30 lat odrodzonego samorządu lekarskiego: Lekcja demokracji
Uchwalenie 17 maja 1989 r. ustawy o izbach lekarskich było wydarzeniem, w które wpisuje się historia formowania się izb. Zanim jednak doszło do I Krajowego Zjazdu Lekarzy, odbywały się zjazdy okręgowe.
Foto: archiwum „Gazety Lekarskiej”
Decyzją Komitetu Organizacyjnego Izb Lekarskich, w Polsce, która liczyła wówczas 49 województw, powołano tyle lekarskich izb okręgowych, ile było ośrodków akademickich, a więc 11 oraz 3 izby spoza tego klucza – wojskową, MSW i kolejową. Ten podział wywołał burzę.
Wielu lekarzy uważało, że podział ten jest sztuczny i nie chciało się mu podporządkować. Przewodniczący KOIL przekazał wówczas listy na zjazdy okręgowe, w których zapewniał, że taki podział obowiązuje do czasu I KZL. Przekonywał, że najważniejszy w tej sprawie będzie głos samych lekarzy, co było jednym z przejawów demokracji w odrodzonym samorządzie lekarskim.
Rządziły emocje
W listach zachęcano do swobodnego i demokratycznego kształtowania obszarów okręgowych izb, jednak nie porządkowano chaosu i wypaczonych poglądów na temat istoty samorządu. Świadek tych wydarzeń, prof. Ewa Tuszkiewicz-Misztal z Lubelskiej Izby Lekarskiej i późniejsza sekretarz NRL mówi, że wydarzeniom tym towarzyszył duch szaleństwa.
– Jeśli lekarska młodzież ma zrozumieć, czym było dla nas uzyskanie prawa do samostanowienia, powinna poznać nie tylko daty i nazwiska, ale okoliczności i emocje – tłumaczy Ewa Tuszkiewicz-Misztal, uczestnicząca w odbywającej się 12 grudnia 1981 r. w Poznaniu Ogólnopolskiej Konferencji Lekarzy zwołanej z inicjatywy Sekcji Służby Zdrowia NSZZ „Solidarność”.
Pamięta, że uchwałę o potrzebie reaktywowania samorządu lekarskiego podejmowano w atmosferze niepokoju i zamieszania. – W pewnym momencie na salę obrad wszedł jakiś lekarz i powiedział, że mamy 15 minut, aby opuścić lokal, spakować się, wymeldować z hotelu i jeszcze dziś wyjechać z Poznania. Wiedział, że tej nocy będzie ogłoszony stan wojenny i gdybyśmy zostali, nasz los byłby przesądzony – wspomina profesor. Stan wojenny zastał ją i jej koleżankę lekarkę w nocy na dworcu w Warszawie.
Do tego miejsca udało im się dotrzeć z Poznania, a tam wsiąść do pociągu wiozącego żołnierzy na przysięgę do Lublina. Podkreśla, że wtedy tylko garstka działaczy wiedziała, o co chodzi w tym zamęcie, m.in. Andrzej Jóźwiakowski, kardiolodzy: Janusz Dubejko, Janusz Kudlicki, a także Maria Jakubowska i Ewa Kopacz, od początku zaangażowani w reaktywację izb lekarskich, w wyzwolenie się spod biurokratycznej machiny resortu zdrowia i urzędów wojewódzkich. – Trudno było funkcjonować w nowej rzeczywistości, gdzie nie zawsze wiadomo było, kto jest kim, co myśli i jak może pomóc lub zaszkodzić naszej sprawie – konkluduje prof. Ewa Tuszkiewicz-Misztal.
Pierwsze rozwody
W Komitecie Organizacyjnym Izb Lekarskich pełnomocnikiem na teren z Małopolski był prof. Zbigniew Chłap, który w 1989 r. jako uczestnik obrad Okrągłego Stołu opracował wniosek o powołanie izb lekarskich. Znał więc temat i wziął na siebie organizację I Zjazdu Krakowskiej Izby Lekarskiej. Pierwotnie izba miała obejmować ówczesne województwa: krakowskie, kieleckie, tarnowskie i rzeszowskie, tworząc makroregion południowo-wschodniej Polski, ale Kielce i Tarnów, a później Rzeszów, nie zgodziły się i rozpoczęły walkę o własne izby, co im się udało. Takich rozwodów było więcej.
Prezesem KIL w pierwszej kadencji został Jan Ciećkiewicz, który działa w strukturach samorządowych do dziś. Mówi, że nigdy nie zapomni pierwszego posiedzenia okręgowej rady i osłupienia na widok lokalu, który miał być ich siedzibą. Były to puste dwa pokoje z kuchnią. – Ale dostaliśmy telefon i urzędniczkę z urzędu wojewódzkiego, która okazała się skarbem – wspomina Jan Ciećkiewicz i dodaje, że priorytetem było wówczas pozyskanie jakichkolwiek środków finansowych na codzienną działalność. Wielu lekarzy nie wiedziało lub nie chciało wiedzieć, że przynależność do izby jest obligatoryjna i nie płaciło składki. – Przemierzyłem setki kilometrów długo i mozolnie tłumacząc, o co w tym samorządzie chodzi, jednocześnie przekazując uprawnienia, by powstały delegatury – opowiada dr Ciećkiewicz.
Rozwodem zakończyło się przypisanie połowy ówczesnego województwa olsztyńskiego do Białegostoku, a połowy do Gdańska. Wolą lekarzy z tego regionu było utworzenie własnej, Warmińsko-Mazurskiej Izby Lekarskiej. – Środowisko było prężne, z ambicjami, ten podział wzbudził więc duży opór – mówi dr Leszek Dudziński, prezes drugiej kadencji WMIL i wspomina, jak z pierwszym prezesem doktorem Markiem Stefanowiczem czy z nieżyjącymi już Zygmuntem Ziółkiewiczem, Tadeuszem Matuszewiczem czy Markiem Załęskim próbowali przedstawić koncepcję własnej izby na I Krajowym Zjeździe Lekarzy. – To było desperackie działanie, gdyż w obawie, że dojdzie do rozdrobnienia samorządu, pomysł miał silnych przeciwników, ale dopięliśmy swego – podkreśla. Podobnie jak Zielona Góra, która od początku nie godziła się na przynależność do Wielkopolskiej Izby Lekarskiej.
Musi się udać
Prof. Piotr Dylewicz, prezes dwóch pierwszych kadencji Wielkopolskiej Izby Lekarskiej mówi, że gdyby nie pomoc PTL, PTS, poznańskiej uczelni, i „Solidarności”, działającej wówczas w szpitalach, trudno byłoby się zorganizować. – Brakowało doświadczenia. Pierwszemu Zjazdowi WIL towarzyszyły więc zawirowania, ale wiedzieliśmy, że musi się udać – wspomina prof. Dylewicz, dodając, że wtedy chętnych do działania w strukturach regionalnych nie było zbyt wielu, co przełożyło się na trudności w wyłonieniu delegatów na krajowy zjazd. Problemem był także brak siedziby (wojewoda przydzielił izbie 4 pokoje w urzędzie wojewódzkim). Mimo starań, nigdy nie udało się odzyskać obiektów, które izba posiadała przed II wojną światową.
– Priorytetem stała się integracja środowiska, które było skonfliktowane i zagubione w nowej rzeczywistości, a ja byłem tym, który gasi pożary, przyjmując zasadę, że wszelkie sprawy załatwiamy we własnym gronie – tłumaczy profesor. To był czas zmian na stanowiskach dyrektorów, ordynatorów, tworzenia się nowej administracji w ochronie zdrowia. Cenne były więc kontakty z ówczesnymi parlamentarzystami. Hanna Suchocka, późniejsza premier, Wiesława Ziółkowska, z nadzoru finansowego, Paweł Łączkowski, ówcześnie wiceprezes Rady Ministrów, regularnie przychodzili na posiedzenia Wielkopolskiej Izby Lekarskiej. – To były trudne rozmowy, ale będące przejawem rodzącej się wówczas demokracji – podsumowuje profesor Dylewicz.
Lucyna Krysiak