Wydmuszka
Zbliża się Wielkanoc. Kwarantanna Wielkiego Postu jest dobrym czasem na refleksję lub choćby terapię zajęciową – porządkowanie spraw, rzeczy i zakurzonych kątów. Przez umyte okna i przetarte szkła okularów, jeśli się naprawdę chce, można zobaczyć inną perspektywę. Słuchać. Angażować. Działać.

Wróciłem z drogi krzyżowej samorządu lekarskiego. Zaledwie kilka stacji, które krok za krokiem, a może nawet gwóźdź za gwoździem, jeszcze bardziej osłabiło moją wiarę w nadrzędną moc dialogu i wartość pojednania. Co w zamian?
Polaryzacja słów. Wygłuszone ściany. Konferansjer w kolorowej muszce. Zapowiedź konsekwencji prawnych. Monologi równoległe. Żenada klakierów. Brak odpowiedzi na pytania. Mylenie tropów i zamiast szczerej kłótni oraz propozycji zawieszenia broni – podbijanie bębenka. Prokurator zamiast mediacji, negocjacji i protokołu rozbieżności. Głosowanie wbrew i przeciwko. Show. „Zemsta, zemsta na wroga, z Bogiem – i choćby mimo Boga”. Żadnych rąk wyciągniętych do zgody. I tylko pustka w głowie w powrotnej drodze do domu.
Wróciłem z warszawskiej dyskusji okrągłego stołu i próbuję zebrać słowa, które tam usłyszałem. Prezes Krzysztof Madej w swoim doskonałym przemówieniu, powiedziałbym nawet exposé, godnym funkcji sprawowanej przez osiem lat, nakreślił ramy kryzysu polskich izb lekarskich. Wielopoziomowe pęknięcie intelektualne, etyczne, strukturalne i prawne. Diagnoza totalna. Różnice zdań, które nie prowadzą do wypracowania konsensusów, ale do destabilizacji. Rozmowa kontrolowana. Stan wojny. Wzajemne oskarżenie o nieskuteczność i brak programów.
W czasie przemówienia Krzysztofa Madeja usłyszałem za plecami komentarz jednego z członków obecnej Naczelnej Rady Lekarskiej, dyskredytującego jakiekolwiek dokonania drugiej i trzeciej kadencji. Ignorancja nie przystoi profesorowi medycyny, podobnie jak tchórzostwo generałowi i śmieszność politykowi obozu władzy. Warto zatem przypomnieć, że w latach 1993-2001 polskie ustawodawstwo budowane było od podstaw, a jego podwaliny w zakresie ochrony zdrowia miały zawsze parafę z krytycznymi poprawkami Naczelnej Izby Lekarskiej. Madej spędził setki godzin podczas obrad sejmowych komisji, wybudował siedzibę przy Sobieskiego 110, patronował wielkim protestom, a w międzyczasie narysował logo NIL z kolumnami, o które podobno toczy się ten zacięty spór.
Wróciłem myślami do wszystkich lat nieważnych, poddawanych analizie historycznej, ale w żadnej mierze, jak widać, niebranych pod uwagę w obecnej batalii. Perspektywa, że nigdy wcześniej nikt i nic, szybko okazała się fałszywa. Paweł Barucha, Magda Wiśniewska i Artur Drobniak zauważyli linię ciągłości – sztafetę pokoleń, Komisję Młodych Lekarzy, prapoczątki no fault i kształcenia online, przekazywanie pałeczki doświadczeń, dokończanie spraw rozpoczętych przez Konstantego Radziwiłła, Macieja Hamankiewicza i Andrzeja Matyję, a nawet, o zgrozo, Andrzeja Cisłę. Nie wszyscy ten krok ku przeszłości dostrzegli, ale lukier na chwilę skruszał i mniej bolały zęby.
Jak czytać diagnozę Krzysztofa Madeja, że osiowym tematem samorządu lekarskiego stała się walka o władzę? W imię jakich wartości i jakich celów? Zadaniem izb lekarskich nie jest pajacowanie z lajkami. Trampolina NIL-u wszystkich, którzy chcieli być wielkimi politykami, wyrzucała w kosmos złej sławy wśród koleżanek i kolegów. Poznali bezwstydne lizusostwo, gdy mieli w dłoni berło, i odwrócenie twarzy, gdy atrybuty władzy wypadły im z rąk.
Po co nam odśrodkowa rysa, która dyskredytuje środowisko w oczach opinii publicznej, pozwala na wylewanie pomyj i umniejszanie godności stanu lekarskiego? Czemu służą personalne oskarżanie bez wykorzystania ścieżek kontroli wewnętrznej, w tym powołanej do tego Naczelnej Komisji Rewizyjnej i Komisji Etyki? Dlaczego ulubionym sportem w igrzyskach lekarzy i lekarzy dentystów stały się wzajemne doniesienia do Naczelnego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej? Po co ta gra w kotka i myszkę? Kto się boi Virginii Woolf? Kto się boi demokracji? Dlaczego nie ma kroku naprzód?
Część napotkanych osób pytała o rozwiązania na przyszłość, o nowy sposób głosowania elektronicznego w wyborach X kadencji, o konsekwencje, a nawet odwet, któremu się bezwzględnie sprzeciwiam. Większość jednak nic nie wiedziała, nie czytała, nie interesowała się i nie miała zdania. Pomalowaliśmy wydmuszkę. Kto samorządowi teraz zaufa? Czy to jest nasze wielkanocne wotum?
Jarosław Wanecki
Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 4/2025