Wakacyjna medycyna ratunkowa według Artura Andrusa
Każdy wakacyjny pobyt zaczyna się tradycyjnie od losowania. Bo jest tak: przyjeżdżamy większą grupą – rodziny, pary, znajomi, przyjaciele. Wynajmujemy wspólny dom, kilka domków albo apartamenty. Miejsca są dla wszystkich, ale różne.
Foto: pixabay.com
Duże łóżka małżeńskie albo pojedyncze oddzielne, łazienka na górze albo na dole, z szafą albo bez, z widokiem na jezioro albo na altankę śmietnikową. Przez parę lat zaczynało się od trwających kilka godzin kurtuazyjnych przepychanek:
– Weźcie sobie ten pokój, będzie wam wygodniej…
Ale okazało się, że każdy ma inne pojęcie „wygodniej” i logistycznie zawsze coś nie pasowało:
– Dym papierosowy z ich balkonu leci prosto do naszej łazienki.
Albo:
– Jurek chrapie prosto do kominka i na górze spać się nie da.
Doszliśmy zatem do wniosku, że poza sytuacjami bezspornymi („Dzieci jak najdalej!”), będziemy losować. W ten sposób mamy wakacyjną zabawę i nikt nie może mieć do nikogo pretensji. Tak myślałem. Przechodząc krótko po losowaniu obok pokoju Błażeja i Marty, usłyszałem rozgoryczony kobiecy głos:
– Ty nawet monetą rzucić nie potrafisz!
Urlopy spędzane tradycyjnie w dużej grupie spowodowały też odkrycie nowego zjawiska: wakacyjna medycyna ratunkowa. Wiem, że taka dziedzina medycyny już wcześniej istniała – może bez podziału na wakacyjną i niewakacyjną – ale dla nas to pojęcie zupełnie coś innego znaczy. Kiedy ma się już dosyć wrzeszczących dzieci, kumpli opowiadających każdego roku te same dowcipy, narzekających małżonków czy partnerów („Ty nawet makaronu kupić nie potrafisz!”), można się odwołać do medycyny ratunkowej. Bierze się samochód i znika na parę godzin. A jeśli zadzwoni telefon komórkowy i padnie pytanie:
– Gdzie jesteś?!
mówimy:
– W przychodni. Ciśnienie pojechałem sobie sprawdzić.
Odpowiedź powinna być poprzedzona wcześniejszym przygotowaniem wywiadowczym, bo nagle można usłyszeć:
– Przecież Ewa ma ciśnieniomierz. Ty nawet kłamać nie potrafisz!
Dlatego zawsze należy mieć przygotowany rozbudowany zestaw odpowiedzi z zakresu wakacyjnej medycyny ratunkowej. Na przykład: 1. W aptece. Tabletki mi się skończyły. 2. Chciałem sprawdzić, jakie tutaj są kolejki do laryngologa, bo może bym się na wszelki wypadek zarejestrował na wakacje za dwa lata. 3. W radiu mówili, że w szpitalu powiatowym jest promocyjna akcja wakacyjna „Sierpień bez cierpień – znieczulenie gratis”. Byłem sprawdzić, czy nie mam czegoś do wycięcia. 4. Opatrunek byłem zmienić.
Oczywiście trzeba się nastawić na ataki ze strony tych, którzy zostali w wypoczynkowym hałasie i chaosie, podczas gdy my, w najbliższej galerii handlowej, korzystaliśmy z dobrodziejstw medycyny ratunkowej. Może się zdarzyć, że na informację o opatrunku, Marta zareaguje stwierdzeniem:
– A co ci się stało? Pokaż.
Wtedy odpowiadamy w sposób, który uniemożliwi dalsze dociekania, a jednocześnie może być uznany za (nawet słaby) żart wakacyjny:
– Taki drobiazg urologiczno-wenerologiczny.
Każdy wakacyjny pobyt kończy się tradycyjnie losowaniem. Rzeczy, na które wszyscy się zrzucili („Bo przecież każdy korzysta”), a teraz nie wiadomo, co z nimi zrobić. O ile jeszcze talia kart („Tanich nie było”) i głośnik bezprzewodowy („Czterysta złotych, ale muzykę będzie słychać we wszystkich trzech domkach”) wzbudzały pewne zainteresowanie, o tyle klamry do wieszania prania, garnek („Taki, żeby nie gotować w kilku, tylko w jednym od razu dla dwunastu osób”) i pojemniki na przyprawy („Ładnych nie było”) – już nie bardzo. A na koniec zagadka: co usłyszał Błażej po wylosowaniu dmuchanego ośmioosobowego tęczowego jednorożca?
Artur Andrus
Satyryk