22 listopada 2024

Jarosław Biliński: Ministerstwo Zdrowia wrzuca nam gorący kartofel

Ministerstwo planuje wprowadzić duże ułatwienia dla cudzoziemców, którzy nie kształcą się na takim samym poziomie i w takim systemie, jaki obowiązuje w Polsce i w innych krajach UE – ostrzega dr Jarosław Biliński, wiceprezes ORL w Warszawie i członek NRL, w rozmowie z Mariuszem Tomczakiem.

Foto: Mariusz Tomczak

Wróciła dyskusja nad nowelizacją ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty. Miesiąc temu poznaliśmy nową, bardzo zmienioną wersję projektu. Jak pan ją ocenia w skali 1-6?

To, co niedawno przedstawiło Ministerstwo Zdrowia, oceniam na dwójkę z plusem.

Dlaczego tylko dwa z plusem?

Z projektu, który w styczniu przekazałem ministrowi Łukaszowi Szumowskiemu, pozostało może 10 proc. zapisów. Resztę po prostu wyrzucono.

Obecny projekt nie jest kompleksowy, a na mocy porozumienia zwartego w 2018 r. między lekarzami rezydentami i ministrem zdrowia miała powstać ustawa całościowo regulująca kształcenie podyplomowe i prawo pracy. Po drugie, projekt wprowadza podwójne standardy w zakresie możliwości pracy dla lekarzy obecnie pracujących w Polsce i tych z krajów spoza Unii Europejskiej.

Ministerstwo chce wprowadzić znaczące ułatwienia dla osób, które nie kształcą się na takim samym poziomie i w takim systemie, jaki obowiązuje w UE. Rozumiemy sytuację kolegów ze Wschodu, bo polscy lekarze też wyjeżdżali za granicę, ale w kraju, do którego przyjeżdżaliśmy, obowiązywały nas takie same zasady jak innych lekarzy, tymczasem ministerstwo chce zezwolić lekarzom spoza Unii pracować nawet 5 lat w Polsce bez nostryfikacji dyplomu.

Załóżmy, że przepisy dotyczące cudzoziemców wejdą w życie. Mija 10-15 lat. Co się stanie?

W grę wchodzą dwa scenariusze. Pierwszy – lekarze z innych państw zaczną masowo przyjeżdżać, co doprowadzi do wymieszania lekarzy z Polski i tych z zagranicy. Nie chciałbym mówić za ostro, ale mam pewne obawy, czy nie doprowadzi to do obniżenia standardów udzielania świadczeń pacjentom.

Sami lekarze przyjeżdżający do nas spoza UE mówią, że w ich krajach poziom kształcenia jest znacznie niższy niż w Polsce, że nie uczono ich wykonywania wszystkich zabiegów, które wykonywane są w naszym kraju, że nie widzieli takiego sprzętu, jakim dysponujemy, że po prostu nie są przygotowani do pracy od razu.

A drugi scenariusz?

Te przepisy mogą wejść w życie, ale lekarze z innych państw, nawet położonych niedaleko tak jak Ukraina, nie będą przyjeżdżać w dużej liczbie. Zarobki polskich lekarzy wcale kolegów ze Wschodu nie kuszą. Nie jest tajemnicą, że za naszą wschodnią granicą lekarze oficjalnie zarabiają ok. 200 euro, ale nieoficjalnie niektórzy mogą liczyć na kilka czy kilkunastokrotnie więcej i chyba nie muszę dodawać, z jakich powodów.

Resort deklaruje, że wprowadza te przepisy nie tylko z myślą o pacjentach, ale również po to, by pomóc lekarzom.

Te przepisy są złe. Gdyby resort chciał pomóc lekarzom to, pomijając już wynagrodzenia, realnie obudowałby nas zawodami pomocniczymi oraz maksymalnie odbiurokratyzował naszą pracę, żebyśmy zajmowali się leczeniem, a nie wszystkim, a przy okazji leczeniem. Moim zdaniem wejście w życie przepisów, które znalazły się w najnowszym projekcie ustawy, nie będzie bezpiecznym rozwiązaniem dla pacjentów, bo ryzyko, że standard leczenia się obniży, jest spore.

Nie obawia się pan, że po wejściu w życie przepisów dotyczących cudzoziemców wzrośnie liczba lekarzy, a większa konkurencja zahamuje wzrost wynagrodzeń?  

Na pewno tak będzie. Tworząc takie przepisy rządzący pewnie mieli i to na celu. Ciągle słyszymy od premiera, ministra zdrowia i wielu ważnych polityków, że na rzecz krajów zachodniej Europy Polska traci świetnie wykształconych lekarzy, którzy ukończyli drogie studia, a teraz okazuje się, że nasz rząd chce zrobić dokładnie to samo z naszymi kolegami ze Wschodu. To hipokryzja.

Czy w projekcie są jakieś korzystne zapisy z punktu widzenia młodych lekarzy?

Propozycje zawarte w naszym projekcie ustawy miały poprawić sytuację młodych lekarzy. Niektóre z nich pozostały, ale zmieniono je w taki sposób, że korzyści będą mało odczuwalne i de facto nic się nie zmieni. Zgodnie z naszym projektem lekarz w toku rekrutacji na specjalizację miał samodzielnie wybierać miejsce odbywania modułu podstawowego. To założenie miało zachęcać do częstszego niż dotychczas wybierania mniejszych szpitali.

Tymczasem ministerstwo system zachęt przekształciło w zmuszanie osób z niektórych specjalizacji do wysyłania ich na moduł podstawowy do szpitali o niższej referencyjności. Takimi nakazami nie poprawi się sytuacji, skoro obecnie młodzi lekarze masowo rezygnują z pracy w szpitalu.

Dlaczego?

Widoczny jest trend polegający nie tylko na ucieczce z rynku publicznego, ale również wybieraniu specjalizacji pozwalających na większy komfort pracy, najlepiej poza szpitalem. Każdy słyszy, że praca w szpitalu jest niewdzięczna, że z uwagi na braki kadrowe lekarzy przerzuca się z miejsca na miejsce, z oddziału na oddział, że trzeba brać dyżury, bo po prostu nie ma kto dyżurować, że pensje są bardzo niskie i nieporównywalne z lecznictwem otwartym.

Na pewno są w ministerialnym projekcie jakieś plusy.

Plusem jest możliwość zdawania PES na ostatnim roku specjalizacji, co zostało przeniesione z naszego projektu. Ogólnopolski system naboru na specjalizacje też jest korzystny, choć ma zostać wprowadzony nie w taki sposób, jak myśmy to zapisali. Przepisy dotyczące stażu, choć je zmodyfikowano, to będą trochę na lepsze w porównaniu do obowiązującego prawa.

Wprowadza się dodatki dla kierowników specjalizacji, ale w porównaniu z naszymi propozycjami są mniejsze, bo mają wynosić miesięcznie 500 zł brutto za jednego specjalizanta i 1000 zł brutto za dwóch lub więcej, a skoro mówimy o dodatku, to nie będzie liczyć się od tego pochodnych. To wszystko sprawia, że nie przekreślam tego projektu w całości i nie oceniam go na jedynkę lub dwójkę z minusem, lecz  – tak jak mówiłem – na dwa plus.

Jak pan ocenia propozycję wprowadzenia Państwowego Egzaminu Modułowego?

Neutralnie, bo ten egzamin ma być nieobowiązkowy. Ministerstwo wiedziało, że gdyby chciało zmusić wszystkich do jego zdawania, wylałaby się fala hejtu. Nie rozumiem, po co go się wprowadza, skoro zaliczenie PEM nie daje praktycznie żadnych korzyści. My proponowaliśmy obowiązek jego zaliczenia, po którym lekarz mógłby pracować na własny rachunek, mógłby wykonywać procedury dodatkowe i procedury wydzielone, za które np. otrzymałby wyższą pensję. Nie wykluczam jednak, że w niedługim czasie ministerstwo zmusi wszystkich do zdawania PEM.

Pan do niego nie przystąpi?

Nie, bo za rok piszę Państwowy Egzamin Specjalizacyjny. PEM ma dotyczyć tych lekarzy, którzy dopiero zaczną specjalizację, ale gdybym był na tym etapie, to nie uważam, by opłacało mi się przystępowanie do niego.

W projekcie nowelizacji przyznaje się pewne kompetencje okręgowym radom lekarskim i Naczelnej Radzie Lekarskiej.

Generalnie samorząd lekarski ma bardzo małe kompetencje w zakresie legislacji. Samorząd tylko opiniuje akty prawne, więc minister w ogóle nie musi brać naszego zdania pod uwagę. W projekcie nowelizacji na samorząd lekarski nakłada się niewdzięczną rolę oceny przygotowania do zawodu lekarzy, którzy przyjadą np. ze Wschodu. Nie wiem, w jaki sposób miałyby to robić okręgowe izby lekarskie, przecież właśnie po to jest LEK i LDEK oraz PES, a dodatkowo musielibyśmy organizować egzaminy językowe na szczeblu izb okręgowych.

Poza tym nie przeniesiono kompetencji urzędów wojewódzkich w zakresie kształcenia podyplomowego na izby lekarskie, czego chcieliśmy – żeby było ono skumulowane w jednej instytucji. Moim zdaniem, jeżeli ta ustawa wejdzie w życie, pogorszy sytuację samorządu lekarskiego.

Pogorszy?

Tak, bo nie daje nic pozytywnego, a nakłada nowe obowiązki, w dodatku niewdzięczne.

Czy przepisy dotyczące współuczestniczenia izb okręgowych w dopuszczaniu do pracy lekarzy cudzoziemców spoza UE można uznać za próbę podzielenia się odpowiedzialnością z samorządem lekarskim?

Dokładnie tak. To gorący kartofel, dlatego chce się go wrzucić do samorządu. Ja nie dostrzegam narzędzi i kompetencji samorządu do oceny, który lekarz cudzoziemiec jest specjalistą i dobrze wykonuje swój zawód, a który nie. Zresztą w toku konsultacji publicznych jako Okręgowa Izba Lekarska w Warszawie zwracaliśmy uwagę, że nie wiadomo, w jaki sposób mielibyśmy to robić.

A jeżeli minister się uprze i te przepisy wejdą w życie?

Nie wiem. Może będziemy organizować coś na kształt LEK i LDEK dla cudzoziemców? Może będą wydawane decyzje negatywne z adnotacją, że izba nie posiada narzędzi do oceny przygotowania merytorycznego i w tej sprawie należy zgłosić się do ministra zdrowia? To oczywiście byłaby niepotrzebna przepychanka.