22 listopada 2024

Gdy lekarz nie dostrzega swojej choroby

Od wielu lat zastanawiam się nad tym, w jaki sposób zainteresować kolegów problematyką uzależnień i jak to zrobić, żeby im się zbytnio nie narazić. Moje pierwsze próby to odległa przeszłość, bowiem jeszcze w 1990 r. dr Tomasz Jaroszewski, który zainicjował wydawanie „Gazety Lekarskiej”, opublikował w pierwszych numerach moje teksty na temat alkoholizmu.

Znacznie później w „Pulsie”, dostępnym niestety tylko na Mazowszu, publikowałem przez kolejne miesiące krótkie artykuły na temat uzależnień i do dzisiaj spotykam osoby, które wspominają je i dziękują za przybliżenie problematyki.

Nadal uważam, że wiedza lekarzy na temat uzależnień jest bardzo uboga, ale najbardziej przykre jest chyba to, że zbyt mało uwagi poświęcamy tym kolegom, którzy cierpią z powodu uzależnień. Ponieważ osoby uzależnione nie mają z reguły świadomości swojej choroby (mówi się, że to „choroba zaprzeczeń”), chciałbym, po niemal ćwierćwieczu, poruszyć ten temat na łamach „Gazety Lekarskiej”.

Początki

Kilka lat temu w oparciu o doświadczenia wynikające z mojego udziału – jako specjalisty psychiatry i specjalisty terapii uzależnień – w pracach komisji NRL rozpatrującej odwołania kolegów z różnych izb lekarskich, zwróciłem uwagę dra Konstantego Radziwiłła, ówczesnego prezesa Naczelnej Rady Lekarskiej, na konieczność bliższego przyjrzenia się pewnemu problemowi. Problem ten dotyczył lekarzy, którzy z powodu stanu zdrowia, a najczęściej z powodu uzależnień od substancji psychoaktywnych, wymagali profesjonalnej pomocy i jednocześnie stanowili zagrożenie dla pacjentów.

Spotkałem się z pełnym zrozumieniem, a efektem naszych dyskusji była Uchwała NRL nr 7/07/V z dnia 13 kwietnia 2007 r. w sprawie organizacji systemu pomocy lekarzom i lekarzom dentystom, których stan zdrowia ogranicza lub uniemożliwia wykonywanie zawodu. Uchwała ta zobowiązywała okręgowe rady lekarskie do zorganizowania systemu pomocy tym lekarzom i do powołania w tym celu pełnomocników do spraw zdrowia lekarzy i lekarzy dentystów. Okazało się jednak, że nie wszystkie rady okręgowe poważnie potraktowały to zobowiązanie.

Myślę, że wynikało to nie tylko z niezrozumienia wagi problemu, ale także z obaw, że pełnomocnik, oprócz zajmowania się wspieraniem kolegów z problemami zdrowotnymi, będzie „wyłapywał” lekarzy nadużywających alkoholu, co zdaniem części zwolenników swoiście rozumianej solidarności zawodowej, byłoby „zamachem” na wolność lekarzy.

Jednocześnie na organizowane w Naczelnej Izbie Lekarskiej przez koleżankę Bożenę Pietrzykowską coroczne spotkania część rad nie przysyłała swoich pełnomocników, a nawet twierdziła, że na ich terenie problemów z uzależnieniami wśród lekarzy nie ma. Uważam, że ten ostatni fakt należałoby możliwie szeroko nagłośnić, bowiem w świetle badań, z których wynika, że na świecie problem uzależnienia dotyczy 10-12, a nawet 15 proc. populacji lekarzy, jest to ewenement.

Na pewno warto byłoby ujawnić, a nawet uhonorować te rady okręgowe, które potrafiły poradzić sobie z problemem uzależnień wśród kolegów. Mam tylko żal, że trzymają w tajemnicy metody, które pomogły im w osiągnięciu tego niespotykanego sukcesu. Może kiedyś je ujawnią, a wtedy usłyszy o nas cały świat.

Perspektywiczne rozważania

Nasuwa mi się jednak pewna refleksja. W czasach PRL-u problem narkomanii bardzo długo „nie istniał”, bo w społeczeństwie budującym socjalizm nie było dla niego miejsca. Był to problem wstydliwy, a jego oficjalne ujawnienie rzuciłoby cień na cały system. Propaganda głosiła, że narkomania wynikała z niesprawiedliwości społecznej i ze złej władzy.

Dopiero Markowi Kotańskiemu udało się wyciągnąć problem na światło dzienne jedynie dzięki temu, że zaczęli zgłaszać się do niego po pomoc partyjni bonzowie ze swoimi dziećmi narkomanami. Podobnie tematem tabu był przez wiele lat alkoholizm w służbach mundurowych czy wśród duchowieństwa.

Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie życzę żadnemu prezesowi żadnej izby lekarskiej ani żadnemu koledze wybranemu do władz samorządu lekarskiego, żeby spotkał się z przypadkiem uzależnienia wśród osób bliskich czy wśród współpracowników. Życzę im natomiast zwrócenia większej uwagi na cierpiących z powodu uzależnienia kolegów oraz na idące z tym w parze zagrożenie dla pacjentów.

Kilka miesięcy temu, po szczęśliwym rozluźnieniu więzów z Instytutem Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, gdzie przez 35 lat prowadziłem Ośrodek Terapii Uzależnień, przyjąłem propozycję prezesa OIL w Warszawie, dra Andrzeja Sawoniego, i zostałem pełnomocnikiem ds. zdrowia lekarzy i lekarzy dentystów tej izby. Mogę więc poświęcić znacznie więcej czasu m.in. tym kolegom lekarzom, którzy mają problemy z uzależnieniami.

Z życia wzięte

Moją szczególną uwagę zwróciły ostatnio dwa wydarzenia, które powinny skłonić nas do zastanowienia się nad tym, co zrobić, żeby ograniczyć możliwość powtarzania się podobnych sytuacji. Zatrzymany w maju w Wąbrzeźnie lekarz pogotowia ratunkowego miał we krwi 3 promile alkoholu, a jednocześnie za sobą kilka poważnych „przewinień”, takich jak np. trzykrotne odebranie prawa jazdy z powodu jazdy w stanie nietrzeźwym, fałszowanie recept oraz prowadzenie praktyki lekarskiej pomimo zawieszonego prawa wykonywania zawodu.

Nasuwa się tu pytanie, gdzie byli jego koledzy z samorządu lekarskiego i dlaczego pomimo tylu sygnałów nie zareagowali w odpowiedzialny sposób?

W lipcu tego roku zatrzymano dwukrotnie na terenie woj. mazowieckiego lekarkę, która wracała samochodem z pracy w przychodni, mając o godz. 14.00 we krwi 2,66 promila alkoholu jednego dnia i 2,7 promila alkoholu o godz. 11.40 kolejnego dnia.

Wprawdzie nie została „przyłapana” w miejscu pracy na przyjmowaniu pacjentów w stanie nietrzeźwym, jednak takie stężenia alkoholu we krwi bezpośrednio po wyjściu, a właściwie po wyjechaniu z miejsca pracy mówią jednoznacznie, że musiała przyjmować pacjentów, będąc pod wpływem alkoholu, a stan „niedyspozycji” musiał utrzymywać się przez kilka kolejnych dni. Dodatkowo, podobno po zatrzymaniu policjanci „usłyszeli pod swoim adresem sporo niecenzuralnych słów”.

Nasuwa się retoryczne pytanie: czy my, jako środowisko lekarskie, możemy być obojętni wobec takich sytuacji? Kolejne pytanie: co możemy zrobić? Okazuje się, że niewiele, ja na przykład, pomimo podjętych starań, jako pełnomocnik nie uzyskałem do dziś możliwości formalnego dotarcia do tej lekarki, chociaż niewątpliwie potrzebuje ona pomocy.

Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź jest bardzo prosta: poza wspomnianą wcześniej uchwałą NRL z 2007 r. nie mamy jasnych procedur, które określałyby tryb postępowania z kolegami, którzy już stali się „bohaterami” doniesień prasowych albo wkrótce nimi się staną.

Samorząd i jednostka

Artykuł 64 Kodeksu Etyki Lekarskiej mówi wyraźnie: „w czasie wykonywania swej pracy lekarz musi zachować trzeźwość i nie podlegać działaniu jakichkolwiek środków uzależniających”. Wiadomo bowiem, że będąc pod wpływem działania substancji psychoaktywnych i wykonując w tym stanie swoje obowiązki zawodowe, lekarz zamiast pomóc, może podjąć decyzję szkodliwą dla zdrowia pacjenta.

Nad tym powinien czuwać samorząd lekarski, zgodnie z art. 5 KEL: „Izba lekarska jest obowiązana do czuwania nad przestrzeganiem zasad etyki i deontologii lekarskiej oraz zachowaniem godności zawodu przez wszystkich członków samorządu lekarskiego, a także do starań, aby przepisy prawa nie naruszały zasad etyki lekarskiej”.

Obowiązkiem jednostek samorządu lekarskiego jest jednak nie tylko ochrona pacjenta przed niedysponowanymi z powodu swojej choroby lekarzami, ale także troska o zdrowie tych kolegów lekarzy, którzy nie zdając sobie sprawy ze swojego uzależnienia, nie decydują się na podjęcie leczenia. To na razie tyle, tytułem przypomnienia o naszych powinnościach.

Mam nadzieję, że koledzy zechcą podzielić się swoimi przemyśleniami na poruszony temat, a licząc na konstruktywny odzew, bardzo chętnie ujawnię również swoje pomysły na zmianę panującej sytuacji.

Dr n med. Bohdan Tadeusz Woronowicz
Specjalista psychiatra, certyfikowany specjalista terapii uzależnień, certyfikowany superwizor psychoterapii uzależnień, pełnomocnik ds. zdrowia lekarzy i lekarzy dentystów przy OIL w Warszawie

Artykuł ukazał się w „Gazecie Lekarskiej” nr 10/2014