Budynek siada (felieton Artura Andrusa)
Marta remontowała mieszkanie. Postanowiła skorzystać z usług kuzyna, który rzekomo jest malarzem. Być może u obcych rzeczywiście maluje, u swoich głównie biesiaduje.
Fito: pixabay.com
Zanosiło się na najdłuższy remont dwupokojowego mieszkania w historii budownictwa mieszkaniowego. Niewiele dłużej budowano pałac w Wilanowie. Marta musiała przywołać do porządku męża, który czuł się w obowiązku dotrzymywania kuzynowi towarzystwa „w remoncie”. I wtedy robota jakoś ruszyła.
Słowo „jakoś” precyzyjnie opisuje efekty pracy kuzyna. Marta zobaczyła świeżo pomalowaną ścianę. U góry, dwadzieścia centymetrów pod sufitem, przez całe mieszkanie miał iść pasek. I szedł. Tyle, że krzywo. Marta powiedziała:
– Jurek! Ale ten pasek jest krzywo!
– Yhmyryzy… Jak wyschnie, będzie prosto – odpowiedział i poszedł.
Oczywiście pasek sam się nie wyrównał. Musiał przyjść całkiem obcy, dużo droższy, ale przynajmniej malujący proste paski fachowiec. A mnie sytuacja z remontu u Marty zachęciła do spisania innych tego typu tłumaczeń. Uważam, że kuzyn Jurek użył i tak najbardziej abstrakcyjnego, a przez to nie tak denerwującego sformułowania. Mógł powiedzieć:
– A po co patrzeć tak wysoko?
Albo:
– Idzie się przyzwyczaić.
Albo:
– Było prosto. Budynek siada.
Ciekawe, że pałac w Wilanowie jakoś nie siadał, a teraz wszystko siada. Ale, żeby nie było, że czepiam się tylko budowlańców – akustycy nagłaśniający koncerty, kiedy zwraca się uwagę, że dźwięk jakoś dziwnie rozchodzi się po sali, zawsze mówią:
– Przyjdą ludzie, to wytłumią.
W domyśle – samo się poprawi, będzie lepiej. Czasem jest. Ale zazwyczaj nie. A kiedy po koncercie ktoś skarży się, że nie rozumiał słów artysty występującego na scenie, słyszy:
– Na próbie było dobrze, tylko ludzie przyszli i wytłumili.
Oczywiście są zawody, w których tego typu zachowania mogą mieć dużo gorsze skutki niż krzywy pasek pod sufitem czy nieudany koncert. Domyślają się Państwo, do jakiej grupy kieruję tę uwagę? Żeby mówić nie tak wprost, posłużę się dowcipem opowiedzianym mi przez znajomego lekarza.
Otóż w piątkowy wieczór doktorowi zepsuła się spłuczka w toalecie. Dzwoni do pana Henia, zaprzyjaźnionej „złotej rączki”. Pan Henio jasno wyraża niechęć do naprawiania toalety w piątkowy wieczór:
– Ale panie doktorze, piątek jest, koledzy czekają pod blokiem, idziemy do baru.
– Panie Heniu, ale zostawi mnie pan tak na weekend z zepsutą spłuczką? Jak ktoś u pana zachoruje, to ja zawsze przyjeżdżam – stara się przekonać pan doktor.
– No dobrze. Zaraz będę.
I rzeczywiście. Pół godziny potem zjawia się pan Henio. Bez narzędzi, w wyjściowym ubranku, pod drzwiami słychać kompanów, którzy prosto „z roboty” zabiorą go do baru. Henio trzyma w ręku dwie białe tabletki, podchodzi do zepsutej spłuczki, pastylki wrzuca do środka, a zdziwionemu lekarzowi mówi:
– I teraz, panie doktorze, proszę obserwować. Jak się nie poprawi, to proszę zadzwonić w poniedziałek.
Zjawisko stosowania usprawiedliwień, tłumaczeń, uspokojeń, nie jest u nas czymś nowym. W piosence „Przyjdzie walec i wyrówna”, utrwalił je Wojciech Młynarski. Więc po co o tym znowu piszę? Otóż ta piosenka jest moją rówieśniczką.
Powstała dokładnie w roku mojego urodzenia. I tak mi się marzy, żeby stała się już tylko archiwalnym zapisem nieistniejącego zjawiska społecznego. Ale jakoś nie widać zbyt wielu sygnałów świadczących o tym, że nagle przestaniemy „odwalać partaninę, powołując się na walec”.
PS. Prawidłowa odpowiedź na pytanie: „Po co pan Henio w piątkowy wieczór idzie z kolegami do baru?” brzmi: „Idzie się przyzwyczaić”.
Artur Andrus
Dziennikarz radiowej „Trójki”, konferansjer i satyryk