28 marca 2024

Od początku

„Bóg jest swym własnym naśladowcą w człowieku. Imituje samego siebie”.

Foto: pixabay.com

Powyższe zdanie zaczerpnięte zostało bezpośrednio z „Czerwonej księgi” Carla Gustawa Junga i zdaje się być kwintesencją tego, jak wygląda lub w obecnej sytuacji wyglądało nasze ludzkie życie na planecie zwanej Ziemią.

Obraz Boga, jaki został stworzony przez człowieka, to całkowite wyprojektowanie, czyli wyrzucenie jego dobrych cech na zewnątrz, a pozostawienie tych złych wewnątrz ludzkiej psychiki. Zabieg ten stworzył najniebezpieczniejszy gatunek, jaki znamy – człowieka współczesnego.

Dzisiaj, kiedy to piszę, świat zatrzymał się w miejscu, a wszystkie wytworzone do samolubnych celów religie i konstrukty społeczne, jakie znamy, okazały się być nieskuteczne wobec tego, z czym przyszło nam walczyć – ze śmiertelną pandemią. Układ immunologiczny odwrócił się przeciwko nam i zabija nas. Wszyscy bogowie, jakich do tej pory wysławialiśmy i w których imieniu dokonywaliśmy czynów haniebnych, zniknęli.

Okazali się być jedynie iluzją, która przez wieki pozwalała nam spychać ludzkość w szczelinę Tartaru. Zło obudziło się i unicestwia nas od wewnątrz, mimo tego, że przychodzi z zewnątrz. Czy się nam to podoba, czy nie, jesteśmy częścią wszechświata i zarazem on wpływa na nas, a my na niego. Dziś zbuntował się przeciwko nam prawdziwy Bóg, którego ignorowaliśmy przez wieki, a świat, jaki znaliśmy, niczym mydlana bańka pękł, zatrzymując w miejscu wszystko, co pchało nas ku zagładzie.

To, co powyżej, jest jedynie wstępną dygresją, jaką mam możliwość przekazania przy okazji recenzowania „Czerwonej księgi”. Mam nadzieję, że w dalszej części tekstu będę mógł tę dygresję pogłębić. O czym jest ta owiana magiczną sławą książka Junga, spędzająca niejednemu sen z powiek? Powielona z oryginału warta majątek!

Przede wszystkim, to bardzo intymny i prywatny obraz przeżyć widziany oczyma duszy człowieka niebojącego się opisywać w najmniejszych szczegółach tego, czego doświadcza emocjonalnie, wizualnie i duchowo. Musimy mieć na uwadze, że „Czerwona księga” powstawała dzień po dniu, przez szesnaście lat. To czas, w którym Jung podążał za wszelkimi dźwiękami swojej duszy, drepcząc krok po kroku za cichutką muzyką dobiegającą z różnych jej zakamarków.

Opisywał to, co przydarzyło mu się w ramach odkrywania nieświadomości, która z ogromną siłą wchłonęła go w spektakl świata wewnętrznego, w którym mógł za pomocą aktywnej imaginacji zagrać niejedną z ról: od Diabła przez Aniołów, po samego Boga włącznie, a nawet i Jezusa, Judasza i wszystkich świętych. Ale nie tylko. Widzimy również spektakl mitologicznych postaci, z których najdonioślejszą i kluczową rolę odegrał dialog z Filemonem i Baucis. Podążając za ścieżką przeżyć autora, poznajemy również inne bóstwa, takie jak: Demony, Dajmony i wielkiego, bezlitosnego Abraxasa.

Powstawanie „Czerwonej księgi”, jak wspomina autor, trwało tak długo, gdyż opisanie tego wszystkiego wymagało czasu. Oglądanie wewnętrznego, bezgranicznego kosmosu to właściwie podróż bez końca. Zresztą na trzeciej kartce książki mamy takie oto słowa samego Junga:

„Lata, w których podążałem za tymi obrazami wewnętrznymi, stanowią najważniejszy okres mojego życia, okres, w którym rozstrzygnęło się wszystko, co istotne. Wtedy to się zaczęło. Później dodane szczegóły były tylko uzupełnieniem i objaśnieniem (…). Było to pratworzywem dzieła mojego życia”.

Liber Novus, bo taką również nazwę posiada to dzieło, według mnie jest trudnym tekstem. Wymaga od czytelnika wysokiego poziomu abstrakcji i odrzucenia dotychczasowego sposobu myślenia o sobie i o świecie. Oprócz tego, że jest czysto psychologicznym wglądem w duszę, to jest również dziełem filozoficznym. Bliskim metafizycznemu rozumowaniu o naturze rzeczy. Ale przede wszystkim „Czerwona księga” jest kluczem otwierającym drzwi do tego, co przez wieki ludzkość wykluczała z życia i sprawnie zamieniła w świat idealistycznego, ekstrawertycznego poglądu wyrażonego w kulturowych ideałach i religiach. Jest kluczem do nas samych, do naszego indywidualnego, wewnętrznego świata. Jest początkiem procesu dezintegracji pozytywnej opartej na aktywnej imaginacji.

Chcę przytoczyć słowa Jerzego Korpantego, który jest współautorem tłumaczenia „Czerwonej księgi”: „Nikt po przeczytaniu tej książki nie będzie człowiekiem takim, jakim był wcześniej”. Dosłownie tak jest. Drzwi do wnętrza obramowane są porządną futryną, a zamek w nich umieszczony jest trudny do sforsowania. Dlatego czytelnik ma możliwość przejścia całkowitej metamorfozy własnej duszy, by nauczyć się otwierać i poznawać swój indywidualny intrakosmos, jakim jest wnętrze psychiczne człowieka. Można poznawać je i uczyć się go z każdej możliwej strony.

Wszystko, co do tej pory było snem, stało się rzeczywistością, a wszystko, co było rzeczywiste, stało się snem. Cytując Junga: „Kto patrzy na zewnątrz: śni. Kto patrzy do wewnątrz: budzi się”. Dosłownie i w przenośni. Autor zaprasza nas do porzucenia iluzji świata zewnętrznych idei, bóstw, ideałów religijnych i wrzucenia ich bezpośrednio do wnętrza psychiki.

Tam dopiero mają one możliwość nabrania siły, by móc urzeczywistniać się w zewnętrznej rzeczywistości w postaci tak forsowanej przez Junga filozofii indywiduacji człowieka. Czegoś, co w dzisiejszym świecie, jaki znaliśmy do dziś, zostało całkowicie zbrukane i zredukowane do minimum poprzez totalitarne rządy i bezduszne korporacyjne aglomeraty społeczne.

Kultura nowożytna, która, można powiedzieć, umarła właśnie na naszych oczach, zapłaciła cenę za zniszczenie tej indywidualności człowieka. Modlimy się do bogów ubranych w materialistyczny mit pieniądza, sławy, wymarzonej pracy, wymarzonego wzorca społecznego, coraz lepszego i droższego smartfona, jednocześnie nie widząc zubożenia emocjonalnego, jakie za tym stoi.

Co gorsza, udajemy nawet, że nie widzimy dzieci pracujących w kopalniach kobaltu za mniej niż dolara dziennie, głodującej Afryki, czy konfliktów militarnych. To spory nie na tle terytorialnych potyczek, jak było przed wiekami, lecz skupione na dostępie do ropy naftowej. To wszystko spowodowało niespotykaną w dziejach ludzkości migrację społeczeństw i odrzucenie ludzkiego cierpienia jako mało ważnej i błahej sprawy, którą można załatwić pieniądzem. Kultura śmierci doprowadziła do śmierci.

Nie dało się dłużej bronić tych ideałów postępu. To wielobóstwo rzeczy zewnętrznych sprawiło, że mit pękł. Uwolnił się Bóg, którego stłumiliśmy i zamknęliśmy wewnątrz nas. Teraz zabija nas bezlitośnie niczym opisywany w „Czerwonej księdze” Bóg Abraxas, któremu nie okazaliśmy należytej uwagi i szacunku.

Być może język, jakiego używam, wydaje się szalony, ale to samo można powiedzieć w bardziej zrozumiały sposób. Natura, która sama w sobie jest bóstwem i której jesteśmy częścią, od lat była eksploatowana do cna. Brak szacunku do niej i do nas samych skutkuje tym, że ona sama zmusiła nas do zatrzymania się. Igraliśmy z czymś znacznie przeważającym nasze ludzkie pojmowanie wszechświata.

„Nie chodzi o żadne wielobóstwo, które sobie wymyśliłem! Lecz o wielu bogów, którzy gwałtem podnoszą swój głos i rozszarpują ludzkość na krwawe strzępy […]. „Dziś nadszedł czas, żebyście mogli się o tym dowiedzieć” – słowa mitologicznego Filemona znajdujące się na końcu Księgi.

Być może za bardzo oddaliłem się od clou sprawy, jakim ma być recenzja „The Red Book”, ale trudno nie oprzeć się fantazji, że jej polskie tłumaczenie, po latach zmagań wydawcy, przypadło właśnie na ten moment w dziejach ludzkości, kiedy potrzebujemy zmiany kierunku myślenia o 180 stopni. Niektórzy nazwaliby to zbiegiem okoliczności, a ja myślę, że to synchroniczność. „Czerwona księga” jest dziełem do tego stworzonym. Jest Biblią dzisiejszych czasów, niczym nowy kopernikański przewrót.

Jest żywą ofiarą, dzięki której mamy możliwość stworzenia indywidualnej religii opartej o ciężką pracę, jaką mamy do wykonania, chcąc skonfrontować się z wnętrzem, cierpieniem, samotnością, bezradnością, umieraniem, zazdrością, zawiścią, obrzydliwością pragnień. Z wszystkim tym, co stało się przez lata naszym celem kulturowym, a co nas jedynie oszukało i wyprowadziło na ścieżkę zbiorowej zagłady.

Zagłady pochodzącej nie od strony wynalazków wojennych człowieka, jak do tej pory sądzono, lecz ze strony samej natury i jakby zapewne powiedział Jung: ze strony Cienia Zbiorowego. Dogonił nas nasz własny cień, ludzkie zło, którego nie rozpoznaliśmy na czas. Tak bardzo nie chcieliśmy go widzieć mimo tego, że w tle grało od lat swą złowrogą muzykę. Zasłoniliśmy przed nim oczy i uszy i nie chcieliśmy z nim rozmawiać, a przede wszystkim zamieniliśmy nasze serca w kamień, odcinając się całkowicie od własnych uczuć.

Dziś jest moment w dziejach ludzkości na nowy start. „Czerwona księga” jest instrukcją, jak odnowić i zaktualizować mit, a nawet powiem dosadniej: jest ona twórczą inspiracją do stworzenia nowego mitu. Dokooptowaniem do opartej na dogmacie Chrystusa nowej zasady. Śmierć ma stać się początkiem – narodzeniem się. Musimy coś poświęcić, by móc bezpiecznie iść dalej. Mówiąc językiem Junga, musimy umrzeć wewnętrznie, by móc narodzić się do nowego.

To my sami musimy dokonać morderstwa części własnej duszy, by uprzedzić zagładę, która przyjść może z nieokiełznanej czeluści potęgi, jaką jest ludzka psychika. W nielicznych sfilmowanych wywiadach, których za życia udzielił Jung, mamy sposobność usłyszeć: „Świat wisi na cienkiej nici. Tą nicią jest psychika człowieka. W dzisiejszych czasach nie grożą nam katastrofy elementarne. To wszystko, co robi człowiek, powoduje, że jesteśmy sami dla siebie wielkim niebezpieczeństwem”.

Właśnie o tym jest „Czerwona księga”! Zaprasza ludzkość do zaglądnięcia do wnętrza. Abyśmy wsłuchiwali się w bicie naszych serc, abyśmy byli zdolni słyszeć cichutkie szepty podpowiadające nam intuicyjnie w duszy „co w trawie piszczy”. Byśmy wskrzesili do życia wszystkie archetypowe nasiona, jakie posiadamy, i pozwolili im wzrastać. Dlatego musimy wiedzieć, że to w nas mieszkają prawdziwe numinotyczne pierwotne formy, bóstwa i bogowie.

Ich zniekształcony religijnie i kulturowo obraz w rzeczywistości zewnętrznej nie pozwalał rozpoznawać ich według indywidualnego wzorca. Ten zwrot, jaki dziś musimy dokonać, jest jedynym ratunkiem dla ludzkości, a przede wszystkim dla ocalenia miejsca, w którym żyjemy. Ale to niełatwe zadanie, by wejść w głębię samego siebie. Pamiętajmy, że minęło aż 16 lat, nim wielkiemu Jungowi udało się uporać ze swoimi demonami tak, aby mógł zaprzyjaźnić się z cieniem, który przy pierwszym spotkaniu budzi lęk.

„Czerwona księga” jest gotowym zbiorem, który należy wziąć do ręki i przestudiować od deski do deski, zatrzymując się niejednokrotnie w refleksji. Choć zapewniam, to niełatwe zadanie. Na koniec powiem tylko, że to książka o człowieku. O mnie, o tobie, o każdym z nas. Ale każdy, czytając ją, ma zaszczyt dostąpić kontaktu z własnym, jak to mówił Jung, żołędziem, który pielęgnowany i otaczany troską może stać się dającym życiodajny tlen i schronienie Dębem.

Warunek jest tylko jeden: żeby tak duże drzewo mogło stabilnie trwać i opierać się wszelkim przeciwnościom losu, musi prócz rośnięcia ku górze wzrastać w dół, zapuszczając mocne korzenie, za pomocą których utrzyma się przy życiu. Wgląd w sferę własnego cienia jest właśnie takim zabiegiem umożliwiającym wzmocnienie tego, co prawdziwe. O tym właśnie jest „Czerwona księga”. Co kryje dokładnie, jakie zagadki i ciekawostki tam czekają – dowie się tylko ten, kto do niej sięgnie.

Marcin Glondys

Podziękowania dla osób pomocnych podczas tworzenia tekstu: Jerzego Korpantego, Katarzyny Glondys, Anity Urygi, Bartosza Samitowskiego