz autorytetu, którym nie tylko w tym momencie jest dla niego niezależnie myślący lekarz.
Mariusz Politowicz, członek Naczelnej Rady Aptekarskiej