Wycinek chaosu
Epikryza lekarskiej dokumentacji jest retrospekcją choroby: podsumowuje przeszłość, opisuje dokonania i sugeruje postępowanie, kończy pobyt pacjenta zaleceniami na przyszłość.
Dobrze przygotowana finałowa analiza jest najlepszym prezentem, jaki chory dostaje na drogę poza szpitalem. Często ostatni wpis staje się pierwszym krokiem na polu dalszej walki o podopiecznego, jaki robi lekarz podstawowej opieki zdrowotnej, specjalista w ambulatorium lub dyżurny kolega z sąsiedniego oddziału. Dzięki temu historia może toczyć się dalej, bez odkrywania wszystkiego od nowa.
Dzieje Narodowego Programu Szczepień nie są zamykane epikryzami. Zamiast komunikatów o wykonanej rzetelnie pracy organizacyjnej, mamy preambuły konferencji prasowych, z których hasła odnotowywane są w rozporządzeniach kilkanaście godzin później, stawiając odpowiedzialne za wykonanie szeregu czynności punkty szczepień w „martwym polu” niewiedzy, albo co gorsza wiedzy li tylko medialnej.
Propagandowa machina rządu wyprzedza obowiązujące prawo, obwieszcza zapisy i wielkie przyspieszenia bez jakiejkolwiek komunikacji z wykonawcami. Oferty wystawiane są na aukcji: kto szybszy, ten lepszy albo swój. Akceptacja propozycji Agencji nie może przekroczyć doby. Niejasności wymagają interpretacji podczas kilku, a nawet kilkunastu przełączeń z konsultantami. Wypowiedź z ministerialnego webinarium może być podważona mejlem, wobec którego nie można zgłosić sprzeciwu.
System aplikacji ustala reguły gry – nie raz, nie dwa, wbrew logice. Szkolenia to ciąg zdziwień i potknięć. Nikt, jak dotąd, nie przedstawił kompleksowego planu od A do Z.
Szczepienia przeciw COVID-19 są wciąż ogłaszanym stanem wojennym. Trwa masowe wypełnianie terminów (w narodowej nowomowie nazwanych „slotami”), presja ich zmian na zewnętrzne żądanie przesunięć roczników, cicha likwidacja grup, podgrzewanie atmosfery wokół różnych szczepionek i pracowników wymiaru sprawiedliwości. Zamieszanie decyzyjne wymaga specjalnie zatrudnianych koordynatorów, włączenia dodatkowych linii telefonicznych i punktów rejestracji, indywidualnego tłumaczenia, dlaczego Astra Zeneca, a nie Pfizer, osobistego zawiadamiania urealniającego termin i godzinę ustawionych przez sztuczną inteligencję z centrali.
Nieskończona liczba kliknięć podczas przyjęcia pacjenta męczy żmudnym zatwierdzeniem: skierowania, badania, realizacji i wyznaczaniem drugich dawek. Wokół piętrzą się stosy notatek, ankiet, zeszytów z zapisanymi na zapas pacjentami, a nuż minister rzuci przez telewizor nową dostawą towaru. W hałasie drukowania potwierdzeń z wykonanych wakcynacji, będących pamiątkowymi pseudodokumentami z wykropkowanym nazwiskiem, pada ostatnie pytanie „szczęśliwca”, myślącego wyłącznie o zdjęciu maseczki spadającej z nosa: „Kiedy to się skończy?”. „Nigdy” – odpowiadam, tępo patrząc w ekran. „Nigdy” – to nie jest dobry wyraz na zakończenie wizyty…
Epikryza programów informacyjnych nie pozwala na optymistyczne objęcie opieki nad chorym. Medialny szum ogłupia i wpycha w depresję… z jednym „ale”. Dla wielu ludzi wokół nas to tylko pół prawdy. W drugiej części podsumowania opisani powinni być rodacy bez trosk, piękni, wypoczęci, nastawieni „anty”, odważni, sceptyczni, narciarze łaknący pełni życia i wylegujący się ze smutkiem na plażach Zanzibaru. Dualizm dopełniają zadowoleni z primaaprilisowych walk politycy, ogrzewający się sukcesami i porażkami w zależności od partyjnych barw. Ale o nich felietonu dzisiaj nie będzie…
Jarosław Wanecki, pediatra, felietonista