J. Biliński: Rezydentura to praca na akord
„Walczymy o idee, a idei nie oddaje się za bezcen”. Z doktorem Jarosławem Bilińskim, przedstawicielem protestujących lekarzy Porozumienia Rezydentów OZZL, rozmawia Lucyna Krysiak.
Foto: Marta Jakubiak
Protest głodowy rezydentów wstrząsnął opinią publiczną, choć na początku wydawało się, że będzie miał niewielki wydźwięk. Czy o to właśnie chodziło protestującym?
Bez poparcia społecznego żaden protest nie zakończyłby się sukcesem. Protesty w ochronie zdrowia są zawsze spokojne, kulturalne i merytoryczne. Nie ma palenia opon, wybijania szyb, walk ulicznych. Rządy wiedzą więc, że nie muszą szybko interweniować.
Zdajemy sobie sprawę, że politycy podejmują decyzje przede wszystkim zgodnie z sondażami poparcia, a medycy to nie ich elektorat. Dlatego też nagłośnienie sprawy jest jedną z opcji dojścia do porozumienia. To, że osiągnęliśmy już zasięg 4 mln obserwatorów w internecie, a według statystyk informacje o proteście głodowym i postulatach odczytywane były już 29 mln razy, świadczy o żywym zainteresowaniu opinii publicznej naszą sprawą.
Przeprowadzono również sondy w różnych stacjach telewizyjnych z pytaniem, „Czy popierasz postulaty i protest głodowy medyków?”, w większości sond na „tak” odpowiadało 80 proc. respondentów. Już wcześniej różne instytucje pytały Polaków o zdanie na ten temat (m.in. CBOS, Pracodawcy RP) i 70-80 proc. obywateli odpowiedziało, że chce realnych zmian w ochronie zdrowia.
Są nawet w stanie więcej za nie zapłacić. To, że w przypadku tego protestu udało się „odrobić lekcje” zaniedbań dziesięcioletnich, gdzie medycy tracili zaufanie społeczeństwa, jest sukcesem nie do przecenienia. Pokazując, że walczymy o pacjentów, zyskaliśmy ich przychylność, przez co odbudowujemy prestiż zawodów medycznych.
Od jak dawna i z jakim skutkiem rezydenci prowadzą dialog na temat poprawy sytuacji w ochronie zdrowia i wynagrodzeń lekarzy na rezydenturach?
Rozmowy na temat poprawy sytuacji w ochronie zdrowia z ramienia Porozumienia Rezydentów były prowadzone m.in. przez naszego kolegę doktora Damiana Pateckiego jeszcze za czasów rządów PO-PSL z premier Ewą Kopacz i ówczesnym ministrem zdrowia Marianem Zembalą. Kiedy wybory wygrało PiS, od samego początku weszliśmy w dialog z obecnym ministrem zdrowia.
Szczerze mówiąc, byliśmy pełni nadziei. Po drugiej stronie mieliśmy niezwykle szanowanego w środowisku lekarza, który jeszcze jako prezes Naczelnej Rady Lekarskiej formułował, artykułował i podpisywał postulaty oraz apele, z którymi w stu procentach się utożsamialiśmy. Wierzyliśmy, że będzie agentem zmiany i wreszcie, po dwudziestu kilku latach marazmu i zaniedbań wyciągnie ochronę zdrowia na powierzchnię.
Zaraz po objęciu urzędu, otrzymaliśmy pierwszy sygnał ostrzegawczy. Na spotkaniu na moje pytanie, czy podtrzymuje swoje postulaty i wprowadzi je w życie, padła odpowiedź wymijająca. Później już było tylko gorzej. Odnieśliśmy wrażenie, że celem jest wyciszenie niepokojów w ochronie zdrowia, co zresztą sugerowała premier Beata Szydło po jednej z manifestacji.
Spotkań z ministrem zdrowia było już chyba 25 i dalej jesteśmy w tym samym punkcie. Wszelkie działania ze strony tego resortu są pozorowane. Potrzebujemy zapewnienia kierownictwa rządu, że dostrzega nasze cele i tylko kwestią techniczną jest pokazanie, jak do nich dojść. Jeszcze takich deklaracji nie usłyszeliśmy.
Kiedyś rezydentur było jak na lekarstwo i większość lekarzy musiała specjalizować się bez żadnego finansowego wsparcia ze strony rządu. Kiedy zaczęło ich przybywać, wydawało się, że mają komfortową sytuację. Co poszło nie tak?
Rezydentura jest specyficzną formą zatrudniania lekarzy, jest poligonem, który służy zdobywaniu wiedzy i umiejętności, przygotowaniu się do trudnego egzaminu specjalizacyjnego. Jest to narzędzie państwa do – mówiąc kolokwialnie – wyprodukowania takiej liczby specjalistów, jaka jest potrzebna dla zapewnienia bezpieczeństwa zdrowotnego obywateli.
W moim odczuciu rezydentura była pomysłem na centralne sterowanie kształcącymi się lekarzami. System od zawsze jest biedny i szpitale nie miały pieniędzy, by zatrudniać lekarzy i godzić się, że realizując program specjalizacji, na pewien czas będą poza jednostką pracy. Dlatego zdecydowano, że państwo będzie płacić za tych lekarzy, a szpital na tym skorzysta, bo nie będzie obciążony kosztami i dostanie darmowego pracownika.
Jednak lekarzy zaczęło ubywać – część przechodziła na emerytury, znaczna część wyemigrowała za granicę – a studentów medycyny, stażystów i ostatecznie rezydentur od początku ich wprowadzenia było za mało. Wiadomo było, że trzeba kształcić szybciej i więcej specjalistów. Ale tego nie zrobiono i stanęliśmy przed faktem potężnego kryzysu kadrowego.
Rezydenci mówią, że praktycznie nie wychodzą ze szpitala, ponieważ brakuje kadr medycznych, są często posyłani na pierwszą linię frontu.
Lekarzy jest tak mało, że rezydentami łata się dziury, liczba godzin spędzonych w pracy jest na granicy bezpieczeństwa. Pierwsza linia frontu wywołuje w nas frustrację i grozi przedwczesnym wypaleniem zawodowym, bo ile razy można mówić pacjentom: „nie da się”, „kolejka”, „nie można”, „proszę czekać”.
Kształcenia w tym niewiele – to jest po prostu praca na akord – przerobić odpowiednią liczbę sztuk, aby nie było jeszcze większych nacisków ze strony NFZ i Ministerstwa Zdrowia. To musiało pęknąć. Poza tym totalne niedocenienie i płace nieadekwatne do podejmowanej odpowiedzialności. Pensje w ochronie zdrowia są podstawową przyczyną kryzysu. I dopóki rząd tego nie ureguluje, dopóty będą napięcia, a kryzys będzie się tylko pogłębiał.
Ilu lekarzy specjalizuje się na rezydenturach?
Według oficjalnych statystyk CMKP 16 800 lekarzy, a deficyt kadrowy sięga 75 000 lekarzy. Jeśli kolejni rezydenci włączą się do protestu, może dojść do destabilizacji pracy szpitali. Przy takiej ilości godzin, jakie przepracowują rezydenci, przy takich niedoborach kadrowych, to wręcz pewne. Już dziś wiemy, że do protestu przyłączają się specjaliści i pracownicy innych zawodów medycznych. Jeśli rząd nie podejmie realnych kroków naprawczych, to będzie katastrofa.
Na jakich zasadach specjalizują się lekarze za granicą?
Modele są różne. Dominuje model tzw. teaching hospitals, gdzie rezydent w trakcie specjalizacji spędza właściwie życie w szpitalu – np. USA czy Wielka Brytania, lub etatów rezydenckich, gdzie rezydent pracuje normalnie i ma dodatkowo obowiązek szkolenia się i wykonywania procedur – np. Niemcy. Wszędzie jednak przeświadczenie rządów jest takie, że ci lekarze są przyszłością medycyny w danym kraju i muszą mieć warunki, aby wypełniać programy specjalizacji oraz odpowiednie wynagrodzenie.
Organizuje się im darmowe szkolenia, płaci delegacje, docenia ich pracę, a przede wszystkim stymuluje finansowo. Proszę pamiętać, że mówimy o pensjach nie jako o pieniądzach służących bogaceniu się. W przypadku lekarzy pragnących się specjalizować pensja to narzędzie do tego, by lekarz mógł zdobywać wiedzę, szlifować umiejętności, a do tego był wypoczęty i sprawny.
Najpierw protestującym chodziło o płace, obecnie głównym postulatem jest wzrost nakładów na ochronę zdrowia. Czy to nie jest odwracanie kota ogonem?
Od początku mówimy o nakładach na ochronę zdrowia. To oczywiste, że wyższe nakłady poprawią nasze warunki pracy i płacy, ale też sytuację pacjentów. To jest fundament. Media często upraszczają, że walczymy o podwyżki. Walczymy o dobro pacjenta, o nasze wspólne dobro.
Z ust głodujących lekarzy padały słowa, że ten protest jest krzykiem i wołaniem o pomoc. Na co jeszcze liczą protestujący?
Na ponadpolityczny, ponadpartyjny konsensus, na przyznanie, że ochrona zdrowia jest priorytetem. Chcemy gwarancji, że ktokolwiek by nie rządził, będzie musiał wywiązać się z tych uzgodnień. Bez tego każdy kolejny rząd będzie wymyślał coś z doskoku. Tu trzeba strategii wieloletnich.
Czy protest może się rozszerzać i do czego może doprowadzić?
Protest już się rozlewa, już dołączają inne miasta. Jeśli rząd dalej będzie nas lekceważył, traktował tak arogancko, to wszystko niestety pójdzie w stronę strajku generalnego i paraliżu ochrony zdrowia. Już dziś słyszymy od pacjentów: „zróbcie wszystko, by to poprawić”, „my się na to godzimy i wam ufamy”.
Jakie są warunki zakończenia protestu?
Twarde deklaracje zwiększenia nakładów na ochronę zdrowia do 6-6,8 proc. PKB w tempie znacznie szybszym niż do roku 2025 oraz realna poprawa warunków pracy i płacy kadr medycznych. Dwa palące problemy i dwie jasne deklaracje rządu.
Dalej jest już tylko ściana, jeśli rząd nie ulegnie i nie zrealizuje postulatów protestujących, bardzo trudno będzie się wycofać. Co zamierza w tej sytuacji Porozumienie Rezydentów?
Proces jest dynamiczny, ale strategia jest przygotowana. Walczymy o idee, a idei nie oddaje się za bezcen.
Więcej o proteście medyków piszemy tutaj.