11 grudnia 2024

Bo nikt mnie nie powstrzymał

Bezpieczeństwa pacjenta powinien strzec system i jego zasady, ale ostatecznie i tak kluczowy okazuje się czynnik ludzki. To jeden z wniosków po obejrzeniu duńskiego serialu true crime „Pielęgniarka”.

Foto: pixabay.com

Nykøbing Falster Hospital, gmina Guldborgsund, region Zelandii. Google podpowiada – najbardziej wysunięta na południe placówka szpitalna w Danii. W 2015 r. jedna z pielęgniarek pracujących w szpitalu po nocnym dyżurze zawiadomiła policję, że jej koleżanka Christina Aistrup Hansen podczas jednego dyżuru pozbawiła życia troje pacjentów i próbowała zabić kolejnego.

Z policją rozmawiała Pernille Kurzmann Lundén. Historię pielęgniarki, która zobaczyła niedostrzegalne, opowiada serial true crime, który można obejrzeć na Netflixie („Pielęgniarka”). To nie jest opowieść oparta na faktach – raczej ich streszczenie.

Nie uznaje półśrodków

Mamy więc Pernille, młodą pielęgniarkę, która dopiero co wchodzi do zawodu i rozpoczyna pracę w szpitalu na duńskiej prowincji. To ważny szczegół. Choć duński system ochrony zdrowia uznawany jest za jeden z najlepszych na świecie, a duńskie nakłady plasują się znacząco powyżej średniej unijnej (są w czołówce tego zestawienia), Nykøbing Falster Hospital wygląda tak, jakby pilnie potrzebował rządowego czeku na modernizację. Polski widz może czuć się jak w domu, a na pewno jak w znanym sobie, dowolnie wybranym polskim szpitalu.

To jednak nie koniec swojskich nut. Choć Duńczycy i generalnie Skandynawowie kojarzą się ze zdrowym stylem życia, nie dotyczy to najwyraźniej tego regionu, którego mieszkańcy – w dużym odsetku ludzie starsi – palą jak smoki, piją alkohol (piwo – nawet przebywając na oddziale obserwacyjnym SOR) i niezdrowo się odżywiają.

Zaskakująco podobne jest też podejście do procedur. Szpitalnej apteczki nie zamyka się na klucz, nie prowadzi się też dokładnego rejestru leków. Po co, skoro wstęp do niej mają tylko pielęgniarki? Po co, jeśli podstawą pracy w takim miejscu jest zaufanie, że wszystkich łączy wspólny cel – ratowanie życia?

Pernille jest pełna zapału i gdy trafia na szpitalny oddział ratunkowy, chce być „dobrą SOR-ówą”. Pielęgniarką, która ratuje pacjentów. I zostaje – szkoli się pod okiem najlepszej, Christiny Aistrup Hansen. To pielęgniarka, na której polegają lekarze. Taka, która przeprowadza resuscytację za resuscytacją. Która nie uznaje półśrodków. Która – co Pernille dość szybko odkrywa – podaje pacjentom mieszankę leków prowadzącą do zatrzymania krążenia.

Kilkadziesiąt istnień ludzkich

To nie spoiler, fakty są znane. Christina Aistrup Hansen odsiaduje wyrok 12 lat więzienia, choć początkowo skazano ją na dożywocie. Sąd II instancji uznał jednak, że nie ma wystarczających dowodów, że pacjenci stracili życie na skutek jej działań. Nie rozszerzono też aktu oskarżenia poza ofiary z jednego, ostatniego, dyżuru, choć prawdopodobnie Hansen ma na sumieniu kilkadziesiąt, jeśli nie ponad sto, istnień ludzkich.

Fakty są znane, co nie wyklucza zaskoczeń i znaków zapytania. Serial zostawia je bez odpowiedzi. Nie uzyskujemy prostej odpowiedzi, jak proceder podawania zabójczej mieszanki leków mógł trwać latami. Brak procedur związanych ze stosowaniem leków? Na pewno. Brak czujności ze strony lekarzy, uśpionych przez ofensywną i stojącą na pierwszej linii frontu walki o pacjentów współpracowniczkę?

Z pewnością. Brak nadzoru? Gdy Pernille próbuje zainteresować tematem przełożonych, spotyka się z drastycznie negatywną reakcją. Dramatycznie znajomo, biorąc pod uwagę pandemiczne doświadczenia, brzmi krótkie wyjaśnienie, jakie uzyskuje od kardiologa ordynator SOR, gdy zgłasza się z wątpliwościami dotyczącymi niemającego uzasadnienia w dokumentacji medycznej zgonu pacjenta. – Wiesz, jak niezdrowo oni tu żyją.

Jest jeszcze jedno, zostawiające ślad na długie tygodnie, pytanie. Jakie? To byłby prawdziwy spoiler, nie tyle psujący przyjemność, co zmniejszający wartość i sens przeznaczenia kilku godzin na obejrzenie produkcji. Pytanie zahaczające o kwestie absolutnie fundamentalne, na czele z wiarą w człowieka, w którego zawód wpisana jest ochrona ludzkiego życia. I nie, nie chodzi tu o kobietę, która odbywa karę pozbawienia wolności.

A jeśli już o nią chodzi… Nie dowiadujemy się wiele o motywacjach stojących za zabójstwami pacjentów. Paradoksalnie, odpowiedź może być ukryta w zupełnie innej historii (też do obejrzenia na Netflixie): „Dobry opiekun”. Również opartej na faktach, hollywoodzkiej produkcji z gwiazdorską obsadą.

Historii bliźniaczo wręcz podobnej. Charles Cullen, pielęgniarz, płynnie przechodzący przez szesnaście lat ze szpitala do szpitala (dlaczego kolejne placówki rozwiązywały z nim umowy, umożliwiając podejmowanie pracy w następnych, to jeden z ciekawszych wątków historii) – również zabijał pacjentów za pomocą leków.

Przyznając się do winy, na pytanie: „Dlaczego?” odpowiedział krótko: „Bo nikt mnie nie powstrzymał”. Przynajmniej do czasu, gdy podjął pracę w Somerset Medical Center w Somerville, New Jersey, i spotkał na swojej drodze Amy Loughren. Pielęgniarkę, która nie wahała się współpracować z policją mimo ograniczeń nakładanych przez pracodawcę.

„Anioł Śmierci” odsiaduje wyrok kilkuset lat więzienia za zabójstwo 22 osób i próbę zabójstwa trzech kolejnych, choć w śledztwie przyznał się do czterdziestu morderstw, a liczbę jego ofiar niektóre źródła szacują na nawet dziesięć razy więcej.

Małgorzata Solecka

Autorka jest dziennikarką portalu Medycyna Praktyczna i miesięcznika „Służba Zdrowia”