23 listopada 2024

Zmiana. Co teraz czeka samorząd zawodowy lekarzy i lekarzy dentystów?

Delegaci XV Krajowego Zjazdu Lekarzy postawili na zmianę. Nowym prezesem NRL został dotychczasowy szef największej izby okręgowej, Łukasz Jankowski, kreślący przed lekarzami i lekarzami dentystami wizję „samorządu przyszłości” – pisze Mariusz Tomczak.

Foto: Marta Jakubiak/Gazeta Lekarska

W dniach 12-14 maja dokonały się ważne zmiany na samym szczycie samorządu zawodowego lekarzy i lekarzy dentystów. Organizatorzy XV Krajowego Zjazdu Lekarzy z pewnością nie byli przesądni, bo przykuwające olbrzymią uwagę wybory prezesa Naczelnej Rady Lekarskiej zostały zaplanowane i przeprowadzone w piątek trzynastego.

Dychotomia myślenia: kusząca, ale błędna

Jeszcze zanim doszło do zjazdu, w niektórych mediach, portalach społecznościowych czy rozmowach toczonych w lekarskich dyżurkach, nadchodzącą rywalizację o najważniejszą funkcję w IX kadencji samorządu lekarskiego (lata 2022-2026) określano w schematyczny sposób jako starcie dwóch obozów: młodych lekarzy ze starszym pokoleniem działaczy. Dychotomia myślenia, niedopuszczająca do żadnego „pomiędzy”, wykroczyła poza środowisko lekarskie – część mediów w ten sposób informowała o nadchodzących wyborach i tak zrelacjonowała ich przebieg.

Pojawia się jednak pytanie, czy istotę sporu faktycznie stanowił podział delegatów oparty tylko o datę urodzenia i liczbę siwych włosów na głowie. Choć na pierwszy rzut oka teza o „konflikcie pokoleniowym” jest niezwykle nośna i prosta do zrozumienia, zwłaszcza w kuluarowych pogawędkach, zbyt mocno upraszcza rzeczywistość. Gdyby do analizy, na ile jest ona prawdziwa, zaprzęgnąć trochę wiedzy z pogranicza socjologii, politologii i psychologii społecznej, można by ją łatwo obalić nawet bez gruntownej znajomości personaliów delegatów i ich wieku.

Dwóch kandydatów, dwie osobowości

Bezsprzeczne jest za to coś innego: rywalizacja o najważniejszą funkcję w NRL okazała się starciem dwóch osobowości doskonale znanych w środowisku medycznym, ale także szerokiej opinii. Obaj kandydaci aktywnie uczestniczą w debacie publicznej i tym, co mówią, odcisnęli na niej swoje piętno. W ostatnich kilku latach niezliczoną ilość razy występowali w najbardziej opiniotwórczych mediach czy w trakcie ważnych konferencji, a ich argumenty dotarły do znacznej części społeczeństwa.

Do decydentów też. Po jednej stronie w wyborcze szranki stanął prof. Andrzej Matyja, specjalista chirurgii ogólnej i chirurgii onkologicznej, który zanim cztery lata temu został prezesem NRL, przez dwie kadencje kierował ORL w Krakowie. W 2018 r., w czasie poprzedniego zjazdu krajowego, pokonał dwóch swoich kontrkandydatów, prof. Romualda Krajewskiego i dr. Krzysztofa Kordela, w I turze.

Z Porozumienia Rezydentów do ORL i NRL

Po drugiej stronie stanął świeżo upieczony specjalista nefrolog, Łukasz Jankowski, który szerzej dał się poznać kilka lat temu jako jeden z liderów Porozumienia Rezydentów. Punktował niedomagania systemu ochrony zdrowia, odważnie wchodząc w polemiki z politykami skąpiącymi grosza na dofinansowanie placówek medycznych i nieskorymi do podjęcia decyzji o podwyżce wynagrodzeń młodym lekarzom i innym medykom.

To ta organizacja w 2017 r. doprowadziła do spektakularnego i brzemiennego w skutkach protestu, wpływając na niektóre rozstrzygnięcia podejmowane na najwyższym szczeblu politycznym. Przyczyniła się również do dokonania zmiany na stanowisku ministra zdrowia. W 2018 r., w czasie zjazdu OIL w Warszawie, Łukasz Jankowski został wybrany prezesem tej najliczniejszej izby okręgowej. Jako rezydent pokonał ówczesnego prezesa warszawskiej ORL, chirurga dr. Andrzeja Sawoniego. W maju br. w demokratycznej rywalizacji wygrał z innym zabiegowcem – prezesem NRL VIII kadencji Andrzejem Matyją.

Podobna ocena relacji z resortem zdrowia

Od pierwszych chwil od rozpoczęcia XV KZL emocje sięgały zenitu. Prezentacje obu kandydatów koncentrowały się na programie pozytywnym i omawianiu pomysłów na kolejne lata. Momentami nie brakowało uszczypliwości, co chętnie podchwyciły niektóre media, ale dominowała dyskusja o konkretach, choć wypowiedzi bywały krótkie. W licznych kwestiach obaj mieli podobne poglądy. Żaden z kandydatów nie próbował wspinać się na Himalaje obietnic bez pokrycia, tak dobrze znane z przepychanek partyjnych bonzów. To, nawiasem mówiąc, istotna różnica między tym, co słyszeli delegaci w trakcie KZL, a tym, co można zobaczyć w wydaniu wielu złotoustych polityków, gdy ubiegają się o władzę w wyborach powszechnych. Być może częściowo sprzyja temu odmienny mechanizm selekcji kandydatów, ale z pewnością powodów jest znacznie więcej.

Zarówno Andrzej Matyja, jak i Łukasz Jankowski, zapewniali o swojej apartyjności. Odnosili się również do trudnych relacji z resortem zdrowia. Prof. Matyja powiedział, że od dłuższego czasu dialog między ministrem zdrowia i samorządem to „ustawka”, a jego kontrkandydat ocenił, że jest on „skrajnie trudny i fasadowy”. – Szkoda, że zbyt często byliśmy traktowani jako opozycja polityczna czy rywal, stanowiący zagrożenie, zamiast jako merytoryczny partner w rozwiązywaniu problemów – mówił w trakcie zjazdu prezes Andrzej Matyja, nawiązując do mijającej kadencji.

System no-fault to priorytet

Jako pierwszy, z racji alfabetycznej kolejności nazwiska, swój program zaprezentował dr Łukasz Jankowski. Podkreślił, że chciałby stworzyć „samorząd przyszłości” (takie było jego hasło wyborcze), który słucha, angażuje się i skutecznie działa. – Priorytetem w mojej koncepcji „samorządu przyszłości” jest wprowadzenie systemu no-fault i wzmocnienie pionu odpowiedzialności zawodowej, poprawa wizerunku lekarza i prestiżu zawodu – wymieniał. Dodał, że równie ważne jest stworzenie poczucia wspólnoty, tak by każdy lekarz miał pewność, że jest członkiem korporacji zawodowej, na którą zawsze może liczyć. Łukasz Jankowski zwrócił uwagę na potrzebę lepszego wykorzystania potencjału tkwiącego w NIL i izbach okręgowych.

Z kolei prof. Andrzej Matyja powiedział, że kandyduje na drugą kadencję, głęboko wierząc w istotną rolę samorządu zawodowego dla lekarzy i lekarzy dentystów. Mówił o dokonaniach ostatnich czterech lat, mocno akcentując kilkudziesięcioletni dorobek akademicki. Podkreślał, że zna problemy młodych lekarzy choćby dlatego, że na Uniwersytecie Jagiellońskim jest mentorem wspierającym ich rozwój, a w ostatnich latach w strukturach NIL aktywnie współpracował z rezydentami. Przypomniał, że mimo niełatwej współpracy z resortem zdrowia, w trakcie pandemii samorząd przeforsował niektóre rozwiązania (np. wycofanie obowiązkowej kwarantanny dla lekarzy, uznanie COVID-19 za chorobę zawodową, wydanie decyzji o powszechnym dostępie personelu medycznego do testów na SARS-CoV-2). Zapowiedział, że w przyszłej kadencji chciałby dalej wzmacniać podstawy korporacji lekarskiej.

W gąszczu pytań

Delegaci pytali m.in. o pomysły na działanie NIL w zakresie przeciwdziałania wypalenia zawodowego i wsparcia matek lekarek, tak by łatwiej godziły obowiązki rodzinne z kontynuowaniem pracy zawodowej. Pytano również o to, jakie korzyści odnoszą polscy lekarze z członkostwa w organizacjach międzynarodowych, a także, czy nowe władze samorządu są w stanie wpłynąć na poprawę znajomości języka polskiego wśród lekarzy ze Wschodu, którzy coraz liczniej pojawiają się w szpitalach.

Infografika: Gazeta Lekarska

Samorząd nie może nikogo wykluczać

Wynik wyborów (głosowanie było tajne) nie pozostawił złudzeń, w kim nadzieje ulokowała większość delegatów: Łukasz Jankowski otrzymał 252 głosy, jego kontrkandydat Andrzej Matyja – 192. – Nie ma miejsca w samorządzie, by kogokolwiek wykluczać – powiedział nowo wybrany prezes NRL, deklarując otwartość na „dobre pomysły”. Zapewnił, że choć sam jest lekarzem, nie zapomni o lekarzach dentystach, bo samorząd postrzega jako „wspólnotę obojga zawodów”.

Poza wyborami prezesa NRL, delegaci wybrali Naczelnego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej (specjalista chorób wewnętrznych i diabetolog Zbigniew Kuzyszyn z OIL w Opolu otrzymał większe poparcie od lekarki dentystki Anny Kot z OIL w Krakowie), zastępców NROZ oraz członków: Naczelnego Sądu Lekarskiego, Naczelnej Komisji Rewizyjnej i Krajowej Komisji Wyborczej. W dniu, w którym dokonano wyborów, obrady rozpoczęły się rano, a zakończyły późną nocą.

W obliczu wojny i pandemii

Dr Łukasz Jankowski obejmuje prezesurę w dość szczególnym momencie. Od kilku miesięcy za naszą południowo-wschodnią granicą trwa regularna wojna. Konflikt w Ukrainie już wpłynął na polski system ochrony zdrowia, a wiele znaków na ziemi i niebie wskazuje, że z poważnymi problemami wynikającymi z rosyjskiej agresji dopiero przyjdzie się zmierzyć. Pomoc medyczna udzielana uchodźcom nieznającym naszego języka to dopiero początek wyzwań, tym bardziej, że nie wiadomo, jak długo rosyjskie wojska będą zrzucać bomby na ukraińskie osiedla i ostrzeliwać szpitale.

Po drugie, wciąż trwa pandemia. Wprawdzie w połowie maja stan epidemii został w Polsce zastąpiony stanem zagrożenia epidemicznego, ale nie da się przewidzieć, czy po wakacjach koronaproblemy nie wrócą, tak jak było rok i dwa lata temu, gdy jesienna fala zachorowań na COVID-19 nadwyrężała możliwości systemu ochrony zdrowia oraz wyczerpała, fizycznie i psychicznie, wielu lekarzy. Czy jeśli dojdzie do nawrotu epidemii, a rząd i minister zdrowia będą chcieli jej przeciwdziałać w sposób odmienny od wizji kreślonej przez NRL, tak jak było w minionej kadencji, nowy prezes zdoła przekonać decydentów do odstąpienia choćby od części zamierzeń? Tego nie wiadomo, ale jest pewne, że środowisko lekarskie będzie tego oczekiwać od prezesa Jankowskiego.

Cel jest jasny: nakłady muszą rosnąć

Relacje między Ministerstwem Zdrowia i samorządem lekarskim są dalekie od ideału, a w trakcie pandemii jeszcze bardziej się zaogniły. W opinii dużej części lekarzy rząd i resort zdrowia bezpardonowo narzucają swoją wolę, a przez to, że – jak sami mówią – na ogół nie są brane pod uwagę ich argumenty i obawy, raz po raz wprowadzane są przepisy uprzykrzające życie zawodowe. Co więcej, uderza to czasem w pacjentów, którzy np. za długi czas oczekiwania winią personel medyczny, a i on bywa ofiarą złych przepisów.

Kością niezgody jest m.in. finansowanie publicznej ochrony zdrowia oraz wizja jej dalszego rozwoju, a może raczej, jak ocenia część lekarzy, brak całościowej strategii. Jak dotąd samorząd lekarski krytycznie recenzował większość pomysłów obecnego obozu władzy na uzdrowienie sytuacji w szpitalach i placówkach POZ oraz lekceważące, zdaniem wielu lekarzy dentystów, podejście do problemów publicznej stomatologii. Nowy prezes NRL i przynajmniej część członków nowo wybranej NRL znana jest z głośnego i konsekwentnego upominania się o wyższe nakłady na ochronę zdrowia. W ostatnich latach starali się przekonać do tego jak największą część opinii publicznej, co w naturalny sposób tworzy oś sporu między nimi i decydentami politycznymi.

Jak „wielka polityka” puka do drzwi

Nie wszyscy lekarze interesują się polityką, ale wielu polityków, przynajmniej od czasu do czasu, interesuje się lekarzami. Na razie mało kto myśli o tym, że na horyzoncie wyłania się kampania wyborcza do Sejmu i Senatu. O ile nie dojdzie do przedterminowych wyborów, nowy parlament wybierzemy jesienią 2023 r. Nowa większość parlamentarna i nowy rząd, choćby wywodzili się z tego samego obozu politycznego, szefem rządu pozostałby Mateusz Morawiecki, a ministrem zdrowia Adam Niedzielski, może, aczkolwiek nie musi, sprzyjać środowisku lekarskiemu.

Przez to, że do wyborów parlamentarnych pozostało mniej niż 1,5 roku, okoliczności, w których przyjdzie działać nowym władzom samorządu lekarskiego, są dość nieprzewidywalne. W obliczu tej niepewności nowy prezes NRL, nowe Prezydium NRL i nowa NRL mogą stanąć przed szansą na przekonanie decydentów do wprowadzenia części zmian oczekiwanych przez tysiące lekarzy, w tym takich, które wiążą się z poniesieniem dodatkowych nakładów finansowych. Równie dobrze mogą nic nie wskórać, jeśli obóz władzy uzna, że bardziej opłaci się gra pozorów, a partyjni spin doktorzy wytyczą kurs na zwarcie ze środowiskiem lekarskim.

Wewnętrzne zróżnicowanie to fakt

Nie można zapominać i o tym, że nowy prezes NRL stanął na czele samorządu skupiającego mocno wewnętrznie zróżnicowane grupy zawodowe. To zróżnicowanie systematycznie rośnie, jeśli spogląda się na zmiany, jakie zaszły w ciągu ostatnich 10 czy 20 lat. Podział na lekarzy i lekarzy dentystów jest najbardziej oczywisty, ale niewiele wyjaśnia specyfikę wykonywania zwłaszcza tego pierwszego zawodu. Podział na „szpitalników” i osoby zatrudnione w POZ również mało tłumaczy, podobnie jak na pracujących w systemie publicznym i niepublicznym, ot, choćby dlatego, że wiele osób pracuje w państwowych placówkach na kontrakcie.

Nic dziwnego, że warunki pracy i płacy mocno różnią się nawet w ramach tej samej specjalności. Sporo lekarzy oczekuje bardziej odważnego stosowania nowoczesnych technologii w procesie diagnozowania i leczenia oraz obsługi pacjenta, ale nie brakuje takich, którym pełzająca e-rewolucja źle się kojarzy, zresztą nie bez powodu, bo cyfryzacja sprawia im trudności. Są takie obszary w polskiej medycynie, gdzie zmiany zachodzą powoli, ale są i takie miejsca, skąd polscy lekarze bez cienia kompleksów mogą konkurować ze swoimi koleżankami i kolegami z zachodniej części Europy, nierzadko ich wyprzedzając, choć niekoniecznie w zakresie siły nabywczej wynagrodzeń, ale gdzieniegdzie i ten dystans się zmniejsza.

Poprzeczka zawieszona bardzo wysoko

Przed nowymi władzami samorządu lekarskiego sporo pracy, a materia, z którą przyjdzie się im zmierzyć, nie jest łatwa. W dodatku wymaga ona szerokiego, interdyscyplinarnego spojrzenia, znacznie wykraczającego poza wiedzę zdobytą w murach uczelni medycznych. Nowy prezes NRL bardzo wysoko ustawił sobie poprzeczkę, gdyż w trakcie XV KZL zadeklarował, że chce doprowadzić do wprowadzenia w Polsce systemu no-fault. Będzie do tego namawiać decydentów i pacjentów, a przecież zarówno wśród polityków, jak i reszty społeczeństwa nie brakuje obaw i głosów sprzeciwu.

Prezes Łukasz Jankowski jest przekonany, że wprowadzony z prawdziwego zdarzenia system no-fault powinien stanowić jeden z fundamentów zmian w opiece zdrowotnej. W jego ocenie gra toczy się nie tylko o ułatwienie warunków pracy lekarzom, ale przede wszystkim o dobro pacjentów i przetrwanie szpitalnictwa, a mówiąc dokładniej – zahamowanie coraz wyraźniej rysującej się jego zapaści wynikającej w dużej mierze z kryzysu kadrowego. – Jest coraz mniej chętnych do pracy w specjalizacjach zabiegowych m.in. dlatego, że lekarze boją się ewentualnej odpowiedzialności karnej nawet za niezawiniony błąd medyczny – mówi. Statystyki te słowa niestety potwierdzają.

Mariusz Tomczak