19 kwietnia 2024

Takie rzeczy tylko w siłach zbrojnych

Warto, by młodzi lekarze wiedzieli, że armia daje możliwości niedostępne dla cywilów i czyni życie absolutnie wyjątkowym – mówi szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego mjr dr n. med. Jacek Siewiera w rozmowie z Karoliną Kowalską.

Foto: Grzegorz Jakubowski/KPRP

Jest pan pierwszym lekarzem, który został szefem BBN. Czy ten wybór ma związek z sytuacją na Ukrainie i przygotowaniem systemu do leczenia ewentualnych ofiar konfliktu zbrojnego?

Na to pytanie odpowiedzieć może jedynie: Prezydent RP. Wojna w Ukrainie to wydarzenie, które zmienia oblicze Polski, Europy i świata. Gdybym ograniczył moje zobowiązania jako szefa BBN jedynie do kompetencji w dziedzinie medycyny i systemu ochrony zdrowia, popełniłbym błąd.

Przez wszystkie kryzysy ostatnich lat: SARS-CoV-2, hybrydowe działania na granicy z Białorusią, a wreszcie rok wojny w Ukrainie, blisko współpracowałem z prezydentem, korzystając z doświadczenia, jakie daje mi każdy z moich zawodów: żołnierza, lekarza i prawnika.

Składając mi propozycję objęcia funkcji, prezydent podkreślił, że motywem działania osoby, która będzie odpowiadała za bezpieczeństwo narodowe, powinien być najwyższy szacunek dla życia człowieka. Jego słowa wybrzmiały z ogromną mocą, a ja zrozumiałem, z jak wielką odpowiedzialnością przyjdzie mi się zmierzyć.

Pod koniec stycznia BBN poinformowało, że wspiera Ministerstwo Obrony Narodowej oraz WIM w tworzeniu koncepcji Wojsk Medycznych (WM). Czym będą te wojska?

Wojska medyczne zapewniają właściwy poziom świadczeń zdrowotnych na potrzeby Sił Zbrojnych w czasie pokoju, a w szczególności w trakcie prowadzenia walki. Dysponują własnymi specjalistycznymi środkami ewakuacji medycznej, również powietrznej, a także własną łącznością, która powinna być kompatybilna z łącznością wojskową, ale nie może wchodzić w kolizję z łącznością bojową.

Pewne informacje dotyczące realizacji zadań MEDEVAC obejmują wykorzystanie łączności wojskowej, natomiast łączność medyczna powinna dawać możliwość wymiany specjalistycznych informacji o stanie pacjentów, czasie transportu, zasobach medycznych czy przygotowaniu do operacji w punkcie zabezpieczenia trauma teamu bez kolizji z komunikatami nadawanymi przez wojska operacyjne.

WM powinny dysponować swoimi zintegrowanymi zasobami przeznaczonymi dla nich i wykorzystywać je w trakcie walki do zabezpieczenia medycznego.

WM zostaną wydzielone z dzisiejszej wojskowej służby zdrowia? Kiedy powstaną?

Prace analityczne i eksperckie w tym zakresie trwają w Wojsku Polskim (WP) od niedawna, ale dyskusja o potrzebie takiego rozwiązania sięga wielu lat wstecz. W najbliższym czasie powstaną zespoły eksperckie, które złożą gotowe propozycje. Jeszcze za wcześnie na deadline’y. Sformowanie takiej struktury to potężna reforma. Takie zmiany nie dokonują się z dnia na dzień.

Czy WM zakłada zatrudnianie lekarzy cywilnych?

System musi zakładać zwiększenie liczebności wojskowej służby zdrowia przez lekarzy żołnierzy, ale też zaangażowanie cywilnych lekarzy, ratowników medycznych i pielęgniarek, którzy zechcą posiąść wiedzę, odpowiednie umiejętności i kwalifikacje i będą gotowi wykorzystać je w działaniach w okresie ewentualnego konfliktu.

Ten drugi filar jest także nieodłącznym elementem systemu mobilizacji i przygotowania państwa na czas kryzysu. Podobnie jak w każdym innym rodzaju wojsk, w WM rezerwa stanowi o pełnym potencjale.

Kiedyś lekarze wojskowi rekrutowali się z nieistniejącej już Wojskowej Akademii Medycznej (WAM) w Łodzi. Może czas ją reaktywować?

Od 15 lat dla potrzeb sił zbrojnych lekarze kształceni są na wydziale wojskowo-lekarskim Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Jako żołnierze w czynnej służbie korzystają z możliwości cywilnej uczelni. Reaktywacja uczelni wojskowej przyniosłaby wiele korzyści. Kiedyś sam wybrałbym WAM jako swoją Alma Mater, ale nie miałem takiej szansy, bo ostatni nabór był w 2002 r., a ja zdawałem maturę w 2003 r.

Gdyby WAM wówczas istniała, tacy ludzie jak ja nie musieliby krążyć po uczelniach cywilnych, poszukując dla siebie miejsca i drogi rozwoju. Skończyłem Uniwersytet Medyczny (UMW) im. Piastów Śląskich we Wrocławiu, zrobiłem doktorat, skończyłem studia prawnicze i dopiero wówczas trafiłem do zawodowej służby wojskowej. Nie jest to standardowa ścieżka rozwoju lekarza wojskowego.

Na UMW nie brakowało panu zajęć z medycyny pola walki?

Takich zajęć brakowało i nadal brakuje. Tym bardziej że w ratownictwo zaangażowałem się już wtedy, gdy zostałem studentem, i wiedziałem jakich elementów brakuje w polskim systemie kształcenia lekarzy.

Po raz pierwszy z prawdziwą medycyną i pacjentami zetknąłem się w ramach praktyki lekarza rodzinnego w punkcie medycznym wspólnoty Taize we Francji, gdzie działał ustrukturyzowany i jak na tamte czasy nowoczesny systemem pomocy medycznej, a nawet ratownictwa. Zobaczyłem, że system ratowniczy nie musi angażować lekarzy.

Gdy wróciłem do Polski, założyłem firmę szkolącą z pierwszej pomocy. Jednym z głównych klientów szybko stało się wojsko, które realizowało kontyngenty w Afganistanie i Iraku. Na początku lat 2000. pierwsza pomoc dopiero zaczynała być tematem debaty eksperckiej.

Jeśli chodzi o samą edukację, to choć brakowało zajęć z medycyny pola walki, w szpitalach wojskowych mogłem czerpać wiedzę pełnymi garściami. Część starszych lekarzy oficerów gromadziła ją przez dziesiątki lat i chętnie dzieliła się nią z młodszymi kolegami. Ale wówczas medycyna pola walki, jaką znamy dziś, nie istniała.

Rozmawialiśmy o schematach postępowania na polu walki, które dopiero wykuwaliśmy we współpracy z kolegami z jednostek w krajach sojuszników, głównie w USA. W tamtym czasie zakończono etap myślenia o wojnie jako o konfrontacji z użyciem wojsk pancernych i artylerii, a Siły Zbrojne zaczęły przygotowywać swoje zdolności do realizacji misji ekspedycyjnych.

Prezydent Andrzej Duda wręcza mjr. dr. Jackowi Siewierze powołanie na stanowisko Szefa BBN. Foto: Jakub Szymczuk/KPRP

Wojna miała się już nie powtórzyć?

Wielu mówiło, że wojna w okopach, z użyciem czołgów, jest już historią. Procedury ratownictwa pola walki dostosowywane były do tych zadań – do ewakuacji używano śmigłowców, transporty obejmowały z reguły jednego pacjenta.

Wojna na Ukrainie pokazała, że jeśli personel medyczny ma działać efektywnie w ratowaniu życia żołnierzy i przetrwaniu wojsk, musi zostać zintegrowany w jeden system realizujący zadania w zupełnie innej skali, w warunkach nieustającej katastrofy. Bo wojna z medycznego punktu widzenia jest katastrofą.

Jak dziś definiuje się medycynę pola walki?

Wracamy do myślenia o wojnie w kategoriach wojny pancernej. Udział WP w misjach ekspedycyjnych z wojskami NATO doprowadził do rozwoju procedur ratowniczych pola walki – prostych czynności, które może wykonywać osoba bez wykształcenia medycznego.

Na początku XXI w., w dobie wojny z terroryzmem, główny kontakt ogniowy z przeciwnikiem przebiegał z wykorzystaniem broni długiej, krótkiej, czasem przeciwpancernych pocisków kierowanych (PPK). Częste były zamachy bombowe improwizowanymi materiałami wybuchowymi.

Kto wtedy uczył chirurgów leczenia choroby oparzeniowej na skutek użycia ładunków fosforowych… W dzisiejszym konflikcie znów ok. 70 proc. poszkodowanych żołnierzy stanowią ranni na skutek ognia pośredniego, najczęściej rażeni pociskami artyleryjskimi z dystansu kilkudziesięciu kilometrów.

Czy dzisiejszy lekarz cywilny powinien zainwestować w kursy, na przykład TC3?

TC3, czyli Tactical Combat Casualty Care, to wiedza dla ratowników medycznych, paramedyków, żołnierzy szkolonych w zakresie ratownictwa taktycznego Combat Life Saver (CLS). Nie jest przydatna dla lekarzy, za wyjątkiem wąskiego grona lekarzy wojsk specjalnych.

Waga lekarza – chirurga, anestezjologa czy ortopedy – jest dla wojska nieporównywalnie większa, gdy ma odpowiednie zasoby i gdy znajduje się we względnie bezpiecznym rejonie, poza bezpośrednią strefą działań wojennych. Lekarza trzeba chronić. Teatr jego działań będzie poza polem walki.

Co może zyskać lekarz, wstępując do wojska?

W społeczeństwie pokutuje przekonanie, że Siły Zbrojne to siermiężne wojsko, które niewiele zmieniło się od czasów Układu Warszawskiego. Tymczasem dziś armia jest ogromną organizacją skupiającą ludzi o wysokich kompetencjach i oferującą niezwykłe możliwości rozwoju.

Służba w Siłach Zbrojnych odpowiadających na potrzeby współczesnego pola walki jest niezwykle wymagająca intelektualnie. Chodzi nie tylko o domeny cyber i space. W dobie elektronicznego pola walki, wielodomenowego dowodzenia, satelitarnego obrazowania i planowania operacyjnego z wykorzystaniem sztucznej inteligencji (AI), Siły Zbrojne poszukują najlepszych.

Nie zawsze są konkurencyjne finansowo, choć to się zmienia w zależności od branży, ale pod względem możliwości rozwoju, szkolenia i niemal globalnych kontaktów są bez konkurencji. Dziś żadne korpo nie daje dostępu do takiej technologii i networkingu jak armia.

To samo dotyczy wojskowej służby zdrowia i w przyszłości wojsk medycznych. Warto, by lekarze wiedzieli, że armia daje możliwości niedostępne dla cywilów i czyni życie absolutnie wyjątkowym.

Jakie to możliwości?

Służba wojskowa jest dla lekarza niezwykłą okazją do rozwoju umiejętności, kompetencji i kwalifikacji. Jestem tego najlepszym przykładem. Jako cywil pewnie nigdy nie miałbym możliwości zbudowania kliniki sprofilowanej pod procedury dekompresji, która wprost zajmuje się leczeniem choroby dekomprensyjnej, ale też przygotowaniem ekstremalnych profili nurkowych, specjalnych operacji podwodnych, podwodnych działań bojowych i przerzutu podwodnego.

Temat dekompresji jest dla anestezjologa o tyle naturalny, że jego specjalizacja wymaga dogłębnej znajomości układu oddechowego oraz fizjologii, patofizjologii i mechaniki oddychania. A najbardziej zaawansowane układy oddechowe aparatów nurkowych, umożliwiające nurkowanie na zamkniętym obiegu, ideą i konstrukcją niemal bliźniaczo przypominają maszyny anestetyczne.

Z kolegami anestezjologami żartujemy, że nurkowanie na rebreatherrze to jak znieczulenie ogólne pod wodą. Tylko bez anestezjologa. Wyzwaniem są sytuacje bezpośrednio zagrażające życiu. Łatwo znaleźć związek pomiędzy tak radykalnie nieprzyjaznym środowiskiem dla człowieka jak środowisko podwodne z potencjalnym zagrożeniem życia, a jednocześnie koniecznością realizacji procedur ratowniczych czy związanych z podtrzymywaniem życia.

Klinika Medycyny Hiperbarycznej Wojskowego Instytutu Medycznego (WIM), którą utworzyliśmy w 2017 r., ma bardzo duże doświadczenie w prowadzeniu terapii pacjentów w stanie bezpośredniego zagrożenia życia, w warunkach sztucznie wytworzonego nadciśnienia w komorze z wykorzystaniem wentylacji mechanicznej.

Mjr dr Jacek Siewiera po akcji ratowniczej z udziałem śmigłowca Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Foto: arch. pryw.

Prócz anestezjologów wojsko potrzebuje pewnie głównie zabiegowców?

Nie tylko. Przez rozedrganie związane z wojną w wielu sektorach przemysłu na globalnym rynku powraca wyścig o dostęp do zaawansowanych technologii, które mając cywilne przeznaczenie, mogą służyć wzmocnieniu potencjału militarnego. Najnowszym przykładem są cywilne drony czy starlink.

Są to też technologie związane z medycyną, ratowaniem życia, protetyką czy medycyną ratunkową, którą znamy z pola walki. Przykładem są nowe rodzaje opatrunków hemostatycznych. Ogromny potencjał, jeśli chodzi o zapewnienie pomocy wojskom, będą miały wszystkie technologie związane z drukowaniem 3D, np. protez czy kości. Dzisiaj przeprowadza się na Ukrainie 50-100 amputacji kończyn dziennie.

Ma pan na koncie pierwszy w Polsce podręcznik poświęcony ograniczeniom technologii podtrzymującej życie.

Po studiach trafiłem na staż do Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii UMW prowadzonej przez prof. Andrzeja Küblera, gdzie byłem świadkiem uporczywej terapii, w dodatku kogoś, kogo dobrze znałem. Przez lata studiów blisko współpracowałem z Jarkiem Gołasiem, który rozpoczął specjalizację z kardiochirurgii.

W wieku 32 lat był jednym z pierwszych pacjentów, którzy zmarli w przebiegu świńskiej grypy. Doświadczyłem umierania tego pacjenta przez wiele dni i obiecałem sobie, że w ramach pracy naukowej po studiach spróbuję zmierzyć się z tematem ograniczenia terapii daremnej.

Gdy w rozmowie z prof. Küblerem wyjaśniłem swoją motywację, profesor zauważył, że tak jak lekarze nie lubią, gdy prawnicy mówią im, jak mają leczyć, tak prawnicy nie będą uznawali regulacji za właściwie umocowane w systemie prawa, póki nie napisze ich prawnik.

Doszedłem do wniosku, że muszę zostać prawnikiem. W 2014 r. obroniłem doktorat z medycyny, a Polskie Towarzystwo Anestezjologii i Intensywnej Terapii po raz pierwszy wprowadziło protokół ograniczenia terapii daremnej jako obowiązujący dokument.

Musi pan mieć bardzo dużo samozaparcia.

Jeśli coś uznam za ważne, robię wystarczająco dużo, by to osiągnąć, i z reguły się udaje. Często jest to praca zespołowa, w której wiele zawdzięczam właściwym ludziom. Przykład to współpraca z Uniwersytetem Oksfordzkim.

Dowódca WIM gen. broni prof. Grzegorz Gielerak skierował mnie do służby w strukturach NATO Science & Technology Organization. Niedługo potem otrzymałem z Uniwersytetu Oksfordzkiego zaproszenia do uczestnictwa w studiach w dziedzinie strategii i innowacji.

Gdy w październiku media rozpisywały się o tym, że już jako szef BBN brał pan udział w ratowaniu życia ofiary wypadku, wydawał się pan zażenowany. Na Twitterze napisał pan: „Prawdziwymi bohaterami są ratownicy Lotniczego Pogotowia Ratunkowego (LPR), dla których była to druga albo trzecia robota tej doby”.

Napisałem też, że najdziwniejsze, iż jako lekarz 10 lat robiłem resuscytację i w nagrodę był najwyżej zimny kebab w dyżurce. Każdy lekarz wie, jakie to uczucie i jak czasem niedoceniana jest ta praca, tylko dlatego że ma charakter codziennych obowiązków, choć niejednokrotnie w tej codzienności koledzy lekarze dokonują rzeczy niezwykłych.

Wtedy na drodze zachowałem się tak, jak w mojej sytuacji zachowałby się każdy lekarz. Najechaliśmy na wypadek na drodze, zresztą bardzo ciężki, z trzykrotnym zatrzymaniem krążenia. Śmigłowiec LPR dotarł na miejsce bardzo szybko i zabezpieczyliśmy pacjenta wraz z lekarzem LPR, trzema ratownikami medycznymi i wieloma ratownikami różnych służb. A że stan pacjenta był bardzo ciężki, to i tak brakowało rąk do pracy.

Trzeba było wykonać intubację, do której podchodziliśmy czterokrotnie, zmieniając się z lekarzem z LPR, bo trzy próby laryngoskopem się nie powiodły. Ostatecznie udało się to po prowadnicy z użyciem wideolaryngoskopu. Konieczne były szerokie wkłucia do żyły szyjnej zewnętrznej i na obwód, zamonitorowanie chorego, stabilizacja kręgosłupa i miednicy, obustronne ratunkowe drenaże klatki piersiowej, a w pierwszej fazie wkłucie doszpikowe.

Wszystko wykonywane było w trakcie trzykrotnie podejmowanej resuscytacji, więc czynności przy pacjencie było dużo. Gdy startował śmigłowiec, pacjent był w stanie krytycznym. Mieliśmy do czynienia z trudnym zdarzeniem. Gdyby nie załoga LPR, na pewno byśmy sobie z nim nie poradzili.

Gdy został pan ministrem w Kancelarii Prezydenta, a potem szefem BBN, media przypominały, że w 2019 r. został pan odznaczony Krzyżem Zasługi za Dzielność za uratowanie życia pilotowi myśliwca MIG-29, który uległ awarii w trakcie lotu. Również wówczas mówił pan, że wykonywał swoje obowiązki.

Tego właśnie się oczekuje od żołnierza. Jeżeli udzielam pomocy i ratuję życie drugiego człowieka, który naraża życie, gdy również pełni służbę, to wypełniam pewne zobowiązanie. Zaciągnąłem je dwa razy: składając przysięgę wojskową i przysięgę Hipokratesa.

Wielu ludzi, którzy noszą mundur, szczególnie w elitarnych jednostkach, traktuje braterstwo broni naprawdę serio. Nie muszą o nim mówić, by dawać jego dowody w codziennej pracy. To zdarzenie było wyjątkowe pod względem medycznym, ale nie pod względem poświęcenia. Wielu podejmuje znacznie większe ryzyko i ponosi w służbie znacznie większe ofiary. Takie rzeczy tylko w Siłach Zbrojnych.


Mjr dr n. med. Jacek Siewiera – od października 2022 r. szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, wcześniej minister w Kancelarii Prezydenta RP. Żołnierz w stanie spoczynku. Absolwent Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu oraz Wydziału Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego i Wyższej Szkoły Prawa we Wrocławiu.

Obronił rozprawę doktorską w Katedrze Medycyny Sądowej UWM. Specjalista anestezjologii i intensywnej terapii, jest twórcą Oddziału Klinicznego Medycyny Hiperbarycznej Wojskowego Instytutu Medycznego, pierwszego w Polsce wojskowego ośrodka klinicznego dedykowanego leczeniu personelu podwodnego oraz latającego Sił Zbrojnych.

Autor pierwszego w Polsce podręcznika poświęconego ograniczeniom technologii podtrzymującej życie, zatytułowanego „Terapia daremna lekarzy i prawników”. Ukończył z wyróżnieniem studia na Uniwersytecie Oksfordzkim w dziedzinie strategii i innowacji.