Artur Drobniak: W wielu szpitalach sytuacja jest krytyczna
Chcemy dalej rozmawiać ze stroną rządową – mówi Artur Drobniak, wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej, jeden z liderów Ogólnopolskiego Komitetu Protestacyjno-Strajkowego Pracowników Ochrony Zdrowia.
– Przez trzy tygodnie negocjowaliśmy z wiceministrem zdrowia Piotrem Bromberem. Wydawało się, że w kilku punktach jesteśmy blisko dojścia do konsensusu. Okazało się jednak, że w porozumieniu intencyjnym zaproponowanym przez resort zdrowia są zawarte tylko frazesy i obietnice bez gwarancji ich spełnienia i terminów ich realizacji.
Nie zobowiązano się nawet do realizacji postulatów niewiążących się z żadnymi kosztami finansowymi, choć wejście ich w życie ułatwiłoby bezpieczną pracę medykom i byłoby korzystne dla pacjentów. Zastanawiam się, czy w ostatniej chwili ktoś nie dał ministrowi Bromberowi „bana”, by nie doszło do dogadania się z Ogólnopolskim Komitetem Protestacyjno-Strajkowym Pracowników Ochrony Zdrowia.
W odpowiedzi na ministerialne porozumienie intencyjne stworzyliśmy naszą wersję dokumentu przewidującą m.in. realizację uzgodnień obu stron w określonych terminach. Przedstawiliśmy ją premierowi Mateuszowi Morawieckiemu. Zwróciliśmy się również z apelem do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Jako komitet chcemy dalej rozmawiać, ale minister zdrowia Adam Niedzielski uważa, że jedynym miejscem, w którym powinny toczyć się dalsze negocjacje, jest Zespół Trójstronny. Tam nie ma jednak pracowników ochrony zdrowia, a formuła Zespołu nie pozawala na reprezentowanie zawodów medycznych choćby przez samorządy.
Sytuacja, z jaką obecnie mamy do czynienia w publicznej ochronie zdrowia, to prawdopodobnie cisza przed burzą. Pierwsze oznaki jej nadciągania już widać, gdy dowiadujemy się o zamykaniu oddziałów szpitalnych i słyszymy o kolejnych przypadkach odchodzenia lekarzy z pracy – jak np. w Krakowie, gdzie w ostatnim czasie tylko w jednej z placówek kilkudziesięciu lekarzy złożyło wypowiedzenia.
W wielu szpitalach sytuacja jest na tyle krytyczna, że wystarczy odejście zaledwie jednego lekarza, by dramatycznie pogorszyły się warunki pracy pozostałych osób, co zawsze uderza w pacjentów. Czasami do wywołania lawiny wystarczy mały kamyczek. Albo już teraz tę lawinę zatrzymamy, albo pozwolimy się jej toczyć ze szkodą dla wszystkich Polaków. Ustawa zwiększająca nakłady na ochronę zdrowia do 7 proc. PKB jest krokiem we właściwym kierunku. Cały świat wydaje na zdrowie coraz więcej, a pandemia pokazała, jak ważne jest zapewnienie bezpieczeństwa zdrowotnego. Najgorsze jednak dopiero przed nami.
Zgodnie z prognozami w 2030 r. jedna czwarta naszego społeczeństwa będzie w wieku 65+. Jeśli nie poprawimy sytuacji tu i teraz, to za 10 lat obecny dostęp do publicznej opieki zdrowotnej zaczniemy wspominać z nostalgią, bo albo jej już nie będzie, albo zostanie ograniczona do minimum. Nie chcemy tego ani dla pacjentów, ani dla osób, które kształciły się na kierunkach medycznych i z braku perspektyw podejmują decyzję o odchodzeniu z zawodu lub wyjeździe za granicę.
Przy odpowiednim poziomie finansowania ochrony zdrowia, ustawa o minimalnych wynagrodzeniach byłaby niepotrzebna. Obecnie pensje lekarzy pracujących na etacie w systemie publicznym w Polsce znacząco odbiegają od wynagrodzeń w innych krajach Unii Europejskiej.
Minister Adam Niedzielski za wielki sukces uznał uchwalenie ustawy gwarantującej minimalne wynagrodzenie w wysokości 1,31 średniej krajowej, podczas gdy w Czechach lekarz zarabia 2,4 tamtejszej średniej krajowej, na Słowacji 2,5, nie wspominając już o krajach Europy Zachodniej, gdzie pensje są jeszcze znacznie wyższe. Nawet po porozumieniu rezydentów z ministrem Szumowskim to wynagrodzenie wynosiło 1,6 ówczesnej średniej krajowej. Gdzie jest sens i logika? Quo vadis publiczna ochrono zdrowia?
Notował: Mariusz Tomczak
„Gazeta Lekarska” od samego początku śledzi protest pracowników ochrony zdrowia – więcej o jego przebiegu i postulatach medyków, wywiady z liderami oraz kilkaset zdjęć z manifestacji i białego miasteczka można znaleźć TUTAJ.