9 grudnia 2024

Cichy front. Podstawowa opieka zdrowotna a COVID-19

Z dr hab. n. med. Agnieszką Mastalerz-Migas, konsultantem krajowym w dziedzinie medycyny rodzinnej, rozmawia Lucyna Krysiak.

Foto: pixabay.com

Pandemia nadszarpnęła wizerunek lekarza rodzinnego, również za sprawą lekarzy innych specjalności, którzy mówią, że oni narażają życie, a ich koledzy w POZ pracują z telefonem pod kołderką.

Lekarz podstawowej opieki zdrowotnej i lekarz rodzinny zawsze byli w systemie przysłowiowym chłopcem do bicia. Obciążano ich winą za większość jego wad. Obecnie, kiedy trzeba było przejść na pracę zdalną, te stereotypy się pogłębiły.

Przyjęta wiosną strategia walki z pandemią zakładała, że POZ nie będzie zajmować się koronawirusem, lecz ma zapewnić opiekę wszystkim pozostałym pacjentom.  Przejście na zdalny tryb pracy gwarantowało im oraz personelowi bezpieczeństwo i zapobiegało rozprzestrzenianiu się epidemii.

Takie rozwiązania przyjęto na całym świecie. Od początku jednak zakładaliśmy, że nie może dojść do całkowitego zamknięcia placówek POZ, musi być możliwość wizyty bezpośredniej i ten tryb sprawdził się podczas wiosennego lockdownu. Kiedy okazało się, że zakażeń było niewiele, pojawiły się głosy, że przejście na zdalny sposób pracy nie było potrzebne, dostępność do lekarza uległa pogorszeniu i należy wrócić do pełnego otwarcia przychodni.

Czyli chodzi o nadużywanie teleporad?

Teleporady leżą u podłoża tego konfliktu. Kontrole przeprowadzone w sierpniu i wrześniu wykazały, że na ponad 9 tys. kontrolowanych przez NFZ podmiotów, nieprawidłowości wykryto w kilkuset i chodziło głównie o niemożność dodzwonienia się do przychodni. Kilkadziesiąt placówek było całkowicie zamkniętych. To niewielki odsetek, który nie może rzutować na jakość pracy całego sektora, ale na jego wizerunek już tak.

Mimo że zdecydowana większość kolegów pracuje z oddaniem, odium krytyki pozostało. Wygłaszanie obraźliwych opinii jednego lekarza na temat drugiego, w sposób anonimowy i hejterski, jest niedopuszczalne. Świadczy o braku szacunku, elementarnej wiedzy o pracy POZ i jej autor powinien wytłumaczyć się przed rzecznikiem odpowiedzialności zawodowej. POZ udziela ponad pół miliona porad dziennie. To jest ogrom pracy.

Jaka w takim razie jest prawda o pracy lekarzy rodzinnych?

Brutalna prawda jest taka, że jeśli przed pandemią jakaś placówka POZ nie zapewniała dobrej opieki, to w czasie pandemii niewiele się zmieniło, a jeśli – to na gorsze. Są to często błędy organizacyjne, nie dotyczą jakości pracy personelu medycznego.

Od września lekarze rodzinni zostali włączeni do walki z COVID-19, wzięli na siebie diagnostykę nowych zakażeń, leczenie przypadków łagodnych i umiarkowanych w domach. Jest to jednak praca cicha, nie tak spektakularna jak w szpitalach czy na SOR-ach. Lekarze rodzinni, chociaż nie intubują i nie stoją przy respiratorach, także działają na pierwszej linii frontu, 90 proc. zakażonych jest objętych opieką domową z ich strony.

Co trzeba zmienić w sposobie myślenia i działania w POZ?

Teleporada jest rozwiązaniem w sytuacjach, kiedy nie jest konieczna bezpośrednia wizyta lekarska. Jest ułatwieniem i zwiększa bezpieczeństwo (obecnie jest udzielanych 70-80 proc. teleporad i 20-30 proc. wizyt osobistych), ale też ma słabe strony – utrudnienie w dostępie, niemożność kontaktu. Często to problem rejestracji – za mało personelu, za mało linii telefonicznych, brak rejestracji elektronicznej. To jest wąskie gardło, przez które obecnie bardzo trudno przejść.

Potrzebne jest przeorganizowanie pracy w poradnianych recepcjach, uruchomienie dodatkowych telefonów, umożliwienie komunikowania się drogą mailową i przeszkolenie personelu, który potrafiłby prawidłowo zebrać wywiad i ocenić, czy pacjent wymaga natychmiastowej wizyty osobistej, czy może poczekać na planową teleporadę.

To trudno stwierdzić, kiedy personel w rejestracji jest niemedyczny. Wiele informacji można przekazać automatycznie, np. o zasadach kwarantanny, sposobie udzielania porad, e-receptach, Internetowym Koncie Pacjenta. Kontakt zdalny z pacjentem wymusza unowocześnienie obecnych systemów komunikowania się. Ale na to potrzebne są pieniądze i dobra wola świadczeniodawców. W dobie pandemii to ogromne wyzwanie.