Zawiedzione nadzieje: fundusze UE dla ochrony zdrowia
Balonik związany z funduszami unijnymi napompowano do granic możliwości, dlatego musiał w końcu pęknąć. Szkoda, że z wielkim hukiem i że nie ominęło to ochrony zdrowia.

Polska jest członkiem Unii Europejskiej od ponad 21 lat, a wciąż wiemy o niej mało. Niski poziom wiedzy dotyczy zwłaszcza unijnych finansów – dochodów i wydatków. Dotyczy to także funduszy unijnych.
Mitów i półprawd w tej dziedzinie nie brakuje. Wystarczy włączyć telewizor w „gorącym” politycznie okresie: z ekranu spływają wówczas zapewnienia o „miliardach euro z Brukseli”. Tablice z napisem „projekt współfinansowany ze środków UE” – nie tylko w szpitalach – widział chyba każdy. Pytanie brzmi: co naprawdę się za tym kryje?
To nie prezenty
Środki w budżecie UE pochodzą przede wszystkim ze składek państw członkowskich, także tej wpłacanej przez Polskę. Wśród głównych źródeł jego finansowania jest też wkład państw członkowskich oparty na dochodzie narodowym brutto, cła nakładane na towary importowane spoza Unii, niewielki odsetek podatku VAT pobieranego przez kraje członkowskie i od kilku lat składka wyliczana na podstawie ilości odpadów opakowaniowych z tworzyw sztucznych, które nie są poddawane recyklingowi.
Ale główne źródło stanowią składki poszczególnych państw i zapewne nieprędko to się zmieni. Piszę o tym dlatego, że niektóre osoby są święcie przekonane, że fundusze dzielone w Brukseli to los na loterii, darmowa manna z nieba lub prezent od płatników netto unijnego budżetu.
Premierzy Donald Tusk i Mateusz Morawiecki wielokrotnie chwalili się Krajowym Planem Odbudowy i Zwiększania Odporności, jednocześnie unikając tłumaczenia opinii publicznej, że bezzwrotny charakter ma tylko część środków. Większość stanowi wspólny dług zaciągany przez Komisję Europejską w imieniu krajów członkowskich Unii, który Polska musi zwrócić do 2058 r. Wprawdzie pożyczki są nisko oprocentowane, ale trzeba je spłacać.
Zdrowie na marginesie
Odpowiedź na pytanie, jak Polska powinna wykorzystywać fundusze europejskie, jest zawarta w uzgodnionej z KE umowie partnerstwa na lata 2021-2027, która określa cele i zakres interwencji oraz wskazuje instytucje odpowiedzialne za zarządzanie funduszami, programy i ich finansowanie. Mało osób przegląda takie dokumenty, choćby pobieżnie, a to błąd, bo gdyby ich znajomość była większa, trudniej byłoby uwierzyć w półprawdy.
Pierwszy z brzegu przykład: ochrona zdrowia nie jest priorytetem w zakresie wydatkowania funduszy europejskich, choć słuchając licznych wystąpień m.in. poprzedniej minister zdrowia Izabeli Leszczyny, można było odnieść wrażenie, że jest dokładnie na odwrót, a w ramach KPO najwięcej zyskają szpitale. I niektórzy, jak się wydaje, naprawdę w to uwierzyli.
Prawda jest inna: punktem wyjścia są potrzeby i wyzwania dotyczące rozwoju społeczno-gospodarczego w kontekście zmian związanych z demografią, klimatem, cyfryzacją i rozwojem nowych technologii, które nie szkodzą środowisku naturalnemu. Tak jest to ujęte w umowie partnerstwa. I właśnie w tym szeroko zakreślonym kontekście osadzone są kwestie związane ze zdrowiem obywateli państw członkowskich UE.
W obszarze ochrony zdrowia celem jest zwiększenie liczby personelu medycznego i podniesienie jego kwalifikacji, poprawa jakości świadczonych usług zdrowotnych, ułatwianie dostępności do nowoczesnych usług tego typu, wspieranie deinstytucjonalizacji oraz modernizacja infrastruktury medycznej.
Dlaczego właśnie te kwestie są zawarte w umowie partnerstwa, a nie coś zupełnie innego? Bo, mówiąc najprościej, wynika to z potrzeb i wyzwań zidentyfikowanych przez rozmaitych decydentów i ekspertów w dokumentach strategicznych o charakterze międzynarodowym, a w każdym razie tak jest to oficjalnie uzasadniane.
Lody zamiast ultrasonografu
Za sprawą KPO tegoroczny sierpień nie był sezonem ogórkowym, ponieważ wylała się ogromna fala społecznego oburzenia i kpin w związku z ujawnieniem sposobu wydawania środków z tego programu. Adresatem krytyki w dużej mierze był obecny rząd. Intencje oczywiście były szczytne – pieniądze miały wesprzeć unijną gospodarkę po pandemii COVID-19.
Kilka lat temu w obawie przed wirusem SARS-CoV-2 rządy dokonywały bezprecedensowych interwencji w życiu gospodarczym, co doprowadziło część firm na krawędź bankructwa, a niektóre biznesy przestały istnieć. Środki z KPO miały odbudować potencjał rozwojowy unijnej gospodarki, przyczynić się do wzrostu jej konkurencyjności oraz zwiększyć poziom życia.
W dużej mierze miały zostać przeznaczone na innowacje i zabezpieczenie przed następstwami ewentualnego kryzysu, np. w razie ogłoszenia kolejnej pandemii, ale w rzeczywistości – co wyszło na jaw właśnie w okresie wakacji – pewna część trafiła m.in. na jachty, sauny, solaria, ekspresy do kawy i inne fanaberie, nie wspominając już o tym, że dofinansowanie otrzymały kluby dla swingersów.
„Mój oddział nie dostał kasy z KPO na fotele do chemioterapii, pompy do leków i USG. A naprawdę są nam potrzebne (szpital ma ponad 200 mln długu). Jak czytam, że poszło 500 tys. na lody albo jacht w ramach dywersyfikacji, to przepraszam, ale szlag mnie jasny trafił” – nie krył oburzenia w mediach społecznościowych Jakub Kosikowski, rzecznik Naczelnej Izby Lekarskiej, tuż po ujawnieniu afery.
„Trudno by było szpitalowi dostać środki przeznaczone dla małych przedsiębiorstw z branży turystycznej i gastro, ale fajnie się niesie” – odpisała mu jedna z internautek. „Spoko, tylko z tego dla szpitali też nie dostaliśmy” – odpowiedział Kosikowski.
Co ma tłusty pączek do KPO?
Zarówno w sierpniu, gdy Polską wstrząsnęła „afera KPO”, jak i kilka tygodni później, gdy pisałem te słowa, na stronie internetowej Ministerstwa Zdrowia w zakładce „Krajowy Plan Odbudowy i Zwiększania Odporności” wszystkich witała informacja, że jego strategicznym celem jest m.in. „odbudowa potencjału rozwojowego gospodarki utraconego w wyniku pandemii”.
Cytuję dalej: „Realizacja KPO przez Ministerstwo Zdrowia ma na celu poprawę efektywności systemu ochrony zdrowia, dostępności oraz jakości świadczeń zdrowotnych. Zaplanowane działania będą skoncentrowane na wdrażaniu odpowiednich reform i inwestycji, przyczyniających się do osiągnięcia wyznaczonego celu”. A zatem wielkie deklaracje i pompowanie balonika.
Na stronie resortu zdrowia mocno w oczy rzuca się odnośnik „Dowiedz się więcej o Krajowym Planie Odbudowy w serwisie Ministerstwa Funduszy i Polityki Regionalnej”. Kliknięcie w link kieruje na stronę www.kpo.gov.pl, gdzie wszystkich wita przeogromne zdjęcie… kilku pączków z nagłówkiem „Inwestujemy w przedsiębiorstwa społeczne”, informacja o jednym z beneficjentów (Spółdzielnia Socjalna „Galeria Dobrego Smaku”) i otrzymanym wsparciu z KPO (188 tys. zł).
To brzmi jak mało smaczny żart, że resort zdrowia, który w ostatnich latach zasłynął m.in. z krucjaty wymierzonej w sprzedaż drożdżówek w sklepikach szkolnych oraz deklaruje bezpardonową walkę z nadwagą i otyłością, wprost odsyła do czegoś, co ze zdrowiem ma niewiele, jeśli nie nic, wspólnego. I z czym de facto walczy.
Konia z rzędem temu, kto znajdzie połączenie między innowacyjnością odmienianą na wszystkie możliwe sposoby w kontekście KPO przez wielu decydentów a smażonymi w głębokim tłuszczu wyrobami cukierniczymi formowanymi w kształcie lekko spłaszczonej kuli.
Geriatria: złote klamki?
Duże emocje towarzyszyły naborowi wniosków w ramach inwestycji D4.1.1 na geriatrię i opiekę długoterminową. Część szpitali powiatowych, które liczyły na znaczące środki, nie otrzymała nic. Dyrektorzy placówek z Myślenic i Mogilna zarzucili Ministerstwu Zdrowia m.in. brak obiektywizmu i manipulowanie zasadami konkursu. Sprawy trafiły do wojewódzkich sądów administracyjnych, które przyznały rację skarżącym, nakazując resortowi ponowne rozpatrzenie odwołań.
Dyrektor szpitala w Aleksandrowie Kujawskim, Mariusz Trojanowski, dopiął swego dopiero przed Naczelnym Sądem Administracyjnym. – Mamy do czynienia z patologią: jeden szpital może potencjalnie otrzymać niemal pół miliarda złotych, drugi dostaje zero. Publicznie pytam i będę pytał dalej: czy Krajowy Plan Odbudowy ma podźwignąć najbiedniejszych, czy służy temu, by ktoś zamieniał klamki ze złotych na diamentowe? – mówił w rozmowie z Medonetem.
Choć jego argumenty potwierdził sąd, Trojanowski został pod koniec sierpnia zawieszony w prawach członka Platformy Obywatelskiej za „przekroczenie granic” w krytyce minister Leszczyny. – Nikt mi nie powiedział, za co mnie zawieszają, nikt mnie nie poinformował, o co chodzi, nikt ze mną nie rozmawiał. Jestem wstrząśnięty, bo gdyby miało tak dalej być, to postępowanie w mojej sprawie wyglądałoby jak na Białorusi – powiedział Wirtualnej Polsce.
Na gorącym uczynku
Na początku września funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego (CBA) zatrzymali „na gorącym uczynku” dyrektora jednego z instytutów badawczych, który miał przyjąć korzyść majątkową w zamian za działania dotyczące nieuprawnionego rozdysponowania środków z KPO oraz powoływanie się na wpływy w uczelniach medycznych. To budzi pytania, czy w przyszłości podobnych przypadków nie będzie więcej.
Sporne kryteria w kardiologii
We wrześniu na biurko obecnej szefowej resortu zdrowia, Jolanty Sobierańskiej-Grendy, trafiła prośba o zmianę kryteriów w naborze na dotacje ze środków KPO dla Krajowej Sieci Kardiologicznej (KSK). Zdaniem Pracodawców RP obecne zasady faworyzują określone szpitale w ramach rywalizacji o fundusze unijne, wykluczając wielu pacjentów kardiologicznych z dostępu do nowoczesnego leczenia.
„Duże kontrowersje budzi kryterium nr 19, punktujące formalny wymóg (niezwiązany z jakością i efektami leczenia) posiadania kontraktu z NFZ na izbę przyjęć lub SOR. Jego waga to ponad 20 proc. wszystkich możliwych punktów” – czytamy w piśmie przekazanym minister zdrowia.
Pracodawcy RP zaapelowali o zmianę spornych kryteriów i wprowadzenie w konkursie oceny opartej na realnej jakości i kompleksowości leczenia, a nie warunkach formalnych. Proszą również, by „zagwarantować równy dostęp do funduszy dla placówek z całego kraju, w tym z mniejszych miejscowości, aby każdy pacjent miał równą szansę na bycie beneficjentem środków z KPO, niezależnie od miejsca zamieszkania”.
Mariusz Tomczak
Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 10/2025