Ze wszystkich tekstów, które w ostatnim czasie przeczytałem w „Gazecie Lekarskiej”, największe wrażenie zrobił na mnie krótki list do redakcji Pani Doktor Wandy Radlińskiej, opublikowany w numerze czerwcowym (poniżej).

Foto: pixabay.com
To piękny, szlachetny i ascetyczny tekst – w głównej swej części sześciozdaniowy. W istocie jest on wywodem deontologicznym, mówiącym, że umieranie oraz często towarzyszące umieraniu cierpienie także powinny mieścić się w zakresie niezbywalnych powinności lekarskich. Autorka pisze do Kolegów lekarzy: „podobnie jak pomagacie ludziom przy ich narodzinach oraz w chorobach i cierpieniach przez całe ludzkie życie, nie zapominajcie o usuwaniu cierpienia ludziom umierającym”.
Proces umierania, któremu towarzyszy cierpienie, autorka nazywa „piekłem umierania”. W ogólnym rozumieniu powinności medycyny sprawa wydaje się oczywista, ale skoro autorka w ten sposób prowadzi linię swojego filozofowania, to może oznaczać, że dostrzega w medycynie jakiś w tym względzie deficyt. Pisze: „nie zapominajcie”, tak jakby zapominanie w tym wypadku ma lub może mieć miejsce. Zmierzajmy jednak do tezy końcowej (i głównej listu), przy czytaniu której zadrżałem z przerażenia. Autorka kończy swój list apelem: „Zapewniajcie bliźnim ortotanazję. Zabiegajcie o możliwość stosowania eutanazji, czyli »dobrej śmierci«”.
Oto w tym niezwykłym, strzelistym skrócie istoty medycyny, jakim jest walka z cierpieniem, pojawia się złowieszcze słowo eutanazja. Słowo to przytoczone zostało w pozytywnym świetle, przez lekarza i jeszcze na dokładkę w piśmie dla lekarzy. Do powyżej przytoczonych słów doktor Radlińskiej mam szczególnie poważny stosunek. Autorka pisze o sobie, że ma 94 lata i „teraz szykuje się na własną śmierć, która niechybnie nadejdzie”. Jest córką prof. Zygmunta Radlińskiego, który w latach 1936-1941 był kierownikiem kliniki, w której przepracowałem całe swoje życie zawodowe i którego wiele mi mówiący portret wisi dokładnie naprzeciwko mnie, gdy siedzę na sali odpraw.
Pisze też o sobie, że była lekarzem – była, bo przestała praktykować, nie mogąc psychicznie przywyknąć do obcowania z cierpieniem ciężko chorych, szczególnie umierających. Znam tę postawę życiową, znam bowiem kilka osób, które dokonały podobnego przewartościowania. Oddalają one od siebie świat cierpień, bo przeszkadza im to w rozwoju duchowym w innych, bardziej dla nich ważnych wymiarach. Osoby te widzą świat wartości moralnych szczególnie ostro. Starożytne i klasyczne pojęcie eutanazji przylgnęło obecnie do jakichś mrocznych, niemalże kryminalnych zakamarków zdehumanizowanej medycyny. Kojarzy się nam ono ze zdegenerowanymi systemami prawnymi, które wypadły z ukształtowanego przez wieki europejskiego nurtu cywilizacyjnego i, o zgrozo, z niezrozumiałych powodów zyskały do współpracy zagubionych moralnie lekarzy. I pozostałbym pewnie z tym pomieszaniem uczuć zachwytu dla szczególnie rzadkiego moralitetu i zakłopotania po apelu końcowym listu, utwierdzając się w przekonaniu, że materia jest trudna (tylko dla zawodowych filozofów), a pomieszanie pojęć i znaczeń wielkie.
W dalszym ciągu oddawałbym się lekturze kolejnych medialnych doniesień o moralnym upadku medycyny, niezrozumiałych ciągotach niektórych lekarzy i o tym, jak państwo, jego system prawny, aparaty ścigania i wymiaru sprawiedliwości oraz aparat urzędniczy mają chronić obywateli przed tymi zagrożeniami, gdyby nie to, że… w kilka dni po lekturze przytaczanego listu zobaczyłem w telewizji pewnego profesora medycyny, który zapytany przez dziennikarzy o jeden z przypadków zaniechania tzw. terapii daremnej, przybrał bardzo groźną minę, charakterystyczną dla najwyższych autorytetów moralnych, i zawyrokował jednym zdaniem: „to było morderstwo!”. Morderstwo, czyli według doktryny prawa karnego szczególny rodzaj zabójstwa – z planowaniem i wyrachowaniem. I nagle zrozumiałem, że w tzw. przestrzeni publicznej o takich pojęciach jak: ortotanazja, eutanazja, terapia uporczywa, terapia daremna, śmierć mózgowa, śmierć pnia mózgu, stan wegetatywny, legalna dopuszczalność i moralna godziwość orzekania o śmierci osobniczej na podstawie stwierdzenia śmierci mózgowej oraz o szeregu innych pojęć i zjawisk związanych z umieraniem mówimy różnymi językami.
Jest język medycyny o końcu życia biologicznego, wywodzący się nauk podstawowych i klinicznych, a w szczególności z neurofizjologii umierania centralnego układu nerwowego. Jest język regulacji prawnych wywodzący się z doktryn prawnych, oddzielających to, co legalne, od tego, co nielegalne. Jest również język filozofii, w tym wypadku etyki. Etyki ogólnej, etyki lekarskiej i na końcu – deontologii lekarskiej. Idealistycznie zorientowany komentator moich obserwacji zaraz powie, że język medycyny i język filozofii w najmniejszym stopniu nie powinny oddalać się od siebie. Otwartym pytaniem jest to, czy etyka ma szukać możliwości ewolucji swoich norm do rozwijającej się medycyny, czy raczej medycyna powinna dostosowywać swoje praktyczne zastosowania do jakichś przedwiecznych, czyli – w przekonaniu wielu – zobiektywizowanych norm. Gdy już założymy ten idealistyczny konsensus, kolejnym krokiem będzie postulat, aby prawo odzwierciedlało normę etyczną, tę wcześniej uzgodnioną z porządkiem przyrodniczym.
Tak jednak nie jest. Języki te bywają miejscami bardzo trudno przetłumaczalne. Istna wieża Babel. Typowym tego przykładem jest właśnie pojęcie eutanazji. Wielokrotnie natrafiałem na przykłady debat, w których jedna strona stawiała problem i zadawała pytania w jednym języku, a inna odpowiadała na ten problem i pytania w innym. Komplikacją jednak podstawową jest to, że głównymi językami komunikacji społecznej są nie te trzy wcześniej wymienione, lecz wtórne do nich i pochodne jeszcze dwa inne: język mediów i język polityki, które służą spełnieniu zupełnie innych zadań niż wcześniej omówione: poznanie i opisanie rzeczywistości, ocena moralna i uregulowanie praktyki społecznej.
Języki mediów i polityki czerpią swobodnie, wybiórczo i bezkrytycznie argumenty z trzech wyjściowych języków naukowo i kulturowo zdyscyplinowanej refleksji, lecz służą innym celom: tworzeniu sensacji, podziałów społecznych, walce politycznej (coś mi mówi, że wspomniana wyżej diagnoza karna miała wymiar polityczny). Jaki jest skutek tego pomieszania pojęć i ich znaczeń? Otóż eutanazja, pojęcie zaczerpnięte z głębokiej starożytności jako kategoria moralna („dobra śmierć” – jako droga czynienia dobra), została przypisana normie karnej, jako kwalifikowane zabójstwo, opisane i penalizowane w Kodeksie karnym. Łatwo więc wywieść, że postępowanie w imię dobra chorego, mające na celu nieprzedłużanie cierpień, może być kwalifikowane jako nieprzedłużanie życia, a więc czyn karalny. Podstawowy paradygmat filozofii, religii i medycyny, że życie ludzkie jest wartością nadrzędną, często przyjmuje formę „przedłużania życia” w heroicznej walce o przedłużenie pojedynczych, wybranych funkcji wegetatywnych.
Jakie jest więc wyjście z tego groźnego społecznie pomieszania pojęć? Nie ma prostych odpowiedzi, ale należy ich szukać, bo postęp medycyny jest tak gwałtowny, że rodzi nowe dylematy. Niedawno na jednej z konferencji usłyszałem stwierdzenie, które zgorszy niejednego, że etyka nie nadąża za rozwojem medycyny. Ktoś kiedyś powiedział, że zawód lekarza polega na rozpoznawaniu i leczeniu chorób oraz na rozstrzyganiu dylematów moralnych. Aby rozpoznawać i leczyć, potrzeba wiedzy. Aby rozwiązywać dylematy moralne, potrzeba zdolności do sądzenia moralnego i autorytetu moralnego. Takim kompetencjom i kwalifikacjom państwo powinno sprzyjać. Nie myślę tutaj o aparacie administracyjno-politycznym, tylko o warstwie oświeconej – ale zdaje się, że często idziemy w tym ciemniejszym kierunku.
Krzysztof Madej, wiceprezes NRL
* * *
Piekło umierania
Szanowna Redakcjo, piszę w sprawie eutanazji, który to temat został wreszcie poruszony na łamach „Gazety Lekarskiej” (artykuł doktora Leona Ferfeckiego w marcowym numerze). Przeżyłam szmat czasu, w sierpniu kończę 94 lata.
Jestem córką lekarzy, mój Ojciec był znanym chirurgiem w Polsce po odzyskaniu niepodległości 100 lat temu. Też byłam lekarzem, jednak stosunkowo wcześnie przestałam praktykować – nie wytrzymywałam psychicznie cierpienia ciężko chorych ludzi, a szczególnie umierania w cierpieniu. Zawsze uważałam, że umieranie bliźnich w cierpieniach to okrucieństwo. Nazywałam to i nadal nazywam „piekłem umierania”. Teraz szykuję się na własną śmierć, która niechybnie nadejdzie. Zwracam się do młodych Koleżanek i Kolegów lekarzy (dla mnie wszyscy jesteście młodzi): podobnie jak pomagacie ludziom przy ich narodzinach oraz w chorobach i cierpieniach przez całe ludzkie życie, nie zapominajcie o usuwaniu cierpienia ludziom umierającym. Też umrzecie, każdy człowiek umrze. Nie stosujcie uporczywej terapii wtedy, gdy ona tylko przedłuża cierpienie osoby umierającej. Zapewniajcie bliźnim ortotanazję. Zabiegajcie o możliwość stosowania eutanazji, czyli „dobrej śmierci”. Nie pozwalajcie, aby życie ludzkie kończyło się dystanazją, czyli „piekłem umierania”. Też zakończę sentencją: Memento Mori.
Wanda Radlińska
wrz 22, 2019 - 01:00 PM
Dyskusję wywołała zastępca redaktora naczelnego „Gazety Lekarskiej” Marta Jakubiak, która – na stronie STUKOT BIAŁYCH TREPÓW w art. Pozwólcie odejść – poruszyła sprawę naszej śmierci. (https://papier.gazetalekarska.pl/pdf/Gazeta_Lekarska_11_2018.pdf).
Tam była relacja doktora Macieja z 30-letnim stażem, który „odkrył” nędzę naszej wiedzy wspominając błędne leczenie swojego ojca z powodu zawału serca (w roku 1977). Później w udarze zakrztuszono go podczas karmienia zupą, a po resuscytacji został podłączony do respiratora. Kolega z przejęciem przekazał „piekło umierania” ojca, aby na końcu wskazać na wyjście jakim jest eutanazja! Nie ma sensu opisywanie męki umierania, a jej odpowiednikiem jest męka przychodzenia na ten świat (rodzenia się).
Może zacytuję tylko kilka zdań;
„Respirator pracował, a ojciec dawał nam znać, że bardzo cierpi. Męczył się tak przez kilka tygodni. Kilkakrotnie się zatrzymywał, był resuscytowany. /../ Gestem ręki pokazał, że odchodzi, że wie, że to już koniec. /../ W jego przypadku granica terapii uporczywej została przekroczona. /../
Jestem przeciwko eutanazji, ale jestem również przeciwko „krzyżowaniu” chorych na łóżkach reanimacyjnych. /../ Jan Paweł II odchodził na naszych oczach i świadomie prosił: „Pozwólcie mi odejść do domu Ojca”. Nie wolno być obojętnym. /../ Nikt nie mówi: odchodzi do Pana, więc niech sobie idzie.”
Wówczas głos zabrał Leon Ferfecki, lekarz specjalista psychiatra…ateista (jak większość z tej korporacji) pewny, że nasza śmierć kończy definitywnie życie, a upewniła go w tym „pani doktor, kierująca od wielu lat hospicjum”, która stwierdziła, że życie ludzkie kończy się umieraniem i śmiercią”, a nie jakimś tam „odchodzeniem”!
Pan doktór jest specjalistą od umierania; ortotanazja (umieranie spokojne i godne, bez cierpień), dystanazji (umieranie pozbawione godności) i eutanazja (pomoc w zakończeniu życia). Nawet wspomniał o wymyślonym bożku (Tanatos, grecki bóg śmierci)…podobnym do Kima w Korei Pół.
Zauważył też, że „jesteśmy (nasz kraj, Polska) pod tym względem zacofani”. Swój wywód zakończył stwierdzeniem, że dla ludzi myślących (on należy do takich) nie ma nieśmiertelności (atanazji). To nic dziwnego, bo koledzy traktują nas jako istoty pozbawione duszy czyli zwierzęta na dwóch nogach (psyche i soma).
Pasuje tutaj link o cierpieniu i śmierci kotka z blogu „Listy ateistów” Jacka Kowalczyka (Tanaki), który o wszystko wini Stwórcę;
<>
Opisem „piekła umierania” i rozważaniami kolegi psychiatry Leona Ferfeckiego przestraszyła się zdrowa koleżanka po fachu, 94-letnia lekarka Wanda Radlińska, która 11.2018 napisała list do „Gazety Lekarskiej” zadowolona, że psychiatra poruszył sprawę eutanazji. Z powodu cierpień ciężko chorych – zamiast im pomagać – przerwała pracę. >>Zawsze uważałam, że umieranie bliźnich w cierpieniach to okrucieństwo. Nazywałam to i nadal nazywam „piekłem umierania”<<
Odkryła też, że; "Teraz szykuję się na własną śmierć, która niechybnie nadejdzie." Zaapelowała do lekarzy <>.
Na koniec Wszystko ogarnął wiceprezes NRL dr Krzysztof Madej: Materia jest trudna, a pomieszanie wielkie w GL WRZESIEŃ 12, 2019
Na Panu wiceprezesie, specjaliście od tanatologii wielkie wrażenie zrobiła prośba w/w („piękny, szlachetny i ascetyczny tekst”), ale zaskoczyła go prośba do lekarzy o stosowanie eutanazji czyli »dobrej śmierci«”. Pan prezes owija w bawełnę ten problem stwierdzając, że nadszedł już czas dorównać w rozwoju bezbożnikom w UE i wszelkiej maści przestępcom w białych fartuchach (in Vitro, aborcja, a teraz eutanazja…).
Dalej trwał bełkot – z punktu widzenia katolika – nie do przebycia dla zdrowych psychicznie i trzeźwych. To propaganda zabijania jak w wypadku „tęczowej zarazy” oswajania z małżeństwami „spółkujących inaczej” i adopcją dzieci. W kraju katolickim wierchuszka naszego samorządu traktuje „GL” jako „prezesówkę”. Nikt myślący inaczej nie napisze komentarza, bo może być wezwany i stracić pwzl. Tak stało ze mną po pisaniu do „Pulsu” („prezesówki” OIL), gdzie protestowałem przeciwko nepotyzmowi, popieranie politycznych strajków lekarzy za czasów PiS-u oraz wielofunkcyjności funkcjonariuszy na której szczycie prezes NIL Konstanty Radziwiłł, a zarazem wiceprezes OIL (!) miał 25 funkcji!
Moim największym przewinieniem była i jest „choroba na wiarę” (mistyka) z obroną krzyża zdemolowanego przez psychiatrę ważniaka. Cztery miesiące przed przejściem na emeryturę – po 40 latach niewolnictwa (przychodnia, pogotowie i oddział wewnętrzny) – zawieszono mi pwzl 2069345 . Zastosowano sowiecką psychuszkę; moja wiara (mistyka) to psychoza…